Pienia anielskie – o kastratach i kontratenorach

Nie istnieje opera bez Włoch, tak jak Włochy nie istnieją bez opery. To właśnie tam się wszystko zaczęło, tam się narodziło, stamtąd wyszło, ogarniając ludzkie uniwersum – cudowna sztuka ukazania dramatu przy pomocy muzyki i śpiewu!

Ostatnio dużym zaskoczeniem jawi się niektórym kariera i popularność, jaką zdobywają na scenach operowych świata kontratenorzy, uważani za hermetyczne wyjątki jednostkowo zaistniałe w jego obrębie – za tzw. głosy niszowe. Faktem jest, że głosy takie są absolutnie wyjątkowe i rzeczywiście niestandardowe, i to w tym należy upatrywać ich popularności oraz rosnącego zachwytu, a nie w zmieniających się czasach, jakkolwiek rzeczywiście czas „koturnowych” postaci śpiewaków operowych właśnie przemija. I dobrze. Świat musi się zmieniać, by móc się rozwijać, choć w swej esencji pozostaje przecież taki sam. Zmiana fraka na bonżurkę może, a nawet powinna się od czasu do czasu wydarzyć. Tymczasem to, co rzadkie i niespotykane jawi się zawsze jako coś, co ma wartość ogromną, nieprzeliczalną na żadną walutę. Tak też jest z kontratenorem – naturalnym, najwyższym głosem męskim. Białe kruki nie biorą się z nikąd.

Skala głosów kobiecych

Kimże jest więc zatem kontratenor poza tym, że z pewnością jest mistrzem śpiewu? Według definicji to: „śpiewak płci męskiej, który mimo przebytej mutacji głosu, dzięki odpowiedniej technice, jak i wrodzonym uwarunkowaniom, jest w stanie operować pełną skalą altu (kontratenor altowy), mezzosopranu (kontratenor mezzosopranowy) lub nawet sopranu (kontratenor sopranowy)”. Czyli jest to mężczyzna, który jest w stanie śpiewać jak kobieta? Ależ nie! Jest to mężczyzna, który co prawda operuje skalą głosów kobiecych, ale nadal jego głos pozostaje głosem męskim – najwyższym – generowanym w sposób naturalny. Śpiewające jak anioły pacholęta, wchodząc w wiek męski, przechodzą mutację, a ona powoduje diametralną zmianę parametrów głosowych. Do „pień anielskich” chłopiec nie powraca. Wysoki głos traci na zawsze, chyba, że… Co można zrobić by wstrzymać mutację? To proste. Dokonać kastracji. Trudno sobie wyobrazić coś bardziej okrutnego i nieludzkiego, a jednak. Szczególnie w okresie baroku, ale też i wcześniej, utalentowanych muzycznie chłopców kastrowano, by zachować wyjątkowe piękno ich głosów, które męskość w postaci mutacji zniszczyłaby bezpowrotnie. Co trudne dziś do uwierzenia, ostatnim słynnym śpiewakiem-kastratem był Włoch Alessandro Moreschi, który żył na przełomie XIX i XX wieku.

Alessandro Moreschi

Jako bardzo młody człowiek trafił do Rzymu, gdzie śpiewał w chórach papieskich: najpierw w chórze bazyliki św. Jana na Lateranie, potem w chórze Kaplicy Sykstyńskiej, cieszącym się sławą od stuleci. Kastraci w tym chórze przestali śpiewać dopiero w 1903 roku! 

Farinelli – niemożność spełnienia

Głosu Moreschiego możemy jeszcze dziś posłuchać, bo jako jedyny został zarejestrowany. To siedemnaście utworów, w tym pieśń „Ave Maria”. Niestety ówczesna technika nie była wystarczająca skuteczna, by dobrze zapisać głos kastrata i potem pozwolić na odtworzenie go w całej jego skali i pełni.

Do dziś więc możemy jedynie próbować wyobrazić sobie śpiew kastrata lub też technicznie „zmiksować” głosy, by choć zbliżyć się do jego prawdziwego, oryginalnego brzmienia. Właśnie takiego zabiegu dokonano przy realizacji filmu pod tytulem „Farinelli: Voce regina” (pol. „Farinelli, ostatni kastrat”) z 1994 roku, choć jak już wspomniałam Farinelli wcale ostatnim kastratem nie był. Film o Carlo Broschim (tak nazywał się ów śpiewak zwanym Farinellim), w reżyserii Gérarda Corbiau opowiada o życiu i wielkiej karierze śpiewaczej bardzo znanego w XVIII wieku śpiewaka oraz o jego równie wielkiej tragedii: niemożności spełnienia, osiągnięcia satysfakcji seksualnej z powodu okaleczenia – kastracji.

Corrado Giacinto, Ritratto di Carlo Broschi detto Farinelli, 1753

To jeden jego wymiar, bo gdybyście państwo zechcieli obejrzeć film o historii muzyki, to również śmiało zapraszam na „Farinellego”. Przy tym wszystkim przyjdzie nam również obejrzeć pokaz cudownych strojów barokowych, wnętrz domowych i teatralnych.

Kadr z filmu „Farinelli, ostatni kastrat”

Damy w sukniach na stelażach, w bez mała metrowych fryzurach, jak ogrody zdobnych kwiatami i owocami, damy z wachlarzami w dłoniach, omdlewające na dźwięk głosu śpiewaka, albo też, jak można sądzić, przenoszące się w „inny wymiar” odczuwania, podczas słuchania arii pełnych ozdobników muzycznych śpiewanych przez swojego idola. A on, biedak, nigdy nie osiągnie spełnienia w tej materii. Cóż! Niemożność. Cierpienie za piękno. Piękno za cierpienie. Głos filmowego Farinellego to, jak już wspomnieliśmy, miks głosu kontratenora i sopranistki czyli – Dereka Lee Ragina, czarnoskórego amerykańskiego śpiewaka oraz wspaniałej polskiej artystki operowej – Ewy Małas-Godlewskiej. Ich głosy nagrano oddzielnie, a następnie połączono je cyfrowo. Efekt jest powalający. Śpiew Farinellego urzeka! 

Kastraci już dziś nie śpiewają, ale śpiewają kontratenorzy. To wysoka półka w hierarchii śpiewaczej muzyki poważnej. Jest ich niewielu, ale być może znajdą państwo pośród nich swoich faworytów, choćby we Francji – Philippe’a Jarousky’ego, albo w Argentynie – Franco Fagioliego, albo też znacznie bliżej, w Polsce – Jakuba Józefa Orlińskiego.

Jakub Józef Orliński

Wszyscy oni są wspaniali, ich muzyka olśniewa, zachwyca, unosi słuchającego na absolutne wyżyny emocji przez swój artyzm i muzyczne interpretacje śpiewaków. 

Życzę zatem cudownych przeżyć z muzyką, podczas filmu o Farinellim lub w trakcie słuchania wybitnych arii w wykonaniu kontratenorów. 

Anna Miecznikowska-Ziółek

Prawdziwy duch włoskiej opery

Piotr Kindela rozmawia z Bernadettą Grabias, polską śpiewaczką operową z Teatru Wielkiego w Łodzi. 

Bernadetta Grabias (mezzosopran) urodzona we Wrocławiu, tam właśnie zaczęła swoją przygodę muzyczną od klasy fortepianu w podstawowej szkole muzycznej. Po przeprowadzce do Rzeszowa rozpoczęła naukę gry na oboju w średniej szkole muzycznej. W końcu trafiła na wydział wokalny łódzkiej Akademii Muzycznej i od początku swojej kariery związała się z tamtejszym Teatrem Wielkim. W swoim dorobku ma 38 partii operowych, w tym 15 włoskich.  Do tego należy dodać 16 oratoriów oraz mnóstwo pieśni. Nie zabrakło też wielu wyróżnień i nagród.

Czuje Pani śpiew organicznie. To coś więcej niż pasja, prawda?

Dla mnie śpiew jest jak oddychanie. W nim wyrażam się w pełni. Mogę wtedy pokazać gamę swoich emocji – smutków, radości. Paradoksalnie jestem osobą skrytą, ale to śpiew pozwala mi wyrazić wrażliwość, którą posiadam w sobie.  

Mimo tego przyznała Pani, że podczas swojego podwójnego debiutu (Księżna de Bouillon w Adrianie Lecouvreur” i Mafio Orsini w Lukrecji Borgi) nie czuła tremy

Skłamałabym gdybym powiedziała, że w ogóle nie czułam tremy. Ale to nie była trema paraliżująca… była raczej motywująca. Oto właśnie spełniały się moje marzenia – otrzymałam możliwość zaśpiewania dwóch dużych mezzosopranowych partii. Ról belcantowych, włoskich, które były mi najbliższe. Dodatkowo świadomość tego, że od razu po studiach dostałam angaż w Teatrze Wielkim w Łodzi, spowodowało, że czułam wielką ekscytację pierwszym występem na scenie. 

„Maria Stuarda” G. Donizzetti, fot. Chwalisław Zieliński

Obecnie jest Pani wykładowcą w klasie śpiewu w łódzkiej Akademii Muzycznej. Udaje się zarazić studentów swoją pasją do śpiewu?

Staram się. Dużo im opowiadam o swoich doświadczeniach scenicznych. Nie prowadzę zajęć w stylu „ex cathedra”. Rozmawiam ze studentami, chcę poznać ich obawy i wspólnie je rozwiązywać. Stawiam się w ich sytuacji i przypominam sobie jak to było gdy ja byłam studentką. Chcę żeby mi ufali, bo wzajemne zrozumienie stwarza dobry typ współpracy.

Wspomniała Pani kiedyś, że mezzosopran, to przede wszystkim ciepła barwa, która musi mieć szeroką skalę  i być gotowa zaśpiewać wiele partii przeznaczonych dla tego głosu. A w operze najczęściej na pierwszym planie jest sopran i tenor…

To są właśnie stereotypy sopranowo-tenorowe, które krążą w świecie słuchaczy. Osobiście uważam, że głosy mezzosopranowe są równie ciekawe. Repertuar dla śpiewaczek mezzosopranowych obfituje w wiele różnorodnych ról, często charakterystycznych. Dużo mówi się o sopranach lirycznych i dramatycznych. Taki sam podział istnieje wśród tzw. mezzo. Jeśli dobrze poprowadzi się swój głos to z lirycznego repertuaru można stopniowo przejść do dramatycznego. I ja tak właśnie realizuję swoją karierę. Zaczynałam od „ról spodenkowych” (to w operze te role męskie, wykonywane przez śpiewaczki – przyp. PK) jak Mafio Orsini w „Lukrecja Borgii” i Nicklausse w „Opowieściach Hoffmanna” oraz lirycznych partii jak Jadwiga w „Strasznym dworze”. Później były coraz mocniejsze : Elisabeth Tudor w „Marii Stuardzie”, Giovanna Seymour w „Annie Bolenie” Donizettiego czy Donna Elwira w mozartowskim „Don Giovannim”. Aż w końcu rola na którą czekałam 15 lat – Eboli w „Don Carlosie” Verdiego.

W jednym z artykułów powiedziano o Pani – mistrzyni belcanta. Ale przecież belcanto najczęściej kojarzony jest z tenorami. 

Belcanto to taki styl śpiewania, który przede wszystkim kładzie nacisk na piękno ludzkiego głosu i na jego wirtuozerię wokalną. Oznacza to, że tak naprawdę nie określa się tutaj jakim rodzajem głosu ktoś dysponuje. Chodzi o to, by śpiewać w taki sposób, aby ten głos brzmiał jak najpiękniej i żeby można było wyrażać nim emocje. Ten styl pozwala też na zabawę głosem, tak jak jest to na przykład w operach Rossiniego. Ale już w niektórych w dziełach Donizettiego wirtuozeria nie służy tylko zabawie, ale także wyrażeniu afektów, w celu ukazania głębokich uczuć.

„Il barbiere di Siviglia” G. Rossini, fot. Katarzyna Zalewska

Stara się Pani równoważyć technikę i emocje, czy któraś z tych wartości przeważa?

Staram się równoważyć te dwie cechy. Muszę pamiętać, aby głos technicznie brzmiał bardzo dobrze, a jednocześnie by jego dźwięk był czysty, piękny i doskonale wyrażał uczucia. Dlatego  dbając o głos i przygotowując się do nowych partii nie tylko ćwiczę, ale nagrywam się i konsultuję z zaprzyjaźnionym pedagogiem śpiewu. 

Czytając recenzję na temat Pani występów można znaleźć takie określenia jak: ciepły głosgiętki mezzosopranekspresja dramatycznadźwięk piękny, szlachetne i stylowe brzmienie, lekkość, finezjaujęła dojrzałą barwą mezzosopranu, perlistymi koloraturami i wolumenem brzmienia najwyższych lotów” i w końcu jej szlachetny mezzosopran to uczta dla ucha. Czy spotkała się Pani z jakąkolwiek krytyką?

(chwila zastanowienia) Prawdę mówiąc nie przypominam sobie (śmiech). To znaczy jakieś drobiazgi w wykonaniu zawsze można było poprawić. Na przykład po pierwszym zaśpiewaniu „Carmen” (a miałam wtedy 28 lat, czyli wyjątkowo wcześnie jak na tę partię) jeden z recenzentów napisał, że początek opery był zaśpiewany ładnie, choć dosyć zachowawczo. Ale, że z każdym aktem pokazywałam coraz więcej temperamentu ognistej Hiszpanki. I tutaj chcę zaznaczyć, że ja na konstruktywną krytykę jestem bardzo otwarta. Dlatego wsłuchuję się w każdą uwagę moich koleżanek i kolegów po fachu. Bardzo cenię sobie też wskazówki dyrygentów i pianistów.

Czy daje się zauważyćże opery włoskie różnią się od oper francuskich, niemieckich, polskich lub rosyjskich?

Oczywiście, że tak. Dla mnie opery włoskie są bardziej przystępne, są prostsze. Wywodzą się one z bezpośredniości, która tkwi we włoskiej mentalności. Śpiewa się je pełną duszą. Dla nas kultura Włoch jest niekiedy egzotyczna, czasem zbyt egzaltowana, ale dzięki włoskim operom możemy zakosztować włoskiego temperamentu.

Czym urzekają Panią Włochy?

Pierwsza myśl jaka mi przychodzi, poza muzyką oczywiście, to zabytki, kultura włoska. Widać ją w każdym miejscu do którego się pojedzie. To co na przykład mnie zaskoczyło w teatrach operowych, to to, że są one nieduże, ale bardzo piękne. Uwielbiam włoskie zdobienia, bogactwo sztukaterii. Czuje się tam prawdziwego ducha teatru i opery. I nie ma tu znaczenia czy mówimy na przykład o mediolańskiej „La Scali”, weneckiej „La Fenice” czy mniejszych włoskich scenach operowych.

A włoska publiczność?

Włoscy melomani są niezwykle aktywni w operze. Reagują bardzo żywo. W dobrym tonie jest to, by oklaskiwać śpiewaka w każdym momencie, kiedy tylko uważają, że jakaś fraza bardzo ładnie zabrzmiała. To jest na przykład nie do przyjęcia w Polsce. Z drugiej strony, jeśli coś im się nie podoba, to nie mają żadnych skrupułów, żeby śpiewaka wygwizdać, wybuczeć lub krzyczeć „a casa”, czyli „wracaj do domu”. Tam spektakl to nie tylko to co się dzieje na scenie, ale również to co się dzieje na widowni. Bardzo często też widzi się ludzi z wyciągami partyturowymi, którzy przyświecając sobie małymi latarkami śledzą, a w zasadzie kontrolują, poprawność wykonania danej opery lub jej poszczególnych fragmentów. Po spektaklu gromadzą się w pobliskich kawiarniach bądź na placu teatralnym aby prowadzić żywe dyskusje o tym co usłyszeli i zobaczyli. Widać, że traktują operę jako swój „sport narodowy”, i swoją własność.

Wniosek jest jeden. Dla debiutanta z zagranicy występ na włoskiej scenie operowej to walka o życie.

Dlatego przy większości teatrów operowych znajdują się tzw. Akademie Operowe. Przyjmowani są tam młodzi adepci studiów wokalnych i przez rok lub dwa są kształceni przez pedagogów śpiewu lub dyrygentów pracujących w danym teatrze. W toku kształcenia, zaczynając często od małych ról na tych scenach, przygotowują się do zaśpiewania większych partii.

Przed Panią z pewnością kolejne partie operowe i pieśni do zaśpiewania.

Zgadza się. Głos dojrzewa do nowych wyzwań, pięknych partii. Za tym idzie także moja dojrzałość artystyczna. Dlatego dbam o to aby śpiewać zgodnie ze swoją naturą, świadomie i pięknie – jednym słowem „belcantowo”.

Rozmawiał Piotr Kindela

fot. główna – Joanna Miklaszewska – Sierakowska, „Samson i Dalila” C. Saint – Saens TW Łódź

Zapraszamy do wizyty na stronie pani Bernadetty Grabias: www.mezzosopran.pl

Kurzak i Alagna w „Don Carlosie”

Łódzki „Don Carlos” Giuseppe Verdiego to kulturalne wydarzenie światowego formatu. Na deskach Teatru Wielkiego wystąpią śpiewacy, przed którymi stoją otworem drzwi największych scen świata. Dla miłośników opery pominięcie inscenizacji w Łodzi jest po prostu niemożliwe.

W niedzielę, 2 maja o godzinie 13:55, na TVP Kultura, będzie można zobaczyć, a przede wszystkim wysłuchać opery „Don Carlos” w wykonaniu wybitnych artystów Teatru Wielkiego w Łodzi i niezwykłych gości. Premiera miała miejsce 19 marca tego roku i ze względu na ograniczenia sanitarne było to jedyne wykonanie na żywo.

Dyrektor Dariusz Stachura podkreśla, że pomysł na ten spektakl zrodził się już rok temu, jednak sytuacja związana z koronawirusem spowodowała, że z „pełnometrażowego” spektaklu zdecydowano się na wersję koncertowo-inscenizacyjną. Wystąpią w niej gościnnie gwiazdy światowego formatu – Aleksandra Kurzak, Roberto Alagna, Rafał Siwek, Andrzej Dobber i Monika Ledzion-Porczyńska.

Aby jednak spektakl nie był tylko zwykłym wykonaniem koncertowym wykorzystano w tle, jako swoistą scenografię, utrzymane w klimacie fantastyki obrazy Wojciecha Siudmaka. Nie sposób w tym miejscu nie wspomnieć o ważnej roli chóru i baletu. Obydwa zespoły z sukcesem wpisują się w postawione przed nimi zadania. Muzycznie nad spektaklem czuwał Vladimir Kiradjiev. Całość inscenizacyjnie spiął Michał Znaniecki, któremu zawdzięczamy trójwymiarową grę świateł, obrazu i pięknej muzyki Verdiego. Józef Kański opisując „Don Carlosa” w swoim „Przewodniku operowym” pisał tak: „Szlachetność melodii, mistrzowskie opracowanie scen zespołowych, pełne wyrazu arie solowe, odzwierciedlające stany duszy bohaterów”. 

Przypomnijmy, że „Don Carlos” to opera w 4 aktach, libretto napisali Joseph Mery i Camille du Locle. Prapremiera miała miejsce w Paryżu, 11 marca 1867 roku. Premiera polska odbyła się w Warszawie, w 1872 roku (wersja oryginalna), a w 1876 roku zagrano wersję polską. Akcja rozgrywa się w Hiszpanii, ok. roku 1560. Ze względów politycznych Filip II Habsburg zawarł małżeństwo z francuską księżniczką Elżbietą de Valois. Tym samym zerwał jej zaręczyny ze swym synem Carlosem, a jej rówieśnikiem. Hiszpański infant – Don Carlos – jest zrozpaczony utratą ukochanej i chroni się w klasztorze. Nadchodzi markiz Posa, grand hiszpański. Infant zwierza się markizowi, że kocha królową. Ze swej strony Posa pragnie nakłonić Don Carlosa do stanięcia na czele ruchu mającego wyzwolić Flandrię, a następnie i samą Hiszpanię spod tyranii króla i Inkwizycji. Elżbieta kocha Carlosa, a on sam nie jest w stanie ukryć swoich uczuć do swej dawnej narzeczonej. Carlosa kocha również księżniczka Eboli, która w szale zazdrości przynosi królowi szkatułkę Elżbiety, a w niej portret Carlosa. To przekonuje Filipa o niewierności małżonki i syna. Carlos prosi króla o pełnomocnictwo nad Flandrią, ale spotyka się z odmową…

Piotr Kindela

Recital Aleksandry Kurzak w mediolańskiej La Scali! „Melodie polskie” Szopena!

11 kwietnia na żywo z mediolańskiej La Scali widzowie obejrzą recital wybitnej polskiej artystki, sopranistki Aleksandry Kurzak. W programie m.in. „Melodie polskie” Fryderyka Szopena. 

W 1857 roku, osiem lat po śmierci Szopena, zostały opublikowane, z inicjatywy Juliana Fontany, przyjaciela kompozytora i adresata niektórych szopenowskich dedykacji „melodie polskie na fortepian i głos” – zbiór siedemnastu pieśni, które wydano pod numerem op. 74. 

W kolejnej edycji w 1949 roku dodano jeszcze trzy kompozycje, których nie uwzględniono wcześniej i tak zbiór rozszerzył się do dwudziestu pieśni. Te piękne melodie polskie powstały w trakcie dwudziestoletniej pracy artysty w latach 1829-1847, chociaż oczywiście nie w charakterze jednego, zaplanowanego dzieła. Szopen wykorzystał teksty poezji znakomitych twórców z obszaru I Rzeczypospolitej – Stefana Wytwickiego, Jana Bohdana Zaleskiego, Zygmunta Krasińskiego, Adama Mickiewicza). 

W programie recitalu widzowie usłyszą cztery ze zbioru „Pieśni polskich op.74”, także utwory Schumanna, Brahmsa, mazurki Chopina, oraz utwory Czajkowskiego.

Streaming : www.teatroallascala.org oraz kanały YouTube i Facebook La Scala, 11 kwietnia godz. 20.00

SopranoAleksandra Kurzak
ViolaTomasz Wabnic
PianoforteMarek Ruszczynski
PROGRAMMA
Frydryck Chopinda Diciassette Canti Polacchi op. 74n. 1. Życzenie
n. 8. Śliczny Chłopiec
n. 9. Melodia
n. 16. Piosnka Litewska 
Robert SchumannFrauenliebe und – Leben
Johannes BrahmsZwei Gesänge op. 91per voce, viola e pianoforte
Gestillte Sehnsucht
Geistliches Wiegenlied
Frydryck Chopin / Pauline Viardot*Separation – Mazurka n. 14 op. 24 n. 1*La Beauté – Mazurka n. 44 op. 67 n. 1
Aime moi – Mazurka n. 23 op. 33 n. 2
Coquette – Mazurka n. 5 op. 7 n. 1*versione per voce, viola e pianoforte
Pëtr Il’ič Čajkovskijda Sei Romanze op. 6 n. 1Ne ver’ moj drugper voce e pianoforte Da Sei Romanze op. 38 n. 2 e n. 3
To bylo ranneju vesnoj
Stred’ šumnogo balaper voce, viola e pianoforte Da Sei Romanze op. 16 n. 1
Kolybel’naja pesnjaper voce, viola e pianoforte Da Sei Romanze op. 6 n. 5
Otčegoper voce e pianoforte da Sette Romanze op. 47 n. 6
Den li tsarit?per voce e pianoforte

TRAVIATA – na przekór pandemii

W piątek 9 kwietnia o godz. 21.20 na antenie Rai3 i Rai Cultura premiera opery „La Traviata” w wersji „filmowej”.

Po sukcesie telewizyjnym, jakim było – zarówno w oczach widzów, jak i krytyków – wystawienie „Cyrulika Sewilskiego” we współpracy Teatru Operowego z Rzymu oraz Rai Cultura, sprawdzony duet produkcyjny powraca z kolejną operą. Tym razem widzowie zobaczą swego rodzaju filmo-operę — słynne dzieło Verdiego „La Traviata”. Premiera w piątek na RAI3 o godz. 21.20.
Dzieło powstało dzięki zaangażowaniu i pracy dyrektora muzycznego rzymskiej opery Daniele Gattiego oraz reżysera i inscenizatora Mario Martone.
Partię Violetty Valery zaśpiewa sopranistka amerykańska kubańskiego pochodzenia Lisette Oropesa (pamiętamy ją z grudniowego spektaklu „A riveder le stelle” – o którym pisaliśmy na łamach Faro d’Italia). U jej boku wystąpi tenor Saimir Pigru jako Alfredo oraz baryton Roberto Frontali w roli starego Germonta.

To Traviata która rodzi się z pustego teatru – wyjaśnia reżyser Mario Mattone – tak jak dzisiaj są dramatycznie opustoszałe; wszystkie teatry z powodu pandemii… Czyli nie zrealizowana i następnie nakręcona, ale właśnie już od początku pomyślana jako przedsięwzięcie artystyczne, które ma zafunkcjonować w formie filmowej, do tego stopnia, iż w filmie tym nie przestrzegamy podziału na trzy akty, chociaż idziemy zgodnie z narracją libretta. Ale właśnie to uczucie pustki, którą wszyscy obecnie odczuwamy, było dla mnie inspiracją do tego, by opowiedzieć tę historię, może właśnie jeszcze mocniej w tym bolesnym momencie dla świata sztuki. I by w tym mogli uczestniczyć i tego doświadczać widzowie – również ci oddaleni, ci siedzący przed telewizorami: wyobraźnia bowiem nie umiera, nawet w tak trudnych momentach.
Wszystko zostało nakręcone w zgodzie z protokołami anty COVID, z zachowaniem dystansu, po wykonaniu testów wśród wykonawców i ekipy – dodaje Mattone.
Rai 3, Rai Cultura, 09.04.21, 21.20

Poradnik – „Jak korzystać z RaiPlay” znajduje się pod tym linkiem:

La Scala odwołuje Łucję

Miała być „Łucja z Lammermooru” i nie będzie. Po raz trzeci w historii La Scala nie otworzy, jak to się tradycyjnie dzieje w normalnych warunkach, sezonu operowego 7 grudnia. Premiera opery Donizettiego – zostaje odwołana. Być może jednak, zamiast niej, zostanie zorganizowany koncert, który będzie transmitowany przez telewizję RAI. 

Premier Conte wraz z ogłoszonym niedawno dekretem anty-COVID wprowadził w Italii podział na trzy strefy: żółtą, pomarańczową i czerwoną. Lombardia znalazła się w czerwonej, a co za tym idzie objął ją calkowity lockdown. Teatry, kina, muzea, zostały zamknięte.

To w związku z tym dyrekcja teatru operowego La Scala zdjęła spektakl z afisza. Wszystko na prośbę dyrektora artystycznego. Dominique Meyer stwierdził, że w tej sytuacji epidemicznej jest niemożliwe, by grać spektakl z widownią.

Lisette Oropesa w roli Łucji

To po raz trzeci w dziejach, gdy nie odbędzie inauguracja sezonu. Po raz pierwszy miało to miejsce w sezonie 1897/1898. Wtedy na drzwiach opery zawisł napis: „Zamknięte z powodu śmierci uczucia sztuki, godności obywatelskiej i zdrowego rozsądku”. Drugie zamknięcie nastąpiło od sierpnia 1943 roku – z powodu walk i bombardowań miasta. Teraz nastąpiło trzecie – z powodu pandemii.

Strona teatru La Scala informuje o odwołanych spektaklach

W planowanym w tym roki spektaklu premierowym mieli wziąć udział Lisette Oropesa oraz Juan Diego Florez. Reżyserem był Yannis Kokkos, zaś próby były już w fazie zaawansowanej. W ostatnich dniach jednak okazało sie, że wśród chórzystów odkryto 18 przypadków pozytywnych koronawirusa, zaś 9 wśród członków orkiestry. 

Dyrektor Meyer zapowiada jednak prace nad koncertem, w którym „wezmą udział wszystkie rodziny z La Scali”, czyli poza śpiewakami i orkiestrą, także chórzyści i tancerze.  Zapowiadana jest transmisja RAI,  a także, być może, inne formy przekazu online. 

TŁ, źródło: Il Corriere della Sera, Il Fatto Quotidiano