TRIBUNA STAMPA – W CIENIU MEDIOLAŃSKICH DERBÓW

Zbliżał się termin pierwszych Derbów nowego sezonu 2023/24, a odpowiedź nie nadchodziła. W sumie trudno się dziwić, gdyż nie tylko od dawna nie było biletów dla tzw. zwykłych kibiców, nie mówiąc o wymagającej nadzwyczajnej rekomendacji Tribuna d’Onore, ale problemy były także z akredytacjami dziennikarskimi. Ponieważ celem wyjazdu niżej podpisanego nie  był mimo wszystko mecz piłkarski, ale solidna (i zrealizowana) kwerenda w Veneranda Biblioteca Ambrosiana dotycząca dziejów włoskiej historiografii ze szczególnym uwzględnieniem „Storia d’Italia” Francesco Guicciardiniego (fundamentalnego dzieła włoskiej myśli historycznej, dotąd nieznanego polskiemu czytelnikowi, nie znającego języka włoskiego), pozostawało jedno tylko włoskie słowo: Pazienza… no i ewentualne poszukanie miejsca, w którym można byłoby wspólnie z przyjaciółmi – zarówno di fede interista , jak i milanista (to w Mediolanie, w odróżnieniu na przykład od Krakowa rzecz normalna) – obejrzeć 238 Derby della Madonnina. 

W istocie historia mediolańskich pojedynków to nie tylko historia futbolu, ale w dużej mierze odzwierciedlenie dziejów Włoch w XX wieku i w pierwszych dziesięcioleci XXI stulecia. Wszystko zaczęło się w latach 1909-1910; pierwsze bowiem Derby zostały rozegrane 10 stycznia 1909 r. , i wygrał je Milan 3-2. Szybko jednak Inter się zrewanżował, gdyż już w lutym 1910 r. dwa razy pokonał lokalnego rywala strzelając za każdym razem po 5 bramek. I tak to się zaczęło, zaś historycy włoskiego calcio wyróżniają szereg dekad w dziejach Derbów odpowiadające ważnym wydarzeniom historycznym i politycznym we Włoszech. Lata 1910-1920 to z jednej strony prawdziwy koniec czasów kształtowania się zjednoczonego państwa włoskiego (i okresu gdy liberalne Włochy określano mało poważnie Italietta), ale przede wszystkim czas 1 wojny światowej, która formalnie zwycięska zyskała znaną ocenę Gabriele D’Annunzio jako vittoria mutilata (okaleczone zwycięstwo).

Drużyna Interu 1909-1910

Lata 20. i 30., to czas dyktatury faszystowskiej Benito Mussoliniego, która chętnie posługiwała się sportem, w szczególności piłką nożną, jako instrumentem propagandy mającej w tym przypadku na celu uzyskania społecznego konsensu dla reżimu. Były zresztą ku temu podstawy, zważywszy na dwa tytuły Mistrzostw Świata w 1934 i 1938 r. (wielką rolę odegrał w tym zakresie Vittorio Pozzo, „silny człowiek” włoskiego futbolu w latach 1912-1948 !). I jak już pisałem w tekście poświęconym roli sportu w historii Włoch okresu faszystowskiego (w publikacji zbiorowej pod redakcją prof. Tomasza Gąsowskiego i niżej podpisanego: „Sport i polityka w dwudziestowiecznych państwach totalitarnych i autorytarnych”, Kraków 2009): „Równie istotne jak losy Reprezentacji Włoch było dla reżimu faszystowskiego podporządkowanie sobie rozgrywek o Mistrzostwo Włoch (…)”. Innym przejawem owych autorytarnych wpływów władz na organizację życia sportowego, były decyzje z 1928 r. oraz 1932 r., na mocy których  F.C. Internazionale „musiał zmienić nazwę na ściśle związaną z tradycją mediolańską  (zatem włoską, a nie międzynarodową) – odtąd Inter (przez cały okres faszystowski) nosił nazwę Ambrosiana”.

Vittorio Pozzo

Włoscy badacze dziejów calcio podkreślają jednak, że dla znacznej części kibiców była to zmiana wymuszona i że nadal pojawiały się z trybun okrzyki „Forza Inter !” Inna rzecz, że formalna nazwa (od 1932 r.) łączyła obie i jako Ambrosiana-Inter wygrywała mecze derbowe, zdobywając zarazem tytuły mistrzowskie w 1930, 1938 i 1940 r. Niewątpliwie też główną postacią zarówno ówczesnego włoskiego, jak i mediolańskiego futbolu był Giuseppe Meazza (rocznik 1910). Jego historia jest znana z wielu innych przykładów: odrzucony jako junior przez ulubiony A.C. Milan, został na wiele lat (1927-1940) czołowym zawodnikiem F.C. Internazionale (i Ambrosiany), rzecz jasna także reprezentacji Włoch. Ale Meazza zagrał także w Milanie (1940-1942), Juventusie (1943), Varese (1944), po wojnie w Atalancie (1945-1946), a zakończył karierę nie gdzie indziej jak w Interze w latach 1946-1947. W 1980 r. Stadio San Siro nazwano jego  imieniem, aczkolwiek trzeba przyznać, że większość kibiców (ale i dziennikarzy) mówi nadal San Siro, nie zaś Stadio Giuseppe Meazza.

Giuseppe Meazza

Po wojnie początkowo w Derbach przeważał Milan, a w jego szeregach sławne szwedzkie trio Gre-No-Li (Gren-Nordahl-Liedholm), zaś sam Nordahl (do dziś rekordzista co do strzelonych bramek dla Milanu) przyczynił się walnie do zdobycia tytułu mistrza Włoch w latach 1951 i 1955. Z kolei na okres od 1962 do 1966 r. przypada legendarna „złota era” Interu, drużyny nie tylko najlepszej we Włoszech, ale zwycięskiej również w europejskich pucharach. Epoka ta związana była bez najmniejszej wątpliwości z dwiema postaciami: właścicielem Angelo Morattim oraz wybitnym napastnikiem Sandro Mazzolą. To był zarazem czas wielkich przemian we Włoszech, tzw. boomu czy też cudu gospodarczego dzięki któremu Włochy stały jednym z najbardziej rozwiniętych krajów świata, a wysoki poziom calcio (w tym sukcesy drużyn z Mediolanu) to był  jeden z czynników – tak jak włoska literatura czy film – kształtujących na długie lata pozytywny obraz Włoch na świecie.

1971–72 Football Club Internazionale Milano – Alessandro “Sandro” Mazzola

W latach 70. i 80. obie mediolańskie drużyny prezentowały nadal wysoki poziom piłkarski, nadal też toczono zacięte mecze derbowe (z przerwą na degradację Milanu do Serie B z powodu udziału w aferze korupcyjnej w sezonie 1980/81), zaś publiczność na San Siro mogła cieszyć oczy grą wielkich gwiazd poczynając od Giacinto Facchettiego do zawodników „wielkiego Milanu”, stworzonego – nie tylko jako hobby sportowe – przez ambitnego przedsiębiorcę Silvio Berlusconiego. Największe zwycięstwa, nie tylko we Włoszech, ale także na arenie międzynarodowej, odnosił bowiem Milan w pierwszej połowie lat 90, w czasach błyskawicznej kariery politycznej swego właściciela, stając się częścią zwycięskiego w każdej kategorii „imperium” medialno-politycznego późniejszego wielokrotnego premiera Republiki Włoskiej. Ale i Inter nie przestał konkurować z lokalnym rywalem dzięki Massimo Morattiemu, synowi Angelo.

Angelo Moratti i Giacinto Facchetti

Na San Siro można zatem było podziwiać gwiazdorskie popisy Gullita, van Bastena, Szewczenki, ale także Ronaldo czy Simeone. I prawie jak w politycznym systemie dwupartyjnym, po okresie przewagi Milanu, na okres 2006-2010 przypadła dominacja Interu, a epokę Morattiego zakończyła (w sezonie 2009-2010), pozostając do dzisiaj w pamięci współczesnych pokoleń sympatyków  Interu, sławna Triplete, czyli potrójny sukces: scudetto w Serie A, Puchar Włoch i przede wszystkim zwycięstwo w Champions League. A wszystko to dzięki Mou – Jose Mourinho.

Ostatni okres to zmiana struktury właścicielskiej obu klubów, wejście kapitału zagranicznego, z tym, iż większą stałością wykazali się chińscy inwestorzy w Interze Mediolan, potrafiący zarazem uzyskać akceptację wymagających pod tym względem włoskich kibiców. Wyjątkowo trafnym posunięciem z ich strony było nominowanie na stanowisko wiceprezesa Javiera Zanettiego oraz pozyskanie na funkcję Amministratore Delegato – Giuseppe Marotty, wcześniej pracującego w Sampdorii i Juventusie. Marotta to bez wątpienia obecnie najlepszy i najbardziej skuteczny menedżer top klubów w Serie A.

I oto przed samym wyjazdem przychodzi wiadomość, którą można określić jednoznacznie: miracolo a Milano. Jest akredytacja na 238 oficjalne Derby della Madonnina. Nie pozostaje nic innego jak wysłać podziękowanie do Działu Komunikacji Interu Mediolanu (gospodarza meczu derbowego) i w drogę. Ostatni odcinek trochę z przeszkodami (aż 6 godzin z Udine do Mediolanu, a to z powodu generalnych remontów drogiej autostrady, nie mówiąc już o kosztach benzyny: 2,30 Euro za litr, chyba najwięcej w całej Europie), ale jednak udało się. Wprawdzie z kilkuminutowym spóźnieniem (ponownie nie pozostaje nic innego jak podziękować koleżankom i kolegom z Działu Komunikacji, którzy pomogli dziennikarzowi z dalekiej Polski), ale już można oglądać mecz derbowy. Było już wprawdzie 1-0 po golu Mkhitaryana zdobytym już w 5 minucie spotkania, ale drugą bramkę, po pięknym strzale z dystansu młodego Marcusa Thurama (w 38 minucie) można było podziwiać z pełnym spokojem i uznaniem dla zawodnika. Inter przeważał, ale podszedł do gry na początku 2 połowy ze zbyt dużym spokojem i to się, jak to zwykle w piłce bywa, zemściło w postaci bramki Leao w 58 minucie. Ożywili się od razu tifosi Milanu, ale dość szybko zostali „sprowadzeni na ziemię” po celnych strzałach: ponownie Mkhitoryana (70 min.) oraz Calhanoglu z karnego (w 80 min.). 4-1 to już był pogrom, zaś bramka Frattesiego w doliczonym czasie gry dopełniła upokorzenia Milanu.

Nic więc dziwnego, że na konferencji prasowej (notabene sala konferencji na zapleczu San Siro wielkiego wrażenia nie robi, na przykład pawilon medialny 1-ligowej obecnie Wisły Kraków jest dużo bardziej wygodny i reprezentacyjny) trener Inzaghi tryskał optymizmem, wskazując zarazem, że zwycięstwo w Derbach jest ważne, ale że to tylko początek długiego w Serie A sezonu. Dużo gorzej miał trener Pioli. Już przed konferencją, gdy dziennikarze prasowi musieli czekać na to jak wypełnią swój obowiązek zawodowy dziennikarze telewizyjni (tu kolejność jest bezwzględna na korzyść stacji telewizyjnych), widać było poruszenie wśród kolegów obsługujących na co dzień Milan. I gdy pojawił się Pioli, przystąpili do działania,  i padło też niemiłe pytanie: czy po piątej z kolei porażce Milanu w Derbach jego trener nie powinien przeprosić kibiców ? Pioli odrzucił wszelkie zarzuty, i stwierdził jednoznacznie, że przepraszać nie ma za co. Doczekał się oczywiście krytyki w relacjach w prasie poniedziałkowej, ale obiektywnie rzecz biorąc miał sporo racji: Inter był niewątpliwie na boisku lepszy i dużo bardziej skuteczny od rywala, lecz przecież Milan prowadził otwartą grę i nie był aż tak słaby, jakby wskazywał na to wynik końcowy.

238 Derby mediolańskich drużyn – rozegrane na wypełnionym całkowicie stadionie San Siro (ponad 75 tysięcy widzów) – to była dobra wizytówka jakości gry w Serie A. Zawsze też budzi moje najwyższe uznanie (szczególnie przyjeżdżając z Krakowa), iż można z pełnym zaangażowaniem (i wcale w wywieszanych i wykrzykiwanych hasłach niezbyt łagodnie) kibicować swojej drużynie, ale potem w barwach klubowych wracać razem, spokojnie i korzystając  wspólnie z miejskiej komunikacji, zwłaszcza z zatłoczonych wtedy wagonów metra. I choć chętnie kibice obu drużyn podkreślają, że nie mają żadnych piłkarskich „kuzynów” w swoim mieście i rywalizacja jest autentyczna, to warto by ten aspekt Derbów nigdy nie uległ zmianie.

*Tribuna Stampa to była rubryka którą niegdyś niżej podpisany firmował w krakowskim „Tempie”. Autorsko postanowiłem przywrócić ją dla Faro d’Italia.

STEFAN BIELAŃSKI

Grazie Gigi!

Jego zawodowa kariera była tak długa, że w czasie jej trwania zdążyło wyrosnąć i założyć rodziny całe pokolenie fanów calcio, które nie pamiętało sytuacji, gdy na bramce stał ktoś inny. Gianluigi Buffon ogłosił właśnie, że odchodzi „do cywila”.

Urodził się 28 stycznia 1978 roku. 13 czerwca 1991 roku został kupiony z Bonascoli do AC Parmy, w zawodowej piłce zadebiutował pięć miesięcy później – 19 listopada 1995 roku w meczu Parmy z AC Milanem. Jego karierę można by opisywać liczbami meczów w barwach klubowych oraz w reprezentacyjnej koszulce, ilością obronionych strzałów czy rzutów karnych, meczów rozegranych w europejskich pucharach i na turniejach. Ja jednak spojrzę na człowieka, który stoi za tymi statystykami

Człowiek honoru/człowiek lojalny – kiedy po aferze Calciopoli Juventus został ukarany degradacją do Serie B, jako jeden z niewielu został w klubie i walczył o powrót do Serie A. Uważał, że jest to winny kibicom oraz klubowi. Został mimo tego, że w czasie kiedy świat calcio żył kolejnymi wychodzącymi na jaw faktami związanymi z korupcją władz turyńskiego klubu oraz kiedy zapadały wyroki, on wraz z drużyną narodową zdobył tytuł Mistrza Świata. Mistrz został w bramce Juve i po roku wprowadził klub do Serie A, a w kolejnych latach zdobył z nim osiem tytułów Mistrza Włoch, pięć Pucharów Włoch i cztery Superpuchary Włoch.

Rekordzista – poza wieloma wynikami dotyczącymi sportu z Gigim wiąże się także kilka transakcji biznesowych, które pokazały, że świat piłki wiąże coraz bardziej się ze światem wielkich pieniędzy. Nie wszyscy już pamiętają, że football w poprzednim stuleciu nie wiązał się z astronomicznymi kwotami wynagrodzeń i transferów. Ale 3 lipca 2001 roku Gianluigi podpisał kontrakt z Juventusem, który kupił go z AC Parmy za 52 miliony euro. Do 2016 roku ta transakcja była najdroższym zakupem Juventusu (przebił ją dopiero transfer Gonzalo Iguaina, z S.C. Napoli, za 90 milionów euro), a do 2018 roku najwyższą ceną jaką kiedykolwiek na świecie zapłacono za bramkarza. 

Buffon jako gracz Parmy.

Pechowiec? – zagrał w trzech finałach Ligi Mistrzów. Każdy przegrał. Z reprezentacją często omijał wielkie turnieje (brak kwalifikacji, kontuzje), a kiedy już na nich grał to często dużo poniżej oczekiwań. Mówiło się, że ciąży nad nim fatum Ligi Mistrzów. Ja jednak uważam, że takie jest właśnie piękno sportu. Porażka jest jego nieodłączną częścią. No i czy można mówić o fatum czy pechu, w przypadku człowieka, który ma na swym koncie kilkadziesiąt trofeów? 

Człowiek ludzki” – jakoś bliżsi naszemu sercu są zawsze ci wielcy ludzie, którzy nie wstydzą się pokazać swoich słabości. Którzy potrafią pokazać coś więcej niż posągowa wielkość. Właśnie taki jest Gigi. I był przez całą swoją karierę. Nie wahał się opowiadać wszystkim czego się obawia, jakie ma słabości i czego żałuje.

Wielki sportowiec – jego kariera zaczęła się z wysokiego C – debiut przeciw wielkiemu Milanowi lat dziewięćdziesiątych i czyste konto z tego spotkania, pozwalało od razu przewidywać, że ten siedemnastoletni chłopak będzie wiele lat cieszył nas swoją grą. I faktycznie tak było. Ale takie rzeczy nie są dziełem przypadku. Jako wielkiego sportowca wyróżniało go to, że przez lata niezależnie od tego czy przygotowywał się z Juventusem do finału Ligi Mistrzów, czy z Parmą grającą na zapleczu wielkiej piłki, czy jechał na mecz z Ascoli Calcio dawał z siebie to samo zaangażowanie, entuzjazm i zapał. Przez całe dziesięciolecia.

Życie nie lubi próżni, pojawią się nowi bohaterowie. Ale teraz żegnamy się z jednym z ostatnich prawdziwych sportowców, bramkarza  z krwi i kości wychowanego jeszcze w erze analogowej, który na długo będzie niedoścignionym wzorem, choć zawsze pozostanie normalnym chłopakiem z boiska.  

Claudio Marchisio, były kolega Gigiego z Juventusu i reprezentacji pięknie sparafrazował słowa Enzo Ferrariego, który mawiał, że jeśli damy dziecku kartkę papieru oraz kredki i poprosimy, by narysowało samochód to narysuje je w kolorze czerwonym. Claudio twierdzi, że dziecko poproszone o narysowanie bramkarza narysuje Buffona.

Gianluigi Buffon wzbudzał u wszystkich jedynie pozytywne emocje, dlatego uważam, że ponad klubowymi podziałami i reprezentacyjnymi sympatiami w imieniu wszystkich kibiców mogę powiedzieć GRAZIE GIGI!   

Bartek Tyrawski

URODZINY NAJSTARSZEGO NADAL DZIAŁAJĄCEGO KLUBU PIŁKARSKIEGO W ITALII

7 września 1893 roku w Genui powstał „Genoa Cricket and Athletic Club”. Założony przez brytyjski konsulat we Włoszech, zrzeszał anglików (Włosi nie mogli przystąpić do klubu) i nie skupiał się na piłce nożnej. Dopiero w roku 1897, dzięki doktorowi Jamesowi Richardsonowi Spensleyowi w klubie otwarto sekcję piłkarską – stał się on również jej managerem. To dzięki niemu Włosi zostali dopuszczeni do klubu a już w 1989 roku odbyły się pierwsze Włoskie Mistrzostwa Piłki Nożnej, które Genoa wygrała po zaciętym meczu z Internazionale Torino.

Po zwycięstwie nazwę klubu zmieniono na używaną do dzisiaj „Genoa Cricket and Football Club”, a śladu angielskiego dziedzictwa klubu pozostały już tylko w jego logo.  Gdyby nie Genoa, nie odbyły by się pierwsze mistrzostwa, klub miał też ogromny wpływ na miejsce Italii w świecie międzynarodowej piłki nożnej (gracze Genui wielokrotnie tworzyli trzon drużyny Azzuri).

Drużyna rezyduje od 1911 roku  na stadionie ‘Stadio Luigi Ferraris’, najstarszym stadionie na którym rozgrywa się nadal włoską profesjonalna piłkę.

ZRÓBCIE TO AZZURRI! NIEBO DZISIAJ MUSI BYĆ BŁĘKITNE!

FINAŁ ME – WEMBLEY. ITALIA – ANGLIA. GODZ. 21.00

Pierwszy skład: Dino Zoff, Ciccio Graziani, Beppe Bergomi, Gaetano Scirea, Fulvio Collovati, Claudio Gentile. W niższym rzędzie –  Bruno Conti, Paolo Rossi, Lele Oriali,  Antonio Cabrini i Marco Tardelli!

To nie oni wybiegną dzisiaj na boisko. Wybiegli 39 lat temu zdobywając Mistrzostwo Świata.

Włosi nie śpią spokojnie od kilku dni. Od półfinału. Dyskutują, wyliczają szanse. La Gazzetta dello Sport przypomina – 11 lipca 1982 roku Włosi zdobyli Mistrzostwo Świata. Ta data jest magiczna, ta data może przynieść szczęście! Bądźcie więc jak lwy, bądźcie jak wielka Squadra Azzurra z 1982 – piszą zatem niedzielne gazety, szukając analogii i dobrych znaków. Włosi są przesądni – może zatem dlatego w dniu finału poważny dziennik Corriere della Sera publikuje zdjęcie angielskiej flagi z… czarnym kotem kroczącym tuż przed nią?

Może czarny kot przyniesie pecha Anglikom? Zdjęcie publikuje Corriere della Sera

Krzyk Tardelliego na madryckim Bernabeu po tym gdy Włosi pod wodzą Bearzota pokonali w finale Mistrzostw Świata drużynę RFN jest dzisiaj przypominany – jak śpiew indiańskich szamanów przed bitwą. Potrzeba wszystkiego: eneregii, dobrej organizacji gry, żelaznej obrony, pewności siebie Chielliniego i Bonnucciego wspieranych po bokach przez Emersona i Di Lorenzo, błyskotliwej gry w ataku – Chiesy, Immobile, Insigne, mądrego środka pola z Jorginho po środku i Barellą oraz Verratim na skrzydłach. I potrzeba znakomitego Gigio w bramce. Oby poszedł w ślady Dino, oby poszedł w ślady Gigiego. Wielkich poprzedników tej kadry. 

Tardelli po zdobyciu Mistrzostwa Świata 1982

Ta podróż zaczęła się od meczu towarzyskiego 28 maja 2018 roku w San Gallo z Arabią Saudyjską. Dzisiaj mamy finał tej długiej drogi, dzisiaj do zdobycia jest tron. Mancini w 1982 roku miał siedemnaście lat i grał w Bolonii i jak pisze La Gazzetta dello Sport – „w owym czasie grał w koszulce z wełny, chodził po ulicach przeglądając się w witrynach sklepów by sprawdzić czy spodoba się dziewczynom, a wielkich piłkarzy słuchał głównie w radio”… Oby dzisiaj poprowadził na tam, gdzie w 1982 poprowadził nas Bearzot. Do piłkarskiego raju. Powiedział w przedmeczowym wywiadzie, odnosząc się do tego, iż Wembley będzie pełne angielskich kibiców, że Anglicy będą grali „u siebie” – „Nie będziemy myśleć o angielskich kibicach w trakcie gry. Mam nadzieję, że usłyszymy naszych. Na koniec” i dodał coś ważnego – „Italio, musisz mieć jeszcze odwagę by bawić się tym meczem!” Odwaga, lekkość, fantazja, odpowiedzialność, styl – to wszystko macie, błękitna drużyno. Oby finał Wimbledonu przyniósł nam także dobrą wróżbę – o 15 Włoch Berrettini będzie grał z Djokovicem. Dwa razy włoskie W – Wimbledon i Wembley. W Italia! Forza Italia!

A puchar… puchar już w jakimś sensie jest włoski. Został wykonany przez włoską firmę Iaco Group prowadzoną przez Alberto Iacovacci i zaprojektowany przez włoskich stylistów a potem wykonany przez rzemieślników z Vicenzy. Waży 8 kilo, ma 60 centymetrów wysokości. Czyż dzisiaj nie będzie wygladał najlepiej podniesiony wysoko w górę przez zawodników Squadra Azzurra? Czy nie będzie wyglądał najpiękniej – na tle BŁĘKITNEGO NIEBA? 

Tomasz Łysiak

Riapartiamo – „Ruszamy od nowa”!

Italia wraca do życia. Do radości, zwykłości, normalności. Do cieszenia się tym, co piękne, do bliskości, otwartości. Także poprzez sztukę i sport. Mistrzostwa Europy w piłce nożnej w tym pomagają.

„Ripartiamo” – czyli „Ruszamy od nowa” – taki napis znalazł się na filiżankach do kawy firmy Illy, zaprojektowanych przez artystę Matteo Attruia. W jednym z marcowych wywiadów Attruia mówił o sztuce i kulturze, obszarze życia mocno dotkniętym przez pandemię. Uznano, że zarówno kultura jak i sport nie są niezbędne do życia, zatem należy zamknąć stadiony, teatry, galerie, kina. Z punktu widzenia medycznego i epidemiologicznego – zapewne słusznie – jednak z punktu widzenia potrzeb i zdrowia duchowego ludzi, ten brak pokazał właśnie, jak bardzo i sztuka i sport są człowiekowi potrzebne do dobrego życia. Prawie tak jak chleb.

Gdy ustawimy obok siebie trzy filiżanki autorstwa Attrui przeczytamy słowo – „Ripartiamo”. Zostały wypuszczone na rynek z okazji ponownego otwarcia we Włoszech restauracji, kawiarni i barów, zaś firma Illy poprosiła, by z tej okazji, 1 czerwca, bariści oferowali „pierwszą kawę normalności” za darmo. Ot właśnie, choćby w takich filiżankach. Wiem, że to mądra promocja firmy. Ale nie tylko. To także wkład w ogólną kulturę życia w Italii, to także coś ciepłego, mądrego w przekazie, dobrego i jednocześnie wysokiego w sensie artystycznym. Doskonałe. Czysto włoskie. Gdy ktoś nie rozumie, dlaczego fascynuje cię Italia, opowiedz mu o takim szczególe, jak owe filiżanki. Znak powrotu do normalności poprzez sztukę, poprzez piękno i poprzez bliskość do drugiego człowieka, któremu ofiarowywano tę pierwszą kawę. Spójrzcie teraz na każdą z nich z osobna. Na pierwszej: R.I.P – „Pamiętamy o ofiarach”. Na drugiej wybite mocniej „Art” – „Sztuka”. Na trzeciej „Amo” – „Kocham”. Od smutku przez sztukę do miłości. Co za znakomity przekaz.

To we włoskich barach, pośród zapachu gazet i kawy, przy brioche i przy dzwoniących kasach, otwieranych gdy płaci się za jedno caffè czuje się bijące serce Włoch. Gdy były zamknięte – serce stanęło. I to tutaj, gdy ruszały mistrzostwa w piłce nożnej, wraz z meczem otwarcia w Rzymie, czuło się wracający powrót do życia, powrót do radości, do zwykłości. Już od rana w piątek 12 czerwca, jak Italia długa i szeroka, w barach, kawiarniach i restauracjach ustawiano telewizory i szykowano miejsca, w których RAZEM można było obejrzeć mecz z Turcją.

Mecz reprezentacji Włoch z Turcją

Miałem okazję oglądać go nad wybrzeżem Adriatyku, przy triesteńskim Lungomare Miramare zaraz obok urokliwego zameczku, w barku jednego ze stabilimenti balneari, ośrodków plażowych, zaproszony przez właściciela (grazie Aaron di Bagno da Sticco). Mecz z Turcją. Oczy wszystkich wpatrzone w telewizor. Okrzyki wszystkich Włochów zgromadzonych przy stolikach. Energia, radość. Kolejne gole. Szał. Calcio. Kibice na stadionie. I nagle zdało się wszystkim nam tego wieczoru, jakby nie było tych ostatnich przeklętych miesięcy, tego całego roku. Blisko. Razem. Szczęśliwie.

Dzisiaj wieczorem kolejny mecz reprezentacji Włoch. Ze Szwajcarią. Będziemy kibicować także w Polsce, wraz z Faro d’Italia.

Calcio jest we Włoszech uniesione do rangi artystycznej, kulturowej. Wystarczy sięgnąć po dzisiejszą La Gazzetta dello Sport i do leadu artykułu o meczu (zwrócił na to uwagę współpracujący z nami Dominik Mucha): „To trochę tak, jak gdy dwoje młodych ludzi poznaje się w dyskotece i nagle, jak od rażenia piorunem, zakochują się w sobie. Lato, muzyka, księżyc nad morzem… Wszystko tak perfekcyjne, tak czarowne, że aż nadchodzi obawa, co się stanie, gdy umówisz się na spotkanie na plaży następnego dnia? W świetle dnia – czy wszystko nadal będzie tak perfekcyjne? To z takim uczuciem oczekujemy pojawienia się na boisku reprezentacji Włoch dzisiejszego wieczora, przeciwko Szwajcarii. Czy Berardi będzie pałał księżycowym blaskiem? Czy Spinazzola pójdzie na całość, z taką samą lekkością? A Insigne? A Immobile? Czy to będzie podobnie magiczna noc, jak ta gdy graliśmy z Turcją?”.

W tych zdaniach ze sportowej gazety nie chodzi tylko o mecz. Chodzi o to, jak świat przeżywają Włosi. Jak my przeżywamy Włochy, jak je czujemy i wyobrażamy sobie. Piękne, uniesione do rangi sztuki w każdym elemencie, czarowne. Jak w trakcie spotkania na plaży, przy brzegu morza. Takie miałem spotkanie z reprezentacją Włoch na tym turnieju, jak z artykułu z gazety. Ale nie obawiam się dzisiejszego „światła dnia”. Pięknych wspomnień nic nie jest w stanie zabrać. Od nas zależy, czy je pielęgnujemy.

Forza Italia! All’alba vincerai! :-)

Tomasz Łysiak

UMARŁ MISTRZ, NIECH ŻYJE MISTRZ! – podsumowanie sezonu calcio 2020/2021

Za nami kolejny sezon rywalizacji na włoskich boiskach. To idealny moment, żeby na gorąco przypomnieć wydarzenia ostatniego roku. Po dziewięciu latach we Włoszech, kiedy tytuł mistrza był w posiadaniu Juventusu, panowanie przejmuje Inter Mediolan. To wystarczy, by ten sezon nazwać przełomowym.

Efekt Conte

Mówi się, że są rzeczy, których kupić się nie da. Jedną z nich jest charyzma. Niby prawda… Ale nie w przypadku Interu.

Prezes Steven Zhang Jr. sprowadził Antonia Conte, a tym samym kupił charyzmę, wolę walki i wiarę w sukces, którą trener tchnął do szatni. Tak oczekiwany w czarno-niebieskiej części Mediolanu efekt Conte faktycznie zadziałał. Umiejętności i cechy trenerów definiuje się w kilku obszarach,ale dwie najbardziej podstawowe to wizja taktyczna i właśnie owa charyzma, niezbędna, aby wdrożyć taktykę. Antonio Conte kojarzony jest z dość ostrożnym podejściem do eksperymentowania z ustawieniami taktycznymi, szczególnie do ich zmian podczas meczu, ale za to jest mistrzem w przekonywaniu zawodników do tego, że proste metody, któretrenują w tygodniu będą najlepszą bronią na najbliższego rywala. 

Umarł król, niech żyje król

AC Milan jeszcze w styczniu miał aspiracje mistrzowskie. Dobra gra, równa forma i pozycja lidera nastrajały bardzo optymistycznie. Niestety później nastąpił spadek formy. Wizja pierwszego po dziesięciu latach tytułu Mistrza Włoch oddalała się na tyle mocno, że w pewnym momencie pojawiły się obawy czy Milan zagra w przyszłym sezonie w Lidze Mistrzów. Ostatnia kolejka i zwycięstwo nad Atalantą pozwoliły jednak drużynie na zajęcie drugiego miejsca (ostatniego wicemistrza zdobyto w sezonie 2011/12 za czasów Maxa Allegrego) i zakwalifikowanie się do elitarnych europejskich rozgrywek. W kontekście aspiracji mistrzowskich na pocieszenie dla czerwono-czarnej części Mediolanu możemy zabawić się w „kręcenie tabelą i kalendarzem”. Sezon we Włoszech ma 38 kolejek. Od sierpnia (ta miniona wyjątkowo od września ze względu na Covid) do końca grudnia trwa runda „jesienna” i od stycznia do maja (poprzednia do sierpnia także przez Covid) – runda „wiosenna”.

Co wyszłoby gdyby jednorazowo zsumować inny ciąg 38 kolejek. Zacząć od stycznia 2020, podsumować całą rundę „wiosenną” poprzedniego sezonu i dodać punkty do tych zdobytych w okresie wrzesień-grudzień. 

Wirtualna tabela daje ciekawy obraz. 

Milan 84

Inter 80

Atalanta 79

Karkołomna logika? Owszem. Nawet bardzo!

Jednak przez ostatnie lata kręcenie tabelą we wszystkie strony nie przynosiło Milanowi żadnego ukojenia. Ostatni raz więcej niż 70 punktów Milan zdobył dziewięć lat temu. Może zatem warto wyjść tym analizom naprzeciw i nie zwalniać pochopnie Piollego, który wprowadził styl, dyscyplinę taktyczną, a sinusoida obrazująca lepsze okresy i gorsze nie ma tak drastycznych amplitud.

Efekt Pirlo?

Na pewno nie taki był plan jeśli chodzi o rezultat po zatrudnieniu AndreiPirlo, ale założenie odmłodzenia drużyny przyjęte przez władze Juventusu zawsze niesie za sobą ryzyko potknięcia, a nawet upadku (kwestia oceny czym jest wynik tego sezonu należy do każdego indywidualnie). Jednak jak powiedział wybitny włoski trener Marcelo Lippi (Squadra Azzurri, Juventus, Inter) na początku sezonu – „Jeśli Juventus straci panowanie w Serie A to nie będzie to wyłącznie wina Pirlo, ale przede wszystkim wypadkowa jakości wszystkich graczy”. Trudno ocenić pracę Pirlo i drużyny nie będąc w szatni. Bo z jednej strony mamy ewidentny brak stylu, brak widocznej woli walki oraz prób reagowania na boisku na wydarzenia i grę przeciwnika, a z drugiej strony na półce pojawiły się dwa nowe trofea (Superpuchar Włoch i Puchar Włoch) a drużyna zapewniła sobie awans do Ligi Mistrzów. Może to faktycznie stan przejściowy, który prowadzi do poukładania drużyny w satysfakcjonujący sposób. Jednak przyzwyczajeni do rokrocznych sukcesów na lokalnym podwórku kibice Juventusu są bardzo rozczarowani. Zapewne pocieszenie i ulgę odnajdą dopiero w kolejnym tytule mistrza w przyszłym sezonie, który będzie smakował podwójnie po rocznej przerwie. 

Gigi Superbohater

W zeszłym tygodniu odbył się finał Pucharu Włoch, w którym zmierzyły się drużyny Juventusu i Atalanty. Mecz nie zachwycił, Puchar przypadł w udziale Juventusowi, który powiększył swoją gablotę o czternaste trofeum w tej rywalizacji (druga w klasyfikacji Roma ma dziewięć). 

Wydaje się jednak, że tego dnia wydarzyła się inna historycznie ważna rzecz. Ostatni mecz w swojej karierze w barwach Juve zagrał Gigi Buffon, który z końcem tego sezonu po raz drugi i jak się wydaje jako piłkarz ostatni raz żegna się z klubem.

Prawdopodobnie Puchar to było ostatnie trofeum w jego karierze.

W dodatku zdobył je grając w składzie z Federikiem Chiesą, z którego ojcem Enrico zapoczątkował zbiór swych osiągnięć – Pucharem UEFA w 1999 roku. To wspaniałe dopełnienie romantycznej kariery „Supermana”,o której już wkrótce napiszę szerzej.

Wielcy przegrani

Najbardziej zawiedzeni jednak chyba mogą być kibice SSC Napoli i SS Lazio. Obie drużyny z aspiracjami, młodymi trenerami z dużym doświadczeniem trenerskim i boiskowym (Gennaro Gattuso, Simone Inzaghi) oraz z bardzo równymi kadrami. Koniec sezonu bez trofeów i bez awansu do Ligi Mistrzów to ewidentna porażka i duży kłopot budżetowy. Jeden z wyżej wymienionych trenerów, chwilę po ostatnim meczu stracił pracę, ale myślę, że znajdzie się wielu chętnych do jego zatrudnienia – powodzenia Rino!

Superliga

Ten sezon zostanie zapamiętany przez kibiców calcio, ale i sympatyków piłki nożnej w całej Europie z powodu Superligi. Dwanaście najbogatszych klubów Europy uznało, że stworzy elitarne rozgrywki, do których łaskawie czasem doprosi kilka drużyn wykazujących duży potencjał sportowy (ale myślę, że chodziło bardziej o chwyt marketingowy). Spotkało się to z szybką i ostrą reakcją UEFA, lokalnych federacji sportowych oraz kibiców. Kibiców nawet tych drużyn, które uważają się za lepsze. Ważne jest to w kontekście Serie A, bo jednym z liderów tego projektu był Andrea Agnelli, prezes Juventusu. Sprawa nie znalazła jeszcze swojego finału mimo tego, że większość klubów wycofała się już z pomysłu. Aktualnie władze UEFA oraz lokalnych federacji zastanawiają się, jak utrzeć nosa „buntownikom” i wybić im z głowy podobne pomysły na lata. 

Co nas czeka?

Za nami sezon obfitujący w wiele ciekawych wydarzeń i rezultatów. Jak jednak sądzę przyszły będzie jeszcze bardziej interesujący. Po całym sezonie bez kibiców wierzymy i mamy nadzieję, że wrócą oni na stadiony(choćby w 50 procentach). Szykuje się także kilka powrotów na włoskie ławki trenerskie. Po raz pierwszy od lat rywalizować będą ze sobą trenerzy z dorobkiem mistrzowskim. Zobaczymy, czy Conte utrzyma zdrowe, motywujące napięcie w szatni Interu, czy Juve wróci na wojenną ścieżkę, i czy Milan pozostanie na fali wznoszącej. To już za kilka miesięcy. Przed nami jednak inne emocje: Euro 2020! Forza Italia!

Ciao!

Bartek Tyrawski

Giro d’Italia – czyli Dante na różowo

Rusza 104. wyścig Giro d’Italia. To nie tylko wydarzenie sportowe, ale też kulturowe. W tym roku dedykowane Dantemu. 21 etapów to podróż przez Włochy, która zacznie się w Turynie a zakończy w Mediolanie. Każdy z etapów to wizyty w regionach, miastach, miasteczkach i wspaniałe ujęcia przyrody, ulic, domów i zabytków. Cytat z Dantego na kołnierzyku różowej koszulki Giro d’Italia – to kwintesencja Włoch, gdzie wszystko uniesione jest do rangi sztuki. Także kolarstwo. 

Jeśli kochasz Włochy, a nie oglądałeś, czy nie oglądałaś, Giro d’Italia, to po prostu czas zacząć. Tegoroczny wyścig zacznie się w Turynie pod Arsenałem Pokoju, przy Porta Palazzo – kiedyś był to wojenny arsenał, w którym na codzień unosił się zapach prochu, dzisiaj jest to miejsce, w którym przyjmuje się osoby z problemami życiowymi, szukające pomocy. Już od środy wyrosły tu namioty organizatorów wyścigu, który jest ikoną Włoch. W sobotę 08 maja o godz. 14.00 startuje 104. Giro d’Italia – od etapu czasowego z Piazza Castello. Wśród faworytów czasówki między innymi Mistrz Świata Włoch Pippo Ganna. 8,6 kilometra czasówki to jedynie przedsmak. Potem kolarze przejadą w sumie 3.479 kilometrów. Pośród 184 cyklistów będzie m.in 55 Włochów i… 2 Polaków. Jednak to także historia, kultura, sztuka, architektura stanowią część wyścigu i to stanowi o jego wyjątkowości.

Giro d’Italia 1959. Jacques Anquetil, Charly Gaul.

Różowa koszulka lidera – to już charakterystyczny symbol Giro d’Italia. Ten, kto czyta włoską prasę sportową, ten wie, iż kolor ten jest także zwyczajową barwą „La Gazzetta dello Sport”, której różowe kartki znaczą czasem kontuary włoskich barów z kawą i rogalikami. A między jednym i drugim jest znaczący związek. Idea wyścigu bowiem zrodziła się w głowach trzech dziennikarzy sportowych w roku 1909. Byli to: Tullo Morgagni, Eugenio Camillo Costamagna e Armando Cougnet. Wcześniej jednak był artykuł, który ukazała się na łamach „La Gazzetta dello Sport” w 1908 roku, w którym ogłoszono nagrodę pieniężną dla zwycięzcy wyścigu, który można by zorganizować wzorem ówczesnych pierwszych wyścigów samochodowych. Pierwszy wyścig wyruszył z Mediolanu, z Piazzale Loreto, 13 maja 1909 roku, a jego zwycięzcą został Luigi Ganna.

Sama różowa koszulka obchodzi w tym roku swój jubileusz – mija 90 lat od jej powstania. Na pomysł koszulki, która wyróżniałaby lidera klasyfikacji wpadł dziennikarz pracujący w „La Gazzetta dello Sport” Armando Cougnet w 1931 roku. Jej pierwszym zdobywcą był Learco Guerra, zwycięzca etapu Milan-Mantua, 10 maja 1931 r. Od jego czasów była „w posiadaniu” 254 kolarzy, z których 74 cieszyło się tym honorem tylko przez jeden dzień. Najstarszym obecnie żyjącym cyklistą, który miał ja na sobie w trakcie wyścigu jest urodzony 3 stycznia 1931 roku ferraryjczyk Vincenzo Zucconelli.

Różowa koszulka z cytatem z Dantego. Foto: Giro d’Italia

Cytat z Dantego na kołnierzyku różowej koszulki Giro d’Italia – to kwintesencja Włoch, gdzie wszystko uniesione jest do rangi sztuki. Także kolarstwo. 

90 lat różowej koszulki to także historia jej produkowania, materiałów, stylistów, mody i technologii sportowej, która zmieniała się w ciągu trwania wyścigu. Ta pierwsza Guerry wykonana była z surowej wełny i miała z przodu dwie kieszonki, na kanapkę i bidon, ważyła 300 gramów i miała wysoki kołnierzyk… Giro d’Italia to także wyścig, który znaczy mijające epoki historii Włoch. W tym roku jest dedykowana Dantemu – z okazji 700. rocznicy śmierci autora „Boskiej Komedii”. Na jej kołnierzyku znajduje się cytat z ostatniego wersu „Czyśćca” – „Gotów by wzlecieć do gwiazd”. Historia koszulki pokazywana jest na filmach przygotowanych przez organizatorów Giro d’Italia – każdy z nich to kolejna dekada pięknego sportu i jednocześnie historii Włoch. Muzeum Egizio przygotowało specjalną wystawę celebrującą jubileusz koszulki, w Collezzione Chipauzzo w Museo AcdB w Alessandrii można natomiast zobaczyć historyczną różową koszulkę Fausto Coppiego.

Tegoroczny wyścig zakończy się 30 maja 2021 w Mediolanie. Wśród faworytów wymieniani są Kolumbijczyk Egan Bernal, Brytyjczyk Simon Yates czy Włoch Vincenzo Nibali (pseudonim „Rekin”). Wyścig będzie transmitowany przez Rai oraz Eurosport (także polski).

Tommaso Calvini

Imola – wyścig w „domu Ferrari”!

W położonej na obrzeżach Bolonii Imoli znajduje się tor imienia Enzo i Dino Ferrari – założycieli marki, która stała się motoryzacyjnym symbolem Włoch. „Il rosso”, czerwień bolidów, czy charakterystyczny koń w herbie, to część dziedzictwa nie tylko sportowego i przemysłowego Italii, ale immanentny składnik włoskiej kultury. Stąd takie wyścigi, jak ten, który rozgrywa się na torze w Imola, przyciągają uwagę wszystkich Włochów. W końcu to wyścig Formuły 1 w „domu Ferrari”. 

Od Grand Prix Bahrajnu minęły trzy tygodnie. Na tyle krótko, żeby nie opadł kurz po tym bardzo ciekawym weekendzie, który zwiastuje bogaty w niespodzianki sezon i na tyle długo żebyśmy nabrali apetytu na kolejne zmagania. Tym razem w Europie. W Europie i to w wyjątkowym miejscu. Imola – włoski tor do którego przy odpowiednich wiatrach dobiegają z Maranello dźwięki nerwowo „skręcanego” bolidu SF21. W wywiadzie dla „La Gazzetta dello Sport” jeden z dwóch młodych „koni wyścigowych” Ferrari z tego sezonu, urodzony w Monte Carlo Charles Leclerc stwierdził: „Imola jest położona tylko 90 km od Ferrarri. Ten tor to nasz dom!”. To nie wszystko, co stanowi o unikatowości toru imienia Enzo i Dino Ferrarich: może być on bowiem postrzegany, jako wyjątkowy z tego względu, że gościł Grand Prix o trzech różnych nazwach – Włoch, San Marino i Emilii-Romanii.

Dwa młode „konie wyścigowe” ze stajni Ferrari – Charles Leclerc (23l.) i Carlos Sainz (26l.)

Przed nami rywalizacja zupełnie inna niż w Bahrajnie. Po pierwsze skupmy się na samej charakterystyce toru. Jest on krótszy od poprzedniego, jeden z najszybszych w F1, z tylko jedną strefą DRS oraz najdłuższą aleją serwisową. Ale wnioski z Bahrajnu można schować do dolnej szuflady nie tylko z tego powodu. Przede wszystkim walka odbędzie się w zupełnie innym klimacie. Inne mieszanki opon i inna ich degradacja z okrążenia na okrążenie. Ale jest coś co łączy oba tory. „Lucky looser” ostatnich lat, czyli… Valtteri Bottas. Bo jak nie być „so lucky” z takim blaskiem reflektorów kolegi z teamu, w którym to blasku można się grzać, jednocześnie sprawdzając, jakiż to nowy, kolorowy przelew wpadł na nasze konto? A z drugiej strony, paradoksalnie, jest się niestety „so big looser” – gdyż mając identyczny samochód co Hamilton, najczęściej jest się tym drugim za Luisem. A jeszcze dodajmy utarty w zeszłym sezonie nos przez Russela… W każdym razie rzeczony fiński kierowca jest rekordzistą obu torów (tego w Bahrajnie i tego w Bolonii), jeśli chodzi o najkrótszy czas przejazdu jednego okrążenia.

Imola – plan toru w Bolonii. Tor zbudowano w 1953 roku, a wyścigi Formuły 1 zaczęły się na nim w roku 1980.

Imola może być opisywana na wszelkie sposoby ale nie zmieni to tego jak w świadomości wszystkich fanów motosportu zdefiniowały go tragiczne wydarzenia z przełomu kwietnia i maja 1994 roku. To weekend ze wszech miar przełomowy. 30 kwietnia, na dwadzieścia minut przed zakończeniem drugiej sesji kwalifikacyjnej, Roland Ratzenberger reprezentujący ekipę Simtek, na zakręcie Acqua Minerali przejechał krawężnik, uszkadzając przy tym przednie skrzydło. Mimo technicznego defektu wykonywał kolejne szybkie okrążenie. Przy prędkości ponad 300 km/h, na zakręcie Villeneuve skrzydło w samochodzie Ratzenbergera urwało się, a Austriak wypadł z toru i uderzył w betonową ścianę. Kierowca doznał ciężkich urazów głowy i kręgosłupa w wyniku czego zmarł niespełna godzinę po wypadku. 1 maja, tuż po starcie wyścigu doszło do kilku kolizji w wyniku czego na tor wyjechał samochód bezpieczeństwa. W tamtej erze samochody wykorzystywane do tych celów miały zdecydowanie za niskie osiągi, co było wielu przedmiotem wielu dyskusji. W wyniku jazdy za samochodem bezpieczeństwa nadmiernemu schłodzeniu ulegały hamulce i opony, co zmniejszało ich skuteczność po restarcie. Właśnie to mogła być jedna z przyczyn, dla której dwa okrążenia po restarcie pojazd trzykrotnego Mistrza Świata Ayrtona Senny na zakręcie Tumburello wypadł z trasy i z prędkością 300 km/h uderzył w betonową ścianę. Niestety i w tym przypadku obrażenia okazały się śmiertelne.

Tragiczne wydarzenia z 1994 roku…

Ayrton Senna przez wielu uważany jest za największego kierowcę i osobowość w historii swojej dyscypliny. Niewątpliwie jednak Michael Schumacher, który kilka miesięcy po wyżej opisanych wydarzeniach, po raz pierwszy został Mistrzem Świata posiadał wiele z cech wielkiego Ayrtona. To pozwala wymieniać obu panów jednym tchem podczas opowieści o tym, co stanowi o sile, gracji i elegancji Formuły 1. Konsekwencją zdarzeń na Imoli było zdecydowane zwiększenie uwagi w kwestii bezpieczeństwa, nad którego poprawą pracuje się do dziś. Od tamtej pory na torze F1 zginął jeden kierowca. Choć i tak to o jednego za dużo.

Italia, Formuła 1 i rzeczona elegancja spotkały się wraz z symbolami siły i szybkości, w jednym małym, ale jakże ważnym przedmiocie. Chodzi o statuetkę, która stanowi trofeum. Jest nią grecka błyskawica. Wykonana została przez mediolańskiego artystę Alice Ronchi. Spośród kilku innych to właśnie projekt Ronchiego wybrał, jako trofeum koncern Pirelli, który jest głównym sponsorem wyścigu. Artysta tłumaczy, że błyskawica to symbol siły, szybkości, odwołanie do mocy i boskości greckiego Zeusa.

Trofeum – błyskawica Zeusa symbolizująca szybkość i potęgę bolidów. Dzieło Alice Ronchi

A zatem – w weekend 17-18 kwietnia 2021 roku uwaga wszystkich Włochów skupi się na wydarzeniach na ich „domowym” torze Imola. Być może to właśnie czas, żeby Ferrari pokazało u „siebie”, że zaczyna rozumieć o co chodzi w nowej erze… Tor imienia Enzo i Dino Ferrarich to idealne do tego miejsce, a eliminacje w Bahrajnie dają na to nadzieje. W ten weekend chyba na dobre rozpęta się rywalizacja pomiędzy Charlsem Leclercem a  Carlosem Sainzem. Mattia Binotto mówi, że krew u obu kierowców buzuje podczas każdej walki na torze, nawet tym z PS4, a także podczas gry w szachy. Historia pokazała, że takie napięcie może być stymulujące, ale i destrukcyjne. Rolą Binotto jest właściwe jego zogniskowanie. „Ma już doświadczenie i w dodatku wiele walorów, dlatego wzięliśmy go do Ferrari – mówi Binotto o Sainzu – wniósł świeżość, takiego pozytywnego „kopa”, dobrą energię, świetnie współpracuje z teamem, inżynierami, co bardzo wszystkich motywuje”. Czas żeby ambitny (Mad) Max z Red Bulla pokazał, że jest kimś więcej niż nadzieją. To może być jego ostatni sezon na udowodnienie, że potrafi pokonać Hamiltona. Jeśli tego nie zrobi, a ten zakończy karierę, już zawsze Max będzie mierzył się z komentarzami… „Jesteś najlepszy… Bo nie ma Mistrza”.

Jeśli więc do tego dodamy pewne swego Mercedesy i szybkie McLareny z silnikami tych pierwszych to możemy być pewni, że czeka nas pyszna zabawa.

Smacznego! 
Bartek Tyrawski

Mussolini, architekci i calcio – co robić ze stadionami w Italii?

W sytuacji permanentnego kryzysu gospodarczego, opłakany stan stadionów piłkarskich na Półwyspie Apenińskim, naprawdę nie jest tym, co spędza sen z powiek włoskich decydentów, urzędujących na co dzień w Palazzo Chigi. Pandemia Covid-19 jeszcze wyraźniej oddzieliła sprawy ważne od drugoplanowych.

Dlatego zaskakująca informacja o ostatecznym porzuceniu pomysłu budowy nowego stadionu Romy, przemknęła gdzieś chyłkiem, między ponowną kłótnią w koalicji rządowej a niepokojącymi informacjami o zwiększającej się liczbie chorych na koronawirusa. W normalnych czasach sprawa byłaby roztrząsana przez największe osobistości medialne Italii. Bo jest symptomatyczna. I wskazuje na strategiczny problem, który dławi rozwój Włoch w XXI wieku – brak sprawczości. Włoski imposybilizm ujawnia się w wielu gałęziach sfer gospodarczych i administracyjnych. Jak się okazuje dopadł także calcio. 

Farsa w rzymskim sosie

Nie sposób zliczyć zwrotów akcji, jakie miały miejsce przy okazji niedoszłego rozpoczęcia budowy nowego stadionu Romy w dzielnicy Tor di Valle. Nowy obiekt był oczkiem w głowie poprzedniego właściciela giallorossich Jamesa Pallotty. Mniej lub bardziej sekundowali mu wszyscy burmistrzowie Rzymu, którzy w epoce jego rządów przewinęli się przez Piazza del Campidoglio. A byli to: Gianni Allemanno, Ignazio Marino, Francesco Paolo Tronca i Virginia Raggi. Każdy z nich reprezentował inną partię. Rządzili ci z prawicy, lewicy, jak i populistycznego Ruchu 5 Gwiazd, której przedstawicielką jest obecna pani burmistrz, na sztandarach wyborczych mająca hasła o wyplenieniu przewlekłej biurokracji i przywróceniu dawnego statusu, na jakie zasługuje Wieczne Miasto.

Stadio Olimpico

Wszyscy gospodarze stołecznego ratusza wlewali wiarę w serca romanistów marzących o nowym piłkarskim domu. Nastroje tonował główny architekt, odpowiedzialny za przygotowanie planów. Zrezygnowany, na jednej z konferencji, pozwalając sobie na chwilę szczerości, stwierdził: Zbudowanie czegokolwiek w Rzymie jest wyzwaniem”. Między wierszami bardzo łatwo można było wyczytać, że nie rozchodzi się mu o samą technikę prac budowlanych. „Kończy się prawdziwa farsa w typowo rzymskim sosie” – grzmiała stołeczna prasa, gdy Dan Friedkin oficjalnie zakomunikował, że budowa na Tor di Valle nie dojdzie do skutku. Podskórnie wszyscy mieli już dość tej telenoweli, która na czołówki programów telewizyjnych wracała wraz z kolejnymi skandalami politycznymi, śledztwami, opóźnieniami proceduralnymi, niekończącymi się zatrzymaniami przez carabinierich lub funkcjonariuszy Guardia di Finanza. I tylko żal utraconych 800 milionów euro zysków z potencjalnych inwestycji, czy 12 tysięcy nowych miejsc pracy.

Lokomotywa calcio

Obecnie nowe stadiony mają następujące kluby: Juventus, Udinese, Frosinone, Sassuolo i Atalanta. Bliskie urzeczywistnienia snu jest także Cagliari, jedyny przedstawiciel z tej grupy niepochodzący z północnej części kraju. Jednak akurat w kwestii budowy stadionów, często występujący podział północ-południe, nie ma zastosowania. Państwo w tej sferze, jak rzadko kiedy, jest niezwykle sprawiedliwe. 

Allianz Stadium – „nowy” stadion Juventusu FC

W drugiej dekadzie XXI wieku coś się ruszyło. Problemy legislacyjne próbowano naprawić ustawą, bowiem do grudnia 2013 nie było nawet przepisów regulujących sprawę budowy obiektów sportowych. Dlatego biurokratyczny proces stanowił przeszkodę nie do pokonania. We Włoszech średni czas budowy nowego stadionu waha się od 8 do 10 lat, w Europie potrzeba tylko 2 lub 3 lat. Mówimy o epokowym opóźnieniu. U nas wszystko jest zbyt złożone. Wymaganych jest siedem etapów autoryzacji, gdy za granicą potrzeba dwóch, bądź trzech – mówił swego czasu, Paolo Dal Pino, szef Serie A. Raport Deloitte, którego wnioski zostały przedstawione włoskiemu rządowi były jasne, to nowe stadiony mogą być lokomotywą włoskiego calcio. 

Dobra kultury

Niekończące się spory w radach miejskich, gąszcz wykluczających się przepisów, rozwlekła biurokracja, brak zielonego światła od polityków rangi krajowej. Do listy powodów wpływających na przewlekłość procesów dotyczących budowy stadionów, należy dopisać jeszcze jeden czynnik: „i beni culturali”. Dobra kultury. Niejako dotyczyło to także Rzymu, bowiem ten projekt krytykowany był również z powodu zaplecza, jakie chciano zbudować wraz ze stadionem na Tor di Valle. Na obszarze miejskim, który nie był do tego przystosowany. Najmocniej argumenty o ochronie dóbr kultury wybrzmiały jednak we Florencji. Stadion Artemio Franchi jest tworem Pier Luigi Nerviego, wybitnej klasy architekta. To było dzieło, które zdobyło międzynarodowe uznanie, a sugestywne detale jego florenckiej konstrukcji zainspirowały inżynierów i architektów na całym świecie” – pisano w obronie stadionu, gdy podniesiono pomysł jego wyburzenia. 

Budowa stadionu Artemio Franchi

Podobnie miała się sprawa z mediolańskim Stadio Giuseppe Meazza, który też chciano wyburzyć. Ministerstwo Dziedzictwa Kulturowego wyjaśniło, że choć budowla nie jest objęta ochroną ze względów historycznych, to jednak i tak musi być odpowiednio chroniona. 

Stadio Giuseppe Meazza przed rozbudową

Wyburzanie Artemio Franchi czy San Siro (jak nazywają kibice stadion w Mediolanie), staje się z miesiąca na miesiąc, coraz mniej realną opcją. Problemy są także w Bolonii, konstrukcji słynącej ze swojej specyficznej budowy. Alessandro Castagnaro, prezes Krajowego Stowarzyszenia Włoskich Inżynierów i Architektów mówił: „Rozbiórka to często pomysł na bałagan. Stadiony, o których mówimy stanowiły bardzo ważny element w dziedzinie architektury strukturalnej i często były wykonywane przez tak ważnych architektów, jak Pier Luigi Nervi. Wyburzenie stadionów w kraju, który musi skupiać się na dziedzictwie kulturowym stoi w sprzeczności z naszymi zasadami. Nie możemy wymazywać naszej kultury”.

Dziedzictwo historyczne

Musimy bowiem pamiętać, że we Włoszech stadiony stanowią część dziedzictwa kulturowego i architektonicznego. Stadion we Florencji był budowany przez wybitnego architekta i wpisywał się w miejską tkankę. Stadio Renato Dall’Ara w Bolonii także ma niebywałą historię, na którą wskazuje specyficzna i niewidziana na żadnym innym obiekcie budowla z wieżyczką. Littoriale, bo tak był nazywany stadion w czasach faszyzmu, wybudowany w 1929 roku miał stanowić perłę w koronie ówczesnej urbanistyki faszystowskiej. U podnóża tejże wieżyczki znajdowała się statua Benito Mussoliniego na koniu. Stanowiła ujęcie perspektywy, którą ujrzeli wszyscy zgromadzeni 31 października 1929 roku, gdy w trakcie inauguracji, ówczesny Duce triumfalnie wjechał konno na stadion.

Wspominając tamten dzień nie sposób pominąć próby zamachu na Mussoliniego, której próbował dokonać 15-letni anarchista. Strzał okazał się minimalnie niecelny, a nastoletni pechowiec zmarł pod butami wściekłych jednostek squadristów. Smutny chichot historii stanowił fakt, że chłopca zidentyfikował dowódca ochrony Duce – Carlo Alberto Pasolini. Ojciec… Pier Paolo. Tak, tego słynnego reżysera, filozofa, komunisty. Z pomysłu wyburzenia stadionu w Bolonii natychmiast się wycofano. Władze klubu na wczesnym etapie dyskusji w radzie miejskiej zauważyli, że planu nie sposób będzie doprowadzić do końca. Renowacja to maksimum tego, na co stać zasłużony obiekt w bolońskiej dzielnicy Saragozza. Gdy Włosi na szali stawiają rozwój oraz historię wraz z kulturą, wybór wcale nie okazuje się prosty. 

Trudno sobie wyobrazić, aby w czasach pandemii koronawirusa temat budowy stadionów otrzymał – nomen omen – nowe życie. To zbyt kosztowny wydatek, na który nie stać w obecnym czasie, ani państwa, ani społeczeństwa. I tylko „próchniejących” trybun żal… 

Dominik Mucha