Street food w Pompejach
Kolejne kapitalne znalezisko w Pompejach zelektryzowało cały świat. Od kilku lat, odkąd dyrektorem muzeum w Pompejach został Massimo Osanna – w starożytnym mieście rzymskim, które, jak na fotografii sprzed prawie 2 tysięcy lat uwiecznił i zatrzymał w czasie wybuch Wezuwiusza – ruszyły na powrót zakrojone na szeroką skalę prace archeologów.
Tym razem, w porównaniu do prac z ubiegłych wieków, czy z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych wieku XX specjaliści dysponują znakomitym sprzętem umożliwiającym prześwietlanie terenu i uzyskiwanie obrazu 3D zanim uderzą w wulkaniczną skamielinę kilofy i oskardy. Jednak niektóre techniki są podobne do tych sprzed lat – choćby wykonywanie odlewów gipsowych ciał czy przedmiotów, które przysypane gorącym popiołem zostawiły po sobie jedynie pustą przestrzeń w zastygłym materiale. To właśnie te gipsowe odlewy ofiar katastrofy, utrwalone w dramatycznych pozach, przytulające się, chroniące przed spadającym pumeksem i pyłem robią takie wielkie wrażenie.
27 grudnia na kanale Raidue włoskiej telewizji miała miejsce premiera filmu dokumentującego prace pod kierunkiem dyrektora Osanny w części Pompejów Regio V. Dwuletnie wysiłki archeologów zostały wzmocnione świetnie zrealizowanymi zdjęciami fabularyzowanymi pokazującymi dramatyczne wydarzenia z jesieni 79 roku.
Już samo datowanie wybuchu jest tu ważne, a właśnie obecne prace archeologiczne przyczyniły się do jego zmiany. Od stuleci w podręcznikach i encyklopediach, w zgodzie z zapisem Pliniusza, znajdowała się data mówiąca o 24 sierpnia 79 roku, jako o momencie, gdy Wezuwiusz wyrzucił z siebie tony pyłu, dymu i lawy, które przyniosły zagładę tysiącom mieszkańców Pompejów. Tymczasem w jednym z odkopanych budynków, w którym tuż przed katastrofą trwały prace budowlane, czyli po prostu zwykły remont, odkryto sensacyjny napis. W roku 79 robotnicy w celu mieszania zaprawy wnieśli do wewnątrz duży zbiornik służący normalnie także do trzymania zboża, na parapecie leżały płyty gotowe do układania. Jeden z murarzy zapisał węglem na ścianie – Szesnaście dni przed kalendami listopada nażarł się za bardzo. Ponieważ litery narysowane węglem są bardzo nietrwałe, to wniosek był prosty – napis musiał powstać niedługo przed wybuchem. I dlatego zmieniono datowanie – na 24 pazdziernika 79. Niesamowite! Ktoś kiedyś najadł się za bardzo, ktoś inny złośliwie to uwiecznił a dwa tysiące lat poźniej wypłynęło to na datowanie całego, ważnego wydarzenia!
Znaleziska i odkrycia dokonywane w ostatnich dwóch latach robią wrażenie i z innych powodów. Archeolodzy znajdują nie tylko koleje pięknie wymalowane pomieszczenia czy cudowne mozaiki, ale i kości ludzkie – świadectwo tragedii. Badacze nie mogą wręcz ukryć silnych emocji, bo jednocześnie – niczym detektywi – usiłują dociec co się stało 24 października 79 roku w takim czy innym pomieszczeniu. W filmie dokumentalnym pokazano to w scenach zagranych przez aktorów – dzieci piszą na ścianie domu napisy, ktoś zaczepia jakąś kobietę, flirtuje, a potem następuje wybuch. Po nitce do kłębka. Od ułożenia kości do prawdopodobnego przebiegu zdarzeń. Oto ciało mężczyzny, który zeskoczył z balkonu pierwszego piętra. Skoczył, gdyż drzwi na parterze już były zasypane przez żwir i pumeks. Z nieba cały czas leciał wulkaniczny „grad”. Poziom pyłu, kamieni, żwiru wyrzucanego z wulkanu i zasypującego ulice Pompejów podnosił się bardzo szybko – 15 centymetrów na godzinę. W ciągu doby osiągnął wysokość kilku metrów. W każdym razie mężczyzna dał susa z balkonu, po czym zaczął uciekać ulicą. Miał ze sobą sakiewkę z pieniędzmi – to co zdążył zgarnąć w panice z domu. Nie mógł biec szybko, najprawdopodobniej kulał, kość piszczelowa wskazuje, że był chromy. I wtedy nastąpił drugi, silny wybuch – fala uderzeniowa pchnęła go na żwir. Już nigdy się nie podniósł.
W innym miejscu, wewnątrz eleganckiego domu znaleziono kości pozostałe po grupie kobiet i dzieci, które do końca usiłowały jakoś uchronić się przed nadciągającą zagładą – barykadując drzwi łóżkiem, czy chowając maluchy do szafy. Gdy zawalił się sufit całe pomieszczenie stało się grobowcem, w którym wszyscy mieszkańcy budynku na wieki pozostali.
Wyobraźnia podpowiada co musiało się tam dziać owego strasznego dnia – krzyki, płacz, duszący pył, ostatnie, kurczowe złapanie się w uścisku, przytulenie dzieci.
Jednym z najcenniejszych odkryć dokonanych przez ekipę dyrektora Osanny okazało się znalezienie „thermpolium”, czyli baru, w którym mieszkańcom Pompejów sprzedawano jedzenie, współcześnie klasyfikujemy je jako street food. Klient podchodził z ulicy wprost do baru, przy którym zamawiał swojego fast fooda – podawanego ze specjalnych podgrzewanych pojemników. Na podstawie kości znalezionych w resztkach potraw można było nawet ustalić skład dań – mieszanki mięs kozy, drobiu, ryb, owoców morza. Zaskakująco różnorodne.
Sam kontuar thermopolium to istne dzieło sztuki, wymalowany pięknymi freskami – jest nawet na nim nawet wizerunek wnętrza knajpki. Archeolodzy znaleźli szereg glinianych amfor, opartych o bar, zupełnie tak, jakby dosłownie przed chwilą ktoś je tam postawił. Lecz najbardziej zaskakujące było co innego – oto przy oczyszczaniu kolejnych naczyń i zbiorników zaczął się unosić wokół intensywny aromat… wina. Było to, jak twierdzą archeolodzy i ekipa techniczna, jedno z najbardziej niezwykłych zjawisk, z jakimi się spotkali w swojej karierze.
„Chyba powstał nowy dział archeologii, »archeologia zapachowa«” – stwierdził dyrektor Osanna.
Odnaleziono także dwie, zastygłe pod wulkanicznym pyłem postaci – pan i jego niewolnik. Obaj ułożeni w dramatycznych pozach. Cóż się działo na chwilę przed śmiercią. Jakie były ich myśli i ostatnie, wykrzyczane w lęku słowa? Ślady ludzkich istnień sprzed tysiącleci – tak odległe w czasie, a tak nagle bliskie – chyba to robi największe wrażenie. Również na naukowcach.
Film „Pompei ultima scoperta” na Raidue to poruszające świadectwo o nich i przez nich. Bo to oni, mówiąc łamiącym się głosem o wydarzeniach w Pompejach sprzed dwóch tysiącleci, świadczą o tym, że ciągle czujemy nić łączącą nas z poprzednimi pokoleniami. Idąc ulicami Pompejów stąpamy po tych samych stopniach i kamieniach, po których kiedyś jeździły wozy, chodzili kupcy i rzemieślnicy, biegały dzieci. Patrzymy na napisy „wyborcze” na murach i myślimy – „przecież to wszystko tak, jak teraz, przecież nie różnimy się wiele, ot odrobiną bardziej zaawansowanej technologii”.
Być może dlatego tak nas poruszają takie odkrycia, jak te w Pompejach.
Tomasz Łysiak