To jest miłość – włoskie perfumy na Walentynki
„That’s Amore!” w wykonaniu Deana Martina, piosenka opowiadająca o tym, czym jest miłość dla Neapolitańczyków, to jeden z największych hitów, które zna prawie każdy. Martin, Amerykanin włoskiego pochodzenia, do dzisiaj jest w oczach większości świata, poza Italią, ikoną stylu romantycznych włoskich szlagierów. Ten amerykański pryzmat, przez który wiele osób postrzega Italię utrzymuje się mocno do dzisiaj, a piosenki Deana Martina są nadal regularnie grane w wielu „włoskich” restauracjach od Hawajów po Shanghai (chociaż może tam mają już swoją własną wersję przeboju śpiewanego przez Króla Luzu – taki przydomek nadał Martinowi Elvis), zwłaszcza w okresie walentynkowym. Nie ma w tym oczywiście nic złego, stare ciągle przeplata się z nowym, a Wschód z Zachodem – co doskonale rozumieją włoscy artyści kreatorzy mody. Za dowód niech posłuży nam Gai Mattiolo, urodzony w Rzymie geniusz (pierwszy butik otworzył mając raptem 19 lat!), który w roku 2000 wykorzystał tytuł rozsławionej przez Martina piosenki jako nazwę swojej, włoskiej do ostatniej kropli, nowej kolekcji perfum. Kolekcji stworzonej dla par i idealnie nadającej się na nadchodzące walentynki.
„In Napoli, where love is king
When boy meets girl, here’s what they say
When the moon hits your eye like a big pizza pie, that’s amore
When the world seems to shine like
You’ve had too much wine, that’s amore”
That’s Amore!, Jack Brooks, 1953
Gai Mattiolo That’s Amore Lei (dla niej) oraz Gai Mattiolo That’s Amore Lui (dla niego) – współgrają w każdym aspekcie, nie tylko tym zapachowym. Dwie smukłe butelki (brązowa w wersji męskiej i szklana oszroniona w damskiej), kiedy spojrzeć na nie z góry przybierają kształt wygiętej łzy. Ale jeśli tylko połączymy je ze sobą otrzymamy kształt serca. Dzisiaj mało kto w świecie perfumiarskim przywiązuje taką wagę do symboliki.
Moją walentynkową propozycję zacznę od kobiecych Gai Mattiolo That’s Amore Lei. W zapachu już od pierwszych chwil dominuje róża, nie jest to jednak kwiat ciężki i znoszony, który tak często kojarzy nam się z perfumami sprzed lat. Róża w wydaniu „That’s Amore” wpięta we włosy młodej dziewczyny, jest słoneczna i lekka, dodaje energii i może być śmiało noszona nawet w upalne dni. Ta kompozycja uśmiecha się do nas, jest zrobiona na luzie, a jednocześnie potrafi urzec. Wszystko to za sprawą akompaniujących róży owoców. Włosi doskonale rozumieją jaką moc ma południowe słońce zaklęte w cytrusach. Stąd też w zapachu od Mattiolo są wspaniała pomarańcza, bergamotka, yuzu. Do tego imbir i cały ogród kwiatów. Zapach przez pierwsze minuty tworzy wokół nas wspaniałą chmurę, trwa to jednak dość krótko po czym osiada na skórze, by pozostać tam kilka dobrych godzin, subtelnie i już bardzo blisko nas. Myślę, że nadanie takiej, a nie innej projekcji i trwałości tego zapachu było celowe, ale o tym za chwilę.
Czas na Gai Mattiolo That’s Amore Lui – ten kryjący się w brązowej butelce płyn pokazuje jak wysublimowani potrafią być włoscy twórcy. Jeśli popatrzymy na składniki, to zapach prezentuje się dużo prościej od kobiecego – mamy trochę lawendy, cytryny, do tego wetywerię, wanilię, przyprawy, drzewo, bursztyn. Jest to miks, który widuje się w co drugich perfumach z niższej półki cenowej. Na papierze może więc nie wygląda imponująco, na skórze jednak pokazuje mistrzostwo wykonania. Mattiolo wziął kremowość i słodkość wydanego w 1992 roku zapachu Roma Uomo Laury Biagiotti oraz delikatną drzewną owocowość wypuszczonego w 1998 roku i niezmiernie popularnego, a wręcz kultowego zapachu Boss Bottled Hugo Boss. Choć na pierwszy rzut oka zapożyczenie pewnych pomysłów z dwóch istniejących już zapachów nie trąci oryginalnością, to włoski projektant nie próbował kopiować, a jedynie ulepszył co się dało. Gai Mattiolo That’s Amore Lui to bardzo specyficzne połączenie, bo zmienia się przez wszystkie fazy trwania na skórze. Jaki jest efekt końcowy? Zapach, który bije swoich „rodziców” na głowę. Jest znacznie lepiej wyważony od Roma Uomo, mniej kremowy i bardziej męski. Nie jest tak sztywny jak Boss, ma więcej luzu i ciepła.
Lekkość i bliskoskórność obu tych zapachów jest celowa, one są stworzone dla dwóch zakochanych w sobie osób. Mają działać wspólnie, przynosić radość i uśmiech, bez zadęcia i przesadzonej elegancji. Mają być wspaniałym dodatkiem, a nie elementem, który odwróci naszą uwagę od tego, co jest najważniejsze – ukochanego człowieka.
W czasach gdzie marka i marketing znaczą wszystko, zapachy Gai Mattiolo zeszły na drugi plan. Nadal są jednak łatwo dostępne w Polsce, ich cena jest śmiesznie niska (kupowałem je w grudniu 2020 roku i zapłaciłem za oba w sumie około 100 zł), a jakość po prostu znakomita.