Ciao!
Włoskie pozdrowienie ciao należy do wszędobylskich słów-globtrotterów, które nie tylko obiegły cały świat, lecz także zostały zapamiętane wszędzie, gdziekolwiek się pojawiły. Ciao zrobiło furorę, zupełnie jak wesoły Romek ze znanej komedii Barei „Miś”, który wparował do filmu z pieśnią na ustach, a cała Polska do dziś podśpiewuje: „Dzień dobry, cześć i czołem/pytacie skąd się wziąłem”. A skąd się wzięło włoskie ciao?
Pochodzi od weneckiego pozdrowienia s’ciavo czyli schiavo – wywodzącego się z kolei od łacińskiego sclavus (sługa, niewolnik).
Można je przyrównać do wdzięcznego, choć rzadko dziś używanego w Polsce pozdrowienia serwus (servus – sługa, servire – służyć). Servus jest dość popularne na obszarze dawnego imperium Habsburgów, zwłaszcza w Austrii, na Węgrzech, na Słowacji i w Rumunii, a także w Niemczech i na zachodzie Ukrainy.
W czasach Goldoniego każdy szanujący się Wenecjanin właśnie słowem s’ciao okazywał napotkanym osobom rewerencję. Toteż nic dziwnego, że Goldoni często wkładał je w usta swoich postaci, szczególnie kawalerów nadskakujących płci nadobnej. A także galantów, którzy bywali czymś w rodzaju męskiego odpowiednika kurtyzany, określanych w tamtej epoce mianem cicisbejów.
S’ciao świadczyło o galanterii i najwyższym szacunku. Należało do dobrego tonu, podobnie jak staropolskie sługa, sługa uniżony, używane w podobnym znaczeniu. Któż to wie? Być może weneckie s’ciavo i staropolskie sługa uniżony padły w pamiętnym pojedynku Franciszka Ksawerego Branickiego z Casanovą.
Słowo ciao jest dziś we Włoszech najbardziej powszechnym i uniwersalnym przyjacielskim pozdrowieniem. Używa się go na przywitanie i na pożegnanie – o każdej godzinie, w odróżnieniu od bardziej formalnych zwrotów stosowanych zależnie od pory dnia, takich jak powitalne buongiorno, buon pomeriggio czy buona sera – albo pożegnalne arrivederci. W innych językach ciao najczęściej używa się na pożegnanie.
Innym ciekawym aspekt włoskiego ciao jest jego słowiańska dusza. Jak już wiemy, ciao wywodzi się w prostej linii od łacińskiego sclavus – sługa, niewolnik. Z kolei to słowo powstało z greckiego Σκλάβος – Słowianin.
W słowniku etymologicznym języka polskiego Aleksandra Brücknera czytamy: „ponieważ handel niewolnikami zasilał się głównie uprowadzaniem albo kupnem Słowian, stąd już od 10. wieku przyjęło Sclavusznaczenie ‘niewolnika’, niem. Sklave, [i dodajmy: angielskie slave], franc. esclave, włos. schiavo; może właśnie od Włochów, z Wenecji, rozeszła się ta nazwa szczepowa w tem osobliwszem znaczeniu”.
Tym sposobem, dumny szczep Słowian biorący swą nazwę od „sławy, która się niesie”, w świecie zachodu w ogólności, a w świecie anglosaskim w szczególności, trafił do języka „w tem osobliwszem znaczeniu” jako slave, escalve, Sklave… niewolnik.
Na koniec… mimo że nasza epoka nie przywiązuje zbyt wielkiej wagi do form i galanterii, należy pamiętać, że we Włoszech nie zawsze wypada powiedzieć ciao. Tak samo jak w Polsce nie do każdego wypada powiedzieć cześć. Takie pozdrowienie kierujemy do rówieśników, do osób, z którymi łączy nas pewna zażyłość lub więź koleżeństwa. Nikt nie powie cześć ani ciao do swojego szefa, profesora, w sądzie ani w urzędzie, choć można byłoby dowodzić, że zgodnie z etymologią cześć stanowi czołobitny dowód uniżoności i oddawania czci, podobnie jak pierwotne włoskie ciao.
Tylko kto by nam uwierzył?
Wanda Kapica
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!