Bazylika katedralna w Trani we włoskiej Apulii wprawia w osłupienie absolutnie wszystkich, którzy mają szczęście ujrzeć ją na własne oczy. Błękit nieba i morski lazur wschodnich wybrzeży Adriatyku w połączeniu z bielą kamieni cudownej średniowiecznej budowli dają wrażenie przebywania w ziemskim raju.
Katedra stoi nad samym brzegiem morza. Dlaczego? Wzniesiono ją tu, by wszyscy, którzy przybywają z morza w to miejsce od wieków wiedzieli już z oddali, że jest to ziemia chrześcijańska. W okresie średniowiecza, w czasach wypraw krzyżowych, miało to niebagatelne znaczenie, a i dziś, po ośmiuset latach swoje znaczenie niewątpliwie ma. Patronem bazyliki jest oczywiście Mikołaj i to święty, ale nie, znany wszystkim biskup z Bari, nie, nie… To Mikołaj Pielgrzym.
Fot. Anna Miecznikowska-Ziółek
Młody Grek, który podróżował po Apulii, radosny człowiek, chwalący Boga śpiewem. Tak afirmował życie i jego Stwórcę. Radość i nieustanny śpiew ku chwale Bożej dawały do myślenia ludziom, których spotykał na swej drodze. Brali go za dziwaka, może trochę nawiedzonego szaleńca. Cóż! Może i był szalony, ale tak kochał Boga i Jego dzieło, był delikatny dla ludzi, rozdawał tyle miłości i rozsiewał tyle dobra wokół siebie, że o tym pamiętano bardziej niż o innych rzeczach, a Mikołaj Pielgrzym, który umarł mając lat zaledwie 18 został świętym i patronuje najpiękniejszemu kościołowi w Apulii.
Mam nadzieję, że przyniósł wszystkim szóstego grudnia najpiękniejszy prezent, najwspanialszy dar jaki można otrzymać: dar miłości, radości, życzliwości, zachwytu nad stworzeniem i jego Stwórcą! Tanti auguri!
Katedra w Trani
Budowę romańskiej katedry rozpoczęto w 1099 roku, na miejscu kościoła Santa Maria della Scala, który stał od IV wieku. W VIII wieku złożono tam relikwie świętego.
Fot. Anna Miecznikowska-Ziółek
Nowy kościół przeznaczono na chwałę i doczesne szczątki świętego Mikołaja Pielgrzyma, który zmarł w Trani w 1094 roku. Budowlę ukończono około 1200 roku, dzwonnica stanęła dopiero w wieku XIV. Mury wzniesiono przy użyciu typowego dla regionu lokalnego kamienia: tufu wapiennego, pozyskiwanego z jaskiń, charakteryzującego się kolorem jasnoróżowym, niemal białym. Katedra wyróżnia się efektownym transeptem oraz wykorzystaniem wysoko spiczastego łuku w przejściu pod dzwonnicą, co jest niezwykłe w architekturze romańskiej.
https://faroditalia.it/wp-content/uploads/2023/12/S.Nicola.Pell_.jpeg485925Anna Miecznikowska-Ziółekhttps://faroditalia.it/wp-content/uploads/2021/03/04_Faro_dItalia-300x101.pngAnna Miecznikowska-Ziółek2023-12-09 10:55:202023-12-16 16:12:51Drugi św. Mikołaj zwany Pielgrzymem
O! Dio Beato, ma quanto ti costò avermi amato! W czasie Świąt Bożego Narodzenia śpiewana opowieść o narodzeniu Pańskim niesie się szeroko w krajach objętych chrześcijańską tradycją. W Italii są to canti di Natale, w Hiszpanii – los villancicos, we Francji – chansons de Noël, a w Polsce – kolędy. Pieśni chwalebne w różnych stylach i aranżacjach od bardzo starych, klasycznych po współczesne, niezwykle nowatorskie, głoszą Dobrą Nowinę o przyjściu na świat Jezusa Chrystusa jako dzieciątka narodzonego z matki-dziewicy dla zbawienia świata.
25 grudnia śpiewana jest też bardzo stara pieśń, o której pragnę napisać tak bardzo, jak bardzo pragnę jej posłuchać kiedyś na żywo. Zapragniecie tego także wy, gdy usłyszycie jej historię. Jest to mianowicie Pieśń Sybilli – Canto di Sibilla.
Sybilla była wieszczką, prorokiną, skądinąd ukazywana w mnogich wcieleniach, jednakowoż jej Pieśń znają głównie ci Europejczycy, którzy zamieszkują teren tzw. północnego śródziemnomorza tj. Francję (Prowansję), Hiszpanię (Katalonię czy też największą z wysp Archipelagu Balearów – Majorkę) oraz oczywiście ukochaną przez nas Italię, a w niej szczególnie Sardynię. Region śródziemnomorza, które okala Mediterraneo od północnej strony pozostawał przez wieki pod wpływami wielkich kultur: fenickiej, greckiej, arabskiej, rzymskiej oraz średniowiecznej kultury chrześcijańskiej, która wprowadziła w krwiobieg tych ziem biblijne wyobrażenie Sybilli. Jednemu z owych wyobrażeń można przyjrzeć się w Rzymie. Znajduje się ono na fresku autorstwa Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej – jest to Sybilla Erytrejska. Siedzi swobodnie z nogą na nodze, przerzucając kolejne karty księgi. To właśnie jej przypisane są proroctwa dnia Sądu Ostatecznego, dlatego znalazła miejsce na fresku mówiącym o Gudizio Universale. To oczywiste, jak się wydaje. Jednakże Sybilla wieszczyła także inne wydarzenie, najbardziej znaczące w historii chrześcijaństwa, a mianowicie nadejście końca czasów i narodziny Zbawiciela ludzkości. Tłumaczenie tych proroctw z języka greckiego na łacinę pojawia się m.in. w tekście św. Augustyna z Hippony De civitate Dei czyli w Państwie Bożym.
I tu pozwolę sobie na dygresję: nie sposób nie zauważyć, że świat romański ogarnia swym zasięgiem wszystkie kultury języków powstałych wprost lub pośrednio z łaciny wraz z superstratem języków i kultur, obecnych o wiele wcześniej na tych terenach i choć zanikłych, to niezmiennie wywierających ogromny wpływ na jego późniejszy kształt. Szeroko pojęta kultura romańska bazującą na rzymskim widzeniu świata i łacinie jako podstawie komunikacji, wzbogacana została z biegiem lat tradycją judaistyczną.
To najkrótsza możliwa definicja tego, co można by nazwać romańskim światem. Tymczasem spróbujmy opowiedzieć na pytanie czym tak naprawdę jest owa wspomniana starożytna Pieśń Sybilli, obecna w różnorakich źródłach m.in. w dokumentach pochodzących z przywołanych wyżej terenów Europy już od wieku X, a w tradycji ustnej przekazywana z pokolenia na pokolenie przez setki lat, aż do dziś. W kościołach katolickich niektórych krajów romańskich w dzień Bożego Narodzenia można posłuchać tego przepięknego chorału gregoriańskiego, którą wykonuje się a cappella podczas wyjątkowej, pięknej liturgii bożonarodzeniowej od wczesnego średniowiecza po dziś dzień. Uroczystość ma charakter niezwykle podniosły i staje się głębokim przeżyciem duchowym dla uczestniczących w niej osób.
Śpiew Sybilli w tradycji katalońskiej na Majorce, został wpisany w 2010 roku na listę niematerialnego dziedzictwa ludzkości. Zdecydowanie należało to zrobić. O takie skarby trzeba bezwzględnie dbać!
El cant de la Sybilla – trzy wersje opracowań muzycznych Pieśni Sybilli: łacińską – datowaną na X-XI wiek, prowansalską – na wiek XIII i katalońską – na XV, wykonuje zespół La Capella Reial de Catalunya.
Cudownie byłoby móc uczestniczyć w tak pięknej, sięgającej wieków średnich liturgii i posłuchać Śpiewu Sybilli nie z płyty, lecz na własne uszy, na przykład w jednej z sardyńskich świątyń katolickich w Alghero – w tym przepięknym miejscu na ziemi też jest wykonywana… Buon Natale e Felice Anno Nuovo a tutti Voi!
https://faroditalia.it/wp-content/uploads/2022/12/Michelangelo_sibille_delfica_01.jpeg363942Anna Miecznikowska-Ziółekhttps://faroditalia.it/wp-content/uploads/2021/03/04_Faro_dItalia-300x101.pngAnna Miecznikowska-Ziółek2022-12-24 08:13:362023-02-25 21:36:34BOŻE NARODZENIE I PIEŚŃ ROMAŃSKIEGO ŚWIATA
Ignazio La Russa wybrany marszałkiem Senatu — to główny temat piątkowej prasy włoskiej. W tle tego wyboru unosi się dym, jak znad wulkanicznych pól, sygnalizujący możliwy wybuch. Bowiem polityk Fratelli d’Italia został wybrany pomimo sprzeciwu Forza Italia. Media włoskie obiegły ujęcia, na którcyh widać Silvio Berlusconiego zamykającego z impetem notatnik i z hukiem odkladającego pióro na senacki pulpit. Z ust byłego premiera wyrywa się siarczyste „vaffa….”, co da się łatwo odczytać z ruchu warg.
Il Cavaliere wraca po 9 latach politycznego wygnania do Palazzo Madama, by od razu wejść w zwarcie – i to z szefową właśnie powstającego centroprawicowego rządu. Konflikt dotyczy stanowiska ministerialnego dla ulubienicy Berlusconiego – Licii Ronzulli. Pomimo wyraźnych żądań płynących ze strony Silvio, Giorgia Meloni nie ma zamiaru dawać żadnej teki rządowej dla Ronzulli (tłumacząc to brakiem odpowiednich kompetencji).
Maurizio Belpietro na łamach „La Verità” apeluje o rozwagę, czując, że te ambicjonalne przepychanki mogą zagrozić projektowi rządu centroprawicy. „Zostawcie te pałacowe gierki, Italia oczekuje stabilnego rządu prawicy” — pisze.
Berlusconi ma swoje lata, w senacie musiano mu w pewnej chwili pomóc w postawieniu kilku kroków, ale też ma za sobą taki polityczny życiorys i tak mocne ego oraz ambicję, że trudno nie widzieć zagrożeń dla stabilności koalicyjnej umowy widząc takie sceny, w których Il Cavaliere klnie, albo wali piórem w pulpit.
O tarciach w prawicy z nieukrywaną satysfakcją pisze lewicowa „La Repubblica”, nie bez złośliwości w informacjach podając pełne personalia Ignazio La Russa. La Russa ma bowiem na drugie imię – Benito… Podobno w domu posiada kolekcję gipsowych biustów Mussoliniego…
Co więcej, wybór La Russa, przy sprzeciwie Forza Italia dokonał się więc dzięki głosom z lewicy. Kto głosował na korzyść La Russa? Zaczęło się na lewicy szukanie winnych, zaś tropy miały prowadzić do Matteo Renziego…
W piątek tymczasem ma się dokonać kolejny ważny wybór – na przewodniczącego Izby Deputowanych. Ma nim zostać prominentny polityk Legi – Lorenzo Fontana. „La Repubblica” kreśli jego wizerunek, wypominając mu tradycjonalistyczne poglądy, regularne modlitwy, sprzeciwy wobec małżeństw homoseksualnych, czy akcje antyaborcyjne. A także wyraźny sentyment do Putina. Wyrażany jednak, co trzeba podkreślić, przed wybuchem wojny na Ukrainie. Od chwili agresji swoje sympatie prokremlowskie Fontana miał mocno „schować”. Lorenzo Fontana to jeden z najbardziej zaufanych ludzi Matteo Salviniego. To jednak nie jego wybór na przewodniczącego Izby Deputowanych budzi największe zainteresowanie mediów, lecz ów polityczny „backstage” wyboru w Senacie – wrzący wulkan wewnętrzny w koalicji centroprawicowej. „Vaffa…” Berlusconiego na czołówkach prasy okaże sie tylko „dymem”, czy też upokorzenie Il Cavaliere będzie miało jednak swoje konsekwencje?
Tomasz Łysiak
https://faroditalia.it/wp-content/uploads/2022/10/E9CABDBF-8325-49EA-B78F-0B4E5786E74D.jpeg5631103Tomasz Łysiakhttps://faroditalia.it/wp-content/uploads/2021/03/04_Faro_dItalia-300x101.pngTomasz Łysiak2022-10-14 08:21:552022-10-14 13:40:52Dym nad Palazzo Madama
Dziś widziałam w telewizji matkę ukraińskiego żołnierza z pułku Azow, który broni Mariupola w obwodzie donieckim przed rosyjskim najeźdźcą. Dziś jest dzień 15 maja 2022 roku. Mówiła: Mój syn powiedział, że będzie bronił ojczyzny i jest gotów poświęcić za nią życie. On jest gotów, ale ja nie jestem gotowa na jego poświęcenie, na jego śmierć.
Czy matka może być gotowa na śmierć dziecka? I co, my, żyjący tu i teraz z tym zrobimy? Odpowiemy na pytanie jak to jest, gdy się traci wiarę we wszystkie moralne wartości? Dla kogo, prócz niej, życie jej dziecka ma wartość najwyższą?
Matka i córka
Alberto Moravia to włoski pisarz, nowelista i dziennikarz, uznany za najbardziej znaczącego włoskiego twórcę literackiego XX wieku. Rzymianin, mąż Elsy Morante. Zapomniany może nieco, nie dość znany w Polsce, choć przecież jest autorem głośnych powieści, z których niejedna doczekała się ekranizacji. Pisał powieści psychologiczne, obyczajowe, ukazujące różnorakie postawy ludzi wobec reżimu Mussoliniego w Italii, wobec włoskiego faszyzmu. Pisał o skostniałych relacjach międzyludzkich, był zawsze przeciw hipokryzji i obłudzie świata.
To piękna, głęboka, emocjonalna proza. W 1957 roku Moravia napisał książkę La Ciociara, którejpolski tytuł brzmi Matka i córka. Ciociara to kobieta pochodząca z Ciociarii, części Lacjum położonej na południowy wschód od Rzymu. Powieść została zekranizowana w 1960 roku, a reżyserem filmu był wielki Vittorio de Sica. Główną rolę zagrała wspaniała, jak zwykle, Sophia Loren, która otrzymała za nią Oscara. Obraz jest niezwykle poruszający, tak jak książka. Recz dzieje się w czasach II wojny światowej we Włoszech. To historia dwóch kobiet, pięknej matki – Cesiry i jej dwunastoletniej córki – Rosetty, uciekających przez zbliżającym się frontem z bezpiecznego domu w Rzymie na prowincję (skąd pochodzi Cesira), która zdaje się być bezpieczniejsza… Sytuacja Italii w tamtych czasach była zaiste skomplikowana. Najpierw Włochy walczyły u boku Trzeciej Rzeszy niemieckiej o panowanie nad światem, podczas gdy wewnątrz kraju toczyła się wojna partyzancka z włoskim faszyzmem. Po obaleniu Mussoliniego państwo na Półwyspie Apenińskim stało się ofiarą Niemiec (zobaczcie filmy: Pułkownik Corelli czy Herbatka z Mussolinim), a potem nadeszli alianccy wyzwoliciele. Na nich, jak się zdaje, w pewnych kwestiach Włosi liczyć specjalnie nie mogli, a już na pewno nie ich kobiety i dziewczyny…
Kadry z filmu Matka i córka
Moravia pokazał to w swojej książce: matka i córka zostają brutalnie zgwałcone, na kościelnym dziedzińcu, obok przewróconej figury Maryi, przez alianckich żołnierzy „wyzwalających” ich kraj, idących na Rzym po przełamaniu linii Gustawa. Za masowe gwałty w tamtych dniach odpowiadają Francuzi, a konkretnie oddziały goumiers czyli formacje wojskowe złożone z marokańskich górali, ludzi wywodzących się z plemion berberyjskich Północnej Afryki, bitnych, walecznych i odważnych, ale… niestety barbarzyńskich, o czym za chwilę…
Polska krew
Zwycięska bitwa pod Monte Cassino, której 78. rocznicę obchodzimy w w tym roku, w maju, jest dla Polaków symbolem bohaterstwa, odwagi i poświęcenia polskiego żołnierza. Stała się wręcz legendą – nigdy nie zapomnę wyrazu twarzy dziadka i łez w jego oczach, kiedy stał drżący opierając się o stół, kiedy słyszał Czerwone makina Monte Cassino. Ta bitwa ma też swoją powtarzaną chętnie przez wielu, czarną legendę, historię strategicznej głupoty militarnej, szafowania życiem żołnierza. Wjeżdżając dziś wygodnie na Monte Cassino, choć droga jest kręta i stroma, trudno wyobrazić sobie, jak to jest iść na szczyt z żołnierskim ciężkim plecakiem pod ostrzałem wyszkolonych Niemców, na otwartym, zaminowanym polu, bez żadnej ochrony.
To dlatego maki zamiast rosy piły polską krew. „Stalingrad frontu zachodniego”, bitwa narodów. Alianci, próbując pokonań żołnierzy Hitlera, stracili w niej ok. 50 tysięcy mężczyzn. Wreszcie do ataku poszli Polacy… i 18 maja 1944 roku zatknęli biało-czerwony sztandar na gruzach opactwa benedyktynów. Victoria!
Choć cena była wysoka, polska armia nie może mieć sobie nic do zarzucenia, zrobiła to, co do niej należało, wykonała rozkaz. Niemcy pod zmasowanym ogniem musieli opuścić swe świetnie przygotowane stanowiska bojowe, które częściowo zawdzięczali… Amerykanom i fatalnej decyzji gen. Clarka, by zbombardować klasztor – bezcenny zabytek zbudowany w VI w. n.e.
Zbrodnia bez kary
Wreszcie dochodzimy do wydarzeń opisanych przez Moravię, do których doszło po przełamaniu linii Gustawa. Wiecie co to Marocchinata? To symbol barbarzyństwa dokonanego przez żołnierzy pod francuską flagą, symbol zbiorowych gwałtów, często ze skutkiem śmiertelnym, na włoskich kobietach: od dziewczynek po staruszki (w sumie 20 tysięcy osób, choć te szacunki nigdy nie będą pełne). Broniący ich włoscy mężczyźni byli kastrowani lub nabijani na pal (tak, tak, nie do uwierzenia – XX wiek ludzkości). Mordowano księży ukrywających kobiety w kościołach przed bestialstwem. O kradzieżach i zniszczeniach szkoda mówić w porównaniu z okrucieństwem i zdziczeniem, jakiego doznała ludność Lacjum w tym czasie.
Goumiers pod Monte Cassino
Czy dowodzący goumierami gen. Juin rzeczywiście wydał im rozkaz dzienny: „Przez 50 godzin będziecie absolutnymi panami wszystkiego, co napotkacie na swej drodze, po drugiej stronie linii wroga. Nikt was nie będzie karał, za to, co uczynicie. Nikt was nie będzie rozliczał, z tego, co sobie weźmiecie?”. Tego wiedzieć nie będziemy. Dokument się nie zachował. Wiadomo jedynie, że pomimo takiej ogromnej skali przemocy, pociągnięto do odpowiedzialności zaledwie garstkę goumiers! Nie podjęto próby realnej „rekompensaty” dla ofiar, okrutnie zgwałconych i poniżonych w swym człowieczeństwie kobiet włoskich.
Dziś (luty-maj 2022, wiek XXI) pod Kijowem dzieje się Russocchinata w wykonaniu rosyjskich wojsk „wyzwoleńczych”. Gwałty, zabójstwa, grabieże… cierpienia i śmierć ofiar cywilnych wojny… Co z tym zrobimy, my żyjący tu i teraz? Co z tym zrobią współczesne autorytety moralne? Kto wydał rozkaz? Też nie wiemy?
Okrucieństwo i gwałt są tak stare jak konflikty i wojny, ale tym bardziej trzeba nieustannie o nich mówić i w nieskończoność przypominać. Ludzkość, jak się zdaje, niczego się z historii nie uczy…
Emocje, przemyślenia, rozważania… Jakie przemiany dokonują się w człowieku wobec bestialstwa wojny? Czy jest tak, że póki wszystkiego nie stracisz, niczego nie jesteś w stanie zrozumieć? Jak zachować ludzkie instynkty w nieludzkich czasach? Jakie jest przesłanie historii na dziś i na zawsze?
Kiedy jestem na polskim cmentarzu na Monte Cassino i odwiedzam groby dowódcy gen. Andersa i jego żołnierzy, nie mogę powstrzymać łez i wewnętrznego buntu przeciw temu, że tak wiele dzieci, chłopców w mundurach zostało wysłanych na śmierć, choć powinni byli móc żyć, móc rozwijać się i uczyć, pracować, być szczęśliwymi ludźmi… i odpowiadam ukraińskiej matce: Nigdy nie będzie pani przygotowana na tę decyzję syna, bo matka pragnie dla dziecka życia, nie śmierci, choćby nie wiem jak bohaterska być miała…
Mówię matce zgwałconej córki: Nie jesteśmy, my kobiety, łupem, trybutem mężczyzn wygrywających wojny, które sami rozpętują… DOŚĆ!
https://faroditalia.it/wp-content/uploads/2022/05/Ciociara-film-1.jpg3601004Anna Miecznikowska-Ziółekhttps://faroditalia.it/wp-content/uploads/2021/03/04_Faro_dItalia-300x101.pngAnna Miecznikowska-Ziółek2022-05-23 09:06:372022-05-29 13:36:20Alberto Moravia i wojna na Ukrainie
Odszedł od nas pan Wiesław Wilk – członek grupy Faro d’Italia. Poznałam Go właśnie tutaj, na Faro, a właściwie to On poznał mnie i zaprosił do swoich znajomych. Niesamowicie dobry, ciepły człowiek ze wspaniałym poczuciem humoru i wielką dozą życzliwości. Jestem wdzięczna za wszystkie komentarze, uśmiechy, lajki, które od pana Wiesława otrzymałam, za Jego obecność, za możliwość poznania Go i rozmowy pośród ludzi, których łączy miłość do kraju sztuki, piękna, smaku, radości życia… do Italii. W dzisiejszym rozedrganym świecie, pełnym napięć, niepokojów, okropieństw, gniewu i smutku, jakie niesie wojna, spotkanie z drugim człowiekiem, ciepłym i życzliwym, jest bezcenne zwłaszcza, że tak szybko przecież odchodzimy… Z serca dziękuję za spotkanie. O spotkaniu – impresje. Pamięci Kolegi.
Najczęściej piszę o miłości. Także tutaj, na Faro d’Italia. O książkach, filmach, spektaklach teatralnych, w których można ją dostrzec, czyli właściwie o życiu, bo w życiu miłość można dostrzec wszędzie, we wszystkich jej wymiarach, we wszystkich odsłonach. Kryje się w różnych zakątkach świata i przybiera formy niewiarygodnie piękne. Czasem chowa się w smutku, wybucha radością, zachwyca odwagą, rozlewa się jak delta lub biegnie śpiesznie, ukradkiem, jak rzeka podziemna. Jest niesamowita. Czy przyjaźń jest miłością? Jest. Nie mam wątpliwości. A życzliwość? A serdeczność? A akceptacja? A koleżeństwo? Czy są miłością? Tak. Są rodzajem miłości. Są ja maleńkie promyki wielkiego światła, które ludzie nazywają miłością. Świecą delikatnie, drgają i zawsze uświadamiają, że człowiek nie jest sam we wszechświecie, że istnieją mu podobni, z którymi może się dobrem podzielić. Im więcej promyków, tym jaśniejsza droga, tym cieplej na duszy. A co gdy gaśnie promyk, bo człowiek odpływa na drugi brzeg? A może wcale nie gaśnie? Zostawia ślad swego blasku na zawsze. I pamięć.
Spotykamy się, rozmawiamy, pokazujemy sobie nawzajem świat, to jak go widzimy, wzbogacamy się. Spotkanie. Słuchanie. Czytanie. Uważnie. Jeden drugiego. Dotknięcie duszy. Muśnięcie atomów. Wymiana energii. W realu czy w sieci, bądźmy ze sobą, zauważajmy siebie nawzajem, bądźmy dla siebie czuli. Czy spotkanie jest przypadkiem?
Człowiek, którego spotykasz jest skończoną doskonałością, posiadającą swój przekaz, typową dla siebie energię, właściwy sobie ogląd wszystkiego, jedyne w swoim rodzaju widzenie siebie i świata. Bezspornie i niezaprzeczalnie jest wyjątkowy i ma to coś. Coś nieuchwytnego i tak trwałego zarazem. Człowiek. Nie przypadek. Nie powstał przypadkiem, ani przypadkiem się nie urodził. Nie przypadkiem jest wysoki lub niski, piękny lub banalnie ładny, albo brzydki, po prostu. Może być tęgi lub szczupły, być blondynem, mieć kruczoczarne włosy lub być rudzielcem,. Może mieć oczy koloru nieba lub głęboko piwne, a wszystko to przecież nie przypadkiem. Geny? Plan natury? Nie wiem. Człowiek jest dziełem skończonym, w swej pełni doskonałym.
Nie ma przypadków. Nic nie zdarza się przypadkowo. Są ludzie, których spotykamy na drodze życia nie przygodnie. Coś dzieje się, bo musi się dziać, coś stało się bo się stać musiało. Spotykasz kogoś, bo masz go spotkać i oboje lub obie jesteście sobie na ten czas przeznaczeni, dani sobie nawzajem po coś, nie przypadkiem. Ten czas może być długi lub krótki, może też być całkiem króciutki, wręcz chwilowy, jak nieledwie wyczuwalne dotknięcie. Różnie bywa. Bywa, że po wspólnym długoletnim locie, odfruwacie każde w swoją stronę, beż żalu, nasyceni energią tej drugiej osoby, a ona waszą, lub rozżaleni, bo nic lub zbyt mało zostało przekazane i zrobione właściwie i dobrze, bo się pomyliliście. Bywa! Czasem spotkania punktowe, rzadkie ale nawracające, nasycają bardziej, potrafią uskrzydlać jak żadne. Czasem zaś punktowość rozrasta się do odcinka, a ten do prostej i mamy dwie proste równoległe, które ramię w ramię prą przez życie i przez nieskończoność. Żadne spotkanie nie jest przypadkiem.
Fot. Wiesław Wilk
Zbiegi okoliczności, zrządzenie losu czy opatrzności, następstwa działań, wydarzenia i ich incydentalność, loteryjność, traf – powiedziałoby się, przypadkowość. Przypadkowość? Nie, nie! Człowiek, który staje naprzeciw mnie, szuka kontaktu, pisze do mnie, zwraca się z prośbą lub propozycją, czeka na pomoc, jest mi dany. I to nie jest szczęśliwy traf czy niespodziewany rezultat jakichś działań. Pierwsze spotkanie może być przygodne, zupełnie nieumyślne. Spotkanie w sieci. Wymiana opinii. Ciekawy post. Potem rzeczywistość prowadzi każdego z nas jego własną trajektorią i po co? Po to, byśmy się znów mogli spotkać i skrzyżować nasze życia, czasem może na dłużej, a może pełniej, a może głębiej, realizując razem jakiś zamiar, współtworząc coś, zmagając się z czymś, wspierając się nawzajem, ucząc się, będąc jeden dla drugiego inspiracją, wzorem, albo pierwszą przyczyną zachwytu nad stworzeniem, nad jego mądrością, dobrem, pięknem, doskonałością, po to, żeby być, współżyć, czerpać jeden od drugiego. Po to, by się rozanielić lub zadziwić…albo zezłościć.
Poczucie pewności, że nie jesteś wyalienowaną cząstką we wszechświecie, ale spójną, nieprzypadkową całością, której energia jest odbierana przez inne, podobne ci cząstki jest bezcenne.
Fot. Wiesław Wilk
Dziękuję przyjaciele, koledzy za przypadek/nie przypadek spotkania pierwszego i kolejnych, za promyki miłości które, kiedy przychodzi czas, by odejść, zostawiają ślad i pamięć.
Spotkajmy się czasem na Faro d’Italia, miejscu wymyślonym przez jego Gospodarzy dla nas, ludzi których, prócz cząstek elementarnych, łączy umiłowanie piękna świata, radości życia jakie uosabia piękna kraina – Włochy.
https://faroditalia.it/wp-content/uploads/2022/03/IMG_9147.jpg11522048Anna Miecznikowska-Ziółekhttps://faroditalia.it/wp-content/uploads/2021/03/04_Faro_dItalia-300x101.pngAnna Miecznikowska-Ziółek2022-03-17 14:44:522022-04-15 20:54:54O spotkaniu – impresje. Pamięci Kolegi…
Jeśli jakimś cudem przeniesiecie się w czasie do Florencji z początku XX wieku, przespacerujcie się koniecznie przerzuconym nad rzeką Arno, wspaniałym XVI-wiecznym kamiennym mostem Świętej Trójcy, zbudowanym przez Bartolomea Ammannatiego na podstawie projektu Michała Anioła. Schodząc z mostu wejdźcie na Via de’ Tornabuoni i idźcie przed siebie, mijając po drodze plac Świętej Trójcy i kolumnę sprawiedliwościci – na końcu tej wędrówki, na skrzyżowaniu z Via della Spada, znajdziecie kultową kawiarnię Café Casoni, która później zmieniła swą nazwę na Caffè Giacosa.
Założona w 1815 roku bardzo szybko stała się miejscem spotkań elit intelektualnych, włoskiej bohemy i arystokracji. Jednym z bywalców Café Casoni (choć są też wersje podające, że wstąpił tam tylko raz), był hrabia Camillo Negroni. W tamtym okresie we Włoszech królował koktajl na bazie campari – Americano (zaserwowany po raz pierwszy w Caffè Campari, barze Gaspara Campariego), składający się z Campari, czerwonego słodkiego wermutu i wody gazowanej. W roku 1919 lub 1920, pamięć ludzka jest tu zawodna, Negroni, znany awanturnik, cowboy, hrabia i biznesmen, miał poprosić legendarnego dziś barmana, Foscę Scarselliego (chociaż i tu pojawiają się rozbieżności, bo niektóre źródła wskazują na Angela Tesauro), o dodanie do koktajlu ginu zamiast wody gazowanej. Tak narodził się król włoskich aperitifów, ikoniczny i jeden z najbardziej znanych koktajli na świecie: Negroni.
Bond i Hemingway
Istnieją także inne wersje legendy powstania tego koktajlu, mówiące o innych jego ojcach i zgoła odmiennych okolicznościach narodzin. Jedno jest jednak pewne: o Negroni świat usłyszeć miał dopiero po ponad 25 latach. Rządy Mussoliniego to okres, w którym samo słowo „cocktail” było zakazane, a picie alkoholu odbierano jako przeszkodę na drodze do zostania idealnym faszystą. Pierwsza wzmianka o Negroni pojawiła się w prasie za sprawą pewnego korespondenta gazety „Coshocton Tribune”, który pracując w 1947 roku w Italii przy filmie „Czarna Magia” (włoski tytuł „Cagliostro”) opisać miał Negroni w następujący sposób: „Bittery są znakomite dla twojej wątroby, gin jest szkodliwy. Balansują się wzajemnie”. Ten korespondent to… Orson Welles. Wielkim fanem tego drinka był też Ernest Hemingway, choć on był akurat fanem wszystkich drinków świata. Negroni pojawia się w bondowskim opowiadaniu „Risco” Iana Fleminga z 1961 roku:
„Bond skinął głową. – Poproszę Negroni. Z Gordonsem.
Kelner wrócił do baru. – Negroni. Uno. Gordon’s”.
Z biegiem lat Negroni pojawia się coraz częściej na dużym i małym ekranie, ale co najważniejsze, również w barach na całym świecie. XXI wiek to okres prawdziwego rozkwitu tego znakomitego aperitifu, uwielbianego przez Stanleya Tucciego czy tragicznie zmarłego enfant terrible świata kuchni – Anthony’ego Bourdaina.
Negroni doczekało się swojego święta – tygodnia Negroni, a w 2019 roku obchodzono na całym świecie setne urodziny tego koktajlu.
Święto Negroni w krakowskim „The Trust”
Jednym z miejsc celebrujących ten włoski aperitif jest krakowski bar „The Trust”, który właśnie rozpoczął nową tradycję, coroczne urodziny Negroni. W tym roku trwały od 21-23 stycznia. „The Trust” to stylowy retro bar najwyższej klasy, specjalizujący się w koktajlach. Założony przez duet genialnych barmistrzów: Tomasza Źródłowskiego i Szymona Cieślę, charakteryzuje się przytulnym wnętrzem, muzyką retro, znakomitą obsługą, selekcją klasycznych drinków i koktajli, ale też kompozycjami autorskimi. Właścicielom od początku przyświecało stworzenie miejsca wyjątkowego i nastawionego na jakość, a nie ilość. „The Trust” otwiera się dużo wcześniej niż typowe współczesne bary i podobnie jak Florencka Café Casoni (nieistniejąca już obecnie, dzisiaj italofile znajdą na jej miejscu butik Armaniego), działa i jako kawiarnia, i koktajl bar, pozwalając swoim gościom rozgościć się przy kawie lub po prostu wpaść po pracy na aperitivo, tak jak robią to Włosi.
Urodziny Negroni odbywały się przy współpracy z Campari Gruppo, a poza klasyczną wersją koktajlu przygotowane zostało specjalne menu oferujące różne wariacje i twisty na jego temat. Była to okazja do poznania Negroni, Americano czy Milano-Trino, koktajli będących nieodłącznym elementem kultury Włoch, ale także do odkrycia nowych smaków, takich jak ziemisto drzewny, ostrzejszy brat klasyka – Dymne Mezcal Negroni, czy złagodzone względem oryginału Cynar Negroni – gdzie wermut zastąpiono likierem z karczochów.
Wszystko to w znakomitej oprawie, która przeniosła gości do Florencji początków XX wieku. To zresztą możliwe jest nie tylko raz do roku, urodziny Negroni to swoista celebracja słynnego koktajlu, jednak aperitif ten, tak jak i resztę rodziny drinków opartych na Campari oraz samą tradycję włoskiego aperitivo – odkrywać można przez cały rok.
https://faroditalia.it/wp-content/uploads/2022/02/Negroni-.png10801920Andrea Calvinihttps://faroditalia.it/wp-content/uploads/2021/03/04_Faro_dItalia-300x101.pngAndrea Calvini2022-02-05 06:40:242022-02-16 08:40:28Urodziny Negroni – Najbardziej znanego włoskiego aperitifu na świecie
Frecce Tricolori (czyli: Trójkolorowe Strzały) to założony 1 marca 1961 roku zespół akrobatyczny, którego oficjalna nazwa to „313° Gruppo Addestramento Acrobatico, Pattuglia Acrobatica Nazionale (PAN) Frecce Tricolori”. Tricolori zastąpili nieoficjalne grupy akrobacyjne, które powstawały we włoskich bazach lotniczych od lat 30tych. Pod koniec roku 1960 zapadła decyzja o stworzeniu jednego departamentu, którego celem miało być powołanie narodowej drużyny akrobacyjnej – do której wybierano najlepszych pilotów, jakich zaoferować mogła Italia (co roku wybiera się dwóch pilotów, którzy mają wylatane ponad tysiąc godzin – a następnie poddaje się ich intensywnemu programowi treningowemu).
Obecnie ta największa na świecie drużyna asów lotniczych stacjonuje w bazie lotniczej Rivolto i lata na włoskich samolotach Aermacchi MB-339. Stali się symbolem rozpoznawalnym wszędzie a ich akrobacje są nieodłączną częścią obchodów najważniejszych świąt państwowych we Włoszech.
Przez kilka lat ich popisowym numerem było tworzenie pięciokilometrowej włoskiej flagi złożonej z linii dymu wypuszczanego za samolotami. Wszystko to przy akompaniamencie Nessum dorma w wykonaniu Luciano Pavarottiego. To samo stało się 8 września 2007 roku, kiedy to Tricolori pędzili przez niebo Modeny. Chcieli oddać hołd Pavarottiemu, którego pogrzeb właśnie się odbywał.
W całej 60 letniej historii zespołu miało miejsce wiele chwalebnych jak i tragicznych momentów a niebezpieczne akrobacje przypłaciło życiem wielu pilotów. Najbardziej znana jest katastrofa w Ramstein z 1988 roku, kiedy to trzy samoloty wpadły na siebie a jeden z nich spadł na publiczność oglądającą pokaz. Zginęło wtedy ponad 70 osób.
Od 2 września w kościele św. Franciszka w Udine oglądać można wystawę fotograficzną „60 anni con le Frecce Tricolori”. 80 paneli fotograficznych prezentuje historię, manewry, wyposażenie, konserwację i twarze pilotów, którzy rozsławili Tricolori na całym świecie. Jednak najważniejsza rola tej wystawy to ukazanie siły woli, szacunku do zasad, związku z tradycją i przede wszystkim świetnych umiejętności pracy w grupie– czyli tego co stoi za najlepszym zespołem akrobatycznym na świecie.
https://faroditalia.it/wp-content/uploads/2021/09/E9pGlgzXoAIwVD6-scaled.jpg17072560Andrea Calvinihttps://faroditalia.it/wp-content/uploads/2021/03/04_Faro_dItalia-300x101.pngAndrea Calvini2021-09-17 07:03:072021-09-17 07:07:1260 LAT FRECCE TRICOLORI – ZNANEGO NA CAŁYM ŚWIECIE WŁOSKIEGO LOTNICZEGO ZESPOŁU AKROBATYCZNEGO
Dzisiaj w całej Italii, a zwłaszcza w Palermo – mieście przez nią ocalonym, obchodzi się dzień Świętej Rozalii.
Rozalia, zwana „Małą Świętą” lub La Santuzza, urodziła się w 1130 roku po Chrystusie, w rodzinie księcia Sinibalda, służącego królowi Normanów Rogerowi II. Miała zostać małżonką hrabiego Baldwina, jednak w przededniu ślubu, kiedy Rozalia przeglądała się w lustrze – ujrzała w nim wizerunek Jezusa. Kolejnego dnia ukazała się wszystkim z obciętymi włosami i oświadczyła, że odrzuca propozycję hrabiego Baldwina i postanawia oddać się wierze. Zamieszkała w grocie góry Pellegrino – gdzie zmarła w roku 1170, mając 40 lat. Podobno do groty odprowadzała ją para aniołów, a na jej ścianie wypisała „Ja, Rozalia, córka Sinibalda, postanowiłam żyć w tej grocie dla miłości mego Pana, Jezusa Chrystusa”.
W 1624 roku, gdy Palermo nawiedziła plaga, Rozalia objawiła się – najpierw chorej kobiecie a następnie myśliwemu – i powiedziała, gdzie odnaleźć można jej szczątki. Nakazała zabrać je do Palermo i przemaszerować z nimi w procesji przez całe miasto. Myśliwy odnalazł szczątki a procesja okrążyła miasto trzykrotnie – co według legendy zakończyło plagę. Rozalia została patronką miasta (wypierając poprzednich patronów) a w grocie, w której znaleziono jej szczątki znajduje się obecnie sanktuarium.
Została kanonizowania w 1630 roku przez papieża Urbana VIII a do dziś w Palermo 4 września obchodzi się jej święto, podczas którego mieszkańcy miasta urządzają bosą procesję.
Po 32 latach włoski „Robinson Crusoe”, samozwańczy strażnik wyspy Budelli, człowiek, który porzucił cywilizację, by wieść żywot eremity u wybrzeży Sardynii, w końcu opuszcza „różową plażę”.
Mauro Morandi ma 82 lata. I twarz wysmaganą wichrem oraz ogorzałą od słońca. W oku błyska mu czasem ironiczna iskra, gdy mówi, często się śmieje, ale gdy zaczyna tłumaczyć dlaczego od trzech dekad żyje samotnie w morskim raju ożywia się, w głosie pojawia się pasja.
Gdyż Morandi sam sobie stworzył stanowisko, za które nikt mu nie płaci, ale które jest dla niego treścią życia.
Gdy w 1989 Mauro postanowił porzucić miasto i wynieść się do jakiegoś raju, by żyć pośród olśniewającej przyrody, najpierw myślał o Polinezji. Kupił katamaran i wypłynął. Lecz zamiast do dalekiej Polinezji trafił do włoskiego raju turystycznego – niewielkiej wysepki Budelli w archipelagu wysp La Maddalena u wybrzeży Sardynii. Wysepka ma jedynie 1,6 kilometra kwadratowego a słynie z cudownych plaż, w tym „Różowej Plaży” – od koloru piasku. Ta słynna różowa plaży utraciła już niestety intensywność koloru. Otóż od dziesiątków lat na wysepkę, wszelkimi możliwymi środkami – statkami, łódkami, motorówkami, pontonami – przypływali turyści przyciągnięci urokiem rajskich plaż. A każdy z nich, na pamiątkę… zabierał trochę różowego piasku. I tak z biegiem lat plaża różowa robiła się coraz mniej różowa.
Rajska plaża wyspy Budelli
Morandi zamieszkał na wyspie, niczym bohaterowie powieści Juliusza Verne’a, czy też wspomnianego Dafoe – swoje schronienie budował latami, wykorzystując konstrukcję dawnego bunkra z czasów wojny. Ma swój ogród i kurę, która znosi drogocenne jaja. A nawet… prąd (od czegóż panele słoneczne?), a zatem może korzystać z dobrodziejstw cywilizacji, ma nawet konta na Instagramie i Facebooku.
Czym się zajmuje? Jest samozwańczym strażnikiem i przewodnikiem po wyspie. Swój dzień zaczyna od gimnastyki, a potem rusza, by czyścić plażę. Szuka śmieci, plastykowych butelek wyrzucanych przez morze, czy nawet niedopałków. I ta sprawa jest dla niego naczelna i najważniejsza – wyniósł się z miasta, porzucił cywilizację, gdyż uważa, że człowiek współczesny niszczy i degraduje środowisko. Nawet motorówka zostawiając za sobą oleisty ślad na wodzie – zauważa – powoduje obniżanie temperatury wody. A to pociąga kolejne zmiany, wpływa na obumieranie gatunków.
Dla jednego tylko gatunku Mauro nigdy nie miał i nie ma litości – to komary, które są dla niego najgorszą plagą.
Najtrudniej zaś przetrwać mu zimy – gdy nie rozpieszcza pogoda.
Mauro stał się sławny. Na Budelli zaczęto jeździć specjalnie po to, by go spotkać i zrobić sobie z nim zdjęcie. Wydawnictwo Rizzoli wydało nawet o nim książkę „Fotel z jałowca”, powstawały reportaże telewizyjne i relacje w social mediach. Gdyż Morandi to po trosze filozof życia – mówi o tym, co ważne i o tym co zabójcze. Podkreśla, że ludzkość jest zabijana konsumpcjonizmem.
Autobiografia Mauro Morandiego
„Przyjeżdżają tu czasem kobiety – mówi – a ja pytam ile par butów mają? Po dziesięć? Dwadzieścia? Po co? Jaki jest tego cel?”
Pewnego razu odwiedziła go matka niewidomego chłopca. Jej syn musiał się nauczyć życia w „ciemności” i odbierania świata innymi, niż wzrok zmysłami – oto gdy pływał, całym sobą czuł morze. Kiedy osiągnął już pełnoletność okazało się, że jest możliwa operacja, która pozwoliłaby mu uzyskać wzrok. Chłopak przemyślał to i… odmówił. Dobrze mu było z takim odczuwaniem świata, jakie miał, nie chciał więcej, a wręcz bał się, że to coś może odebrać.
I właśnie tę rozmowę Mauro przytacza, jako ważną, gdyż z nim jest podobnie – nie chce blasku i uroków wielkich miast, bo dobrze mu na wyspie. Albo raczej – było dobrze. „Każdy ma swoje miejsce na ziemi – mówi Morandi – to jest moje”. Było jego. Już przestało.
Od kilku lat próbowano go z niej siłą wyrzucić – prośbą i groźbą. W 2016 roku powstał Park Narodowy Archipelagu La Maddalena i objął on swym obszarem Budelli. Morandiego zmuszono, by opuścił wyspę – on sam zgodził się na to, gdyż po pierwsze zaproponowano mu pomoc w znalezieniu miejsca do życia, a po drugie – i to jest najważniejsze – Mauro się zakochał. W pewnej damie z Benevento, którą poznał przez Facebooka. Ale na Budelli będzie wracał. Park Narodowy obiecał, iż zawsze będzie mógł przypływać do swojego ukochanego raju….
TC
https://faroditalia.it/wp-content/uploads/2021/04/BA915E57-570C-4269-9CA1-BFE74EBA51B3.jpeg4321198Redakcjahttps://faroditalia.it/wp-content/uploads/2021/03/04_Faro_dItalia-300x101.pngRedakcja2021-04-30 21:58:392021-05-04 18:25:20Włoski samotnik z wyspy Budelli