Bolonia, faszyści i De Angelis 

LEGGO DUNQUE SCRIVO – CZYLI STRONNICZY PRZEGLĄD PRASY

Nic chyba tak nie rozgrzało włoskiej sceny polityczno-publicznej, jak słowa, które zostały wypowiedziane w trakcie i po rocznicy zamachu w Bolonii. 

By jednak o tym dwa słowa powiedzieć, chyba warto przypomnieć, co stało się 2 sierpnia 1980 roku na stacji kolejowej w Bolonii. O godz. 10:25 eksplodowały tam ładunki wybuchowe, zabijając 85 osób, a raniąc ponad 200! Był to jeden z najmocniejszych akcentów dekad przemocy ulicznej, stosowanej w walce politycznej, w której zarówno ruchy komunistyczne, jak i neofaszystowskie w Italii sięgały po narzędzia terroru bombowego. 

Śledztwo doprowadziło do odnalezienia sprawców, związanych z ruchem neofaszystowskim. Wśród skazanych na poczatku lat dziewięćdziesiątych sprawców byli: Licio Gelli, Pietro Musumeci, Giuseppe Belmonte. Luigi Ciavardini i Francesco Pazienza. Sentencja finalna sądu obciążała jeszcze odpowiedzialnością karną Valerio Fioravantiego i Franceskę Mambro.

W trakcie uroczystości rocznicowych padło wiele słów wypowiadanych przez polityków. Prezydent Sergio Mattarella wyraźnie odniósł się w swym przemówieniu do odpowiedzialności neofaszystów za zamach. Natomiast Giorgia Meloni potępiła akty terroryzmu politycznego, ale nie użyła słów „faszyści”, „faszystowski”, „neofaszystowski”. I rozpętała się burza! Jak widać czasem liczy się nie tylko to, co powiemy, ale też to czego nie powiemy! Szczególnie w kwestiach wrażliwych politycznie. 

Liberalne media, z dziennikiem La Repubblica na czele dosłownie rzuciły się na premier Meloni, sugerując, że specjalnie starała się uniknąć użycia słów, które – poprzez – historyczne skojarzenia związane z rodowem jej partii, mającej korzenie w Movimento Sociale Italiano. 

Oliwy do ognia dolał rzecznik regionu Lazio Marcello De Angelis, który w mediach społecznościowych palnął z grubej rury, twierdząc, że Luigi Ciavardini, Valerio Fioravanti i Francesca Mambro są ludźmi niewinnymi! Dwoje ostatnich, co trzeba wyjaśnić, mają wyroki dożywocia, zaś Ciavardini dostał 30 lat. Wszysy byli członkami grupy Nuclei Armati Rivoluzionari… I tak naprawdę to była kolejna, excusez le mot w tym przypadku, bomba. Medialna. Zawrzało. 

Gubernator Lazio Francesco Rocca milczał najpierw przez 24h zastanawiając się, jak wybrnąć z kłopotliwej sytuacji, w której postawił go jego przyjaciel od lat, oraz bliski współpracownik, opisywany przez prasę lewicową, jako „czarny ekstremista”. Rocca w końcu się odezwał publicznie, wyjaśniając, że De Angelis wypowiadała się, jako obywatel, a nie urzędnik regonu. W podobny ton uderzył wiceminister spraw zagranicznych Edmondo Cirelli – „To pracownik i nie reprezentuje ludu, a jeśli ktoś jest pracownikiem to nie można go zwalniać za poglądy”. Obrywa się też premier Meloni, która stara się zdystansować od kolejnego problemu wyrosłego na gruncie rocznicy zamachu w Bolonii. 

I w ten to sposób pożary schodzą w cień. Nawet te, które – jak w ostatnich dniach na Sardynii – były spowodowane przez podpalaczy. Podpalacze to kolejny problem Włoch, o którymś pewnie kiedyś jeszcze opowiem. Tak jak i o „latach ołowiu”. A na razie życzę dobrego poniedziałku i kolejnego ciekawego tygodnia w Italli. 

Tomasz Łysiak 

Czerwone piekło na mapkach

Leggo quindi scrivo – 24.07.23

Na początek o klimacie i o wysokich temperaturach. Fale upałów, czy zjawisk pogodowych, które – według cytowanych przez prasę klimatologów – wynikają z ocieplenia klimatu, stanowią temat rozważań gazet włoskich, zarówno „z lewej”, jak i „z prawej” strony. Dziennik „La Repubblica” zamieścił w ostatnim tygodniu kilka sporych artykułów i wywiadów dotyczących gorąca. Pojawiły się krzyczące czerwienią mapy i „rozpalone do czerwoności” termometry na infografikach – informujące o upałach, które na Sycyli wynosiły czterdzieści kilka stopni (np. w Agrigento 45°C, w Raguzie, Syrakuzach 43°C), zaś w Rzymie 41-42°C. Otwierane są specjalne linie telefoniczne dla osób pragnących dowiedzieć się, jak postępować w czasie upałów. Komisarz do spraw suszy, nazywający się, nomen omen, Nicola Dell’Acqua, nawołuje do nowego podejścia, jeśli chodzi o wodę – zadbania o tamy, zbiorniki wodne, oszczędne korzystanie z wody. 

Tymczasem Carlo Tarallo w dzienniku prawicowym „La Verità” opisał mini śledztwo dziennikarskie, jakiego dokonał, przyglądając się uważnie mapom i infografikom pogodowym. Okazuje się, że są one manipulowane za pomocą kolorów. Chodzi o atakowanie czytelnika i widza paletą kolorystyczną, która ma wzbudzić reakcje emocjonalne i która nie oddaje prawdziwego stanu rzeczy. Tarallo sprawdził szczegóły i je opisał. Okazuje się, że obecnie stosuje się „czerwoną paletę barw”, po to by móc pisać o „piekle upałów”, zaś kolory, których kiedyś używano w takich sytuacjach, w dziwny sposób praktycznie zniknęły z grafik włoskiej prasy mainstreamu.

Na przykład – kolorem żółtym obecnie oznacza się na tych mapkach temperatury rzędu 4°C, zaś zielonym ujemne, sięgające –12°C, natomiast błękitnym zakresy jeszcze niższe. Cała planeta pokazywana jest, jako czerwono-fioletowe monstrum. „Czerwone, czerwone i jeszcze mocniej czerwone. Jakby temperatura wynosiła ponad 5 tysięcy stopni, jakby wszystko było ilustracją do >>Piekła<< Dantego” – pisze Tarallo w ciekawym tekście. Można więc postawić pytanie, czy takie manipulacje służą rzeczywistemu dialogowi na temat temperatury i klimatu na naszej planecie? Czy nie lepiej „rozmawiać” uczciwie? – pyta autor tekstu. 

Z drugiej strony Gilberto Pichetto Fratin, minister środowiska i bezpieczeństwa energetycznego w rządzie Meloni, w wywiadzie dla „La Repubblica” mówi, iż „negowanie zmian klimatu jest błędem”, zaś upały oraz inne zjawiska pogodę, takie jak gwałtowne burze stawiają przed ludzkością nowe wyzwania, w związku z czym należy podjąć działania ograniczające dalsze ocieplanie się klimatu. 

Włoska prasa w ubiegłym tygodniu emocjonowała się jeszcze historią studenta z Egiptu, Patricka Zakiego, który „wrócił” cudem do Bolonii. Egipcjanin Zaki od lat mieszkał we Włoszech. Studiował na uniwersytecie w Bolonii. Gdy w lutym 2020 roku poleciał do Egiptu został aresztowany za swoje wpisy w mediach społecznościowych (przede wszystkim na FB). Wpisy dotyczyły praw mniejszości religijnej czyli chrześcijan w Egipcie. Zaki walczył o te prawa (sam jest chrześcijaninem).

W grudniu 2021 r. został zwolniony, wrócił do Włoch. Lecz w tym roku poleciał do Egiptu ponownie i ponownie został aresztowany, dostał wyrok 3 lat więzienia. Sprawa była dla Włochów niezwykle emocjonująca. Udało się jednak ją pozytywnie „załatwić”. Zaki został ułaskawiony przez prezydenta Abdela Fattaha Al Sisiego. Wrócił do Italii, a jego powrót na uniwersytet był witany z radością przez dziennikarzy. 

Pośród tematów zajmujących media nie mogło zabraknąć kwestii imigrantów. Giorgia Meloni kontynuuje linię, którą zaprezentowano w Tunezji. W Rzymie odbyła się konferencja międzynarodowa na temat problemu imigracji – jej celem jest znalezienie takich rozwiązań, które pozwolą na zatrzymanie fali imigracji nielegalnej, zaś z drugiej strony podniosą możliwości udzielania faktycznej pomocy – zarówno na miejscu, w krajach jej potrzebujących, jak i prawdziwym uchodźcom wojennym. To ma być początek drogi – mówi Meloni i dodaje, że należy w Europie wypracować wspólne rozwiązania problemu związanego z migracją. 

LEGGO DUNQUE SCRIVO – PRZEGLĄD WŁOSKIEJ PRASY

Kolejny tydzień medialnego szaleństwa wokół „sprawy La Russa” i domniemanego gwałtu, jakiego dopuścił się syn znanego polityka – za nami. Ileż to kłopotu może konserwatywnemu politykowi sprawić dziecko. Ignazio La Russa to były minister obrony, w rządzie Berlusconiego (2008-2022), a także niegdysiejszy szef partii Fratelli d’Italia. Od października 2022 La Russa jest przewodniczącym włoskiego Senatu. 

Gdy pod koniec czerwca pojawiły się informacje o oskarżeniu jego syna o gwałt okazało się, że to początek afery, która przez pierwszą połowę lipca wstrząsała medialną i polityczną sceną w Italii. O co chodziło? 18 maja przystojny syn znanego polityka, Leonardo Apache La Russa bawił się w dyskotece w kolegami. Tam poznał pewną dziewczynę, którą potem zabrał na dalszą „imprezę” do domu rodzinnego. Rankiem następnego dnia dziewczyna obudziła się naga w jego łóżku, nie pamiętając nic z tego, co działo się w nocy. Syn przewodniczącego Senatu sam miał przyznać się przed nią do tego, że uprawiali seks. Czy jednak doszło do gwałtu? 

Dziewczyna twierdzi, że tak. Chłopak broni się mówiąc, że nie podawał jej żadnych środków typu pigułka gwałtu – a ona sama była pod wpływem kokainy. Zażycie kokainy potwierdza też dziewczyna. 

Zaczęło się śledztwo. Zatrzymano telefon chłopaka (który na posterunek przyniósł go bez karty SIM). 

W sprawę zaangażowali się medialnie rodzice dziewczyny z jednej strony, a z drugiej Ignazio La Russa. Ojciec zaczął bronić syna, stawiając tym samym na szali własną reputację, a przecież jest politykiem „z najwyższej półki”. 

Rozpętało się medialne piekło, a jak łatwi się domyślić, prasa na takie kąski rzuca się z radością. 

W końcu zareagowała Giorgia Meloni, sugerując swojemu koledze z partii, że nie można w takiej sprawie angażować zbyt mocno autorytetu politycznego. Ignazio La Russę krytykować zaczęła nawet, początkowo go broniąca, prasa prawicowa. Tak czy siak, żenującej opery mydlano-politycznej z gwałtem na pierwszym planie to nie koniec, będzie jeszcze o tym głośno. 

Przy okazji – Ignazio La Russa to kibic Interu. Tak to jest we Włoszech, że politycy są również kibicami klubów Serie A (jak Salvini, który kibicuje ostentacyjnie AC Milanowi). A właśnie Inter i Juventus tymczasem są bohaterami innej historii – związanej z transferem Belga Lukaku do Starej Damy. 

Lukaku jakiś czas temu w wywiadzie telewizyjnym (teraz namiętnie przypominanym) stwierdził, że „nigdy” nie przejdzie do Juventusu. Słowo „nigdy” powtórzył kilkakrotnie i dobitnie. Jakby to było sprawą honoru. Teraz okazało się, że „nigdy” ma swoje znaczenie raczej w powiedzeniu „nigdy nie mów nigdy”. Lukaku właśnie negocjuje przejście do Juventusu! A to jest powodem do kpin publicystów nad Tybrem. Ileż znaczą te wszystkie piłkarskie zarzekania się, że „nigdy, przenigdy”, ileż znaczą dłonie kładzione na koszulkach, tam gdzie bije serce i słowa o dozgonnej miłości do drużyny. Tyleż znaczą, szanowni państwo, ile znaczy suma podpisanego kontraktu. Takie są realia. 

W polityce komentowany jest fakt oficjalnego objęcia tronu w Forza Italia przez Antonio Tajaniego. Ale przecież było niejako oczywiste, że schedę polityczną po Berlusconim przejmie właśnie on. Jedynym ważnym pytaniem było – na ile będą próbować zaistnieć w polityce dzieci Silvio oraz jaką rolę będzie chciała odgrywać jego towarzyszka życia, pani Fascina. Tajani jednak królem Forza Italia. Umarł król, niech żyje król.

Gorącym tematem polityczno-medialnym jest także reforma sądownictwa, która wzbudza w Italii potężne emocje. Minister Sprawiedliwości Carlo Nordio chce, by między innymi „odseparowano kariery” – to znaczy, by prawnik musiał się decydować, czy chce być sędzią, czy prokuratorem w przebiegu swojej zawodowej drogi (obecnie można te funkcje zmieniać). Jedną ze spraw ważnych w reformie jest także kwestia podsłuchów – czy można je stosować i kiedy, na jakich warunkach? 

Tu w jakiejś mierze wracamy do sprawy Ignazio La Russa – w końcu kwestią kryminalnego dochodzenia o wymiarze politycznym stał się także telefon Leonardo Apache. Co można „wyciągnąć” z takiego telefonu, a co z karty SIM tłumaczą gazety. 

Lato w pełni. Kolejna turystka zaczęła wypisywać swoje imię na ścianie Koloseum, a filmik  z tego wydarzenia trafił do Internetu. Czy i jej zagrozi więzienie lub bardzo wysoka grzywna, jak pewnemu Bułgarowi z Londynu, który stał się pośmiewiskiem Italii, gdy zaczął tłumaczyć (już oskarżony i już napiętnowany nawet przez polityków włoskich), że próbował wyryć imię swoje i narzeczonej na ścianie Amfiteatru Flawiuszym, gdyż… „nie wiedział, że jest to starożytny zabytek”? Kwestia napisów na zabytków stała się więc medialnym tematem wakacyjnym nad Tybrem. Tak jak kwestia fali afrykańskich upałów. W Rzymie ponad 40 stopni. „La Repubblica” pisze więc nie tylko o poradach, jak się chronić przed upałem, ale także przytacza relacje o tym, jak ratują się przed skwarem mieszkańcy stolicy oraz turyści. Oto jeden chłopiec wszedł do lokalu i stanął pośrodku restauracji, tuż przed wiatrakiem. Nie dało się go sprzed niego ruszyć. Patrzył na wiatrak zachwycony, jakby widział siódmy cud świata. Być może wentylator więcej obecnie znaczy dla niejednego turysty, niż Koloseum, o którym niektórzy „nie wiedzą, że to zabytek starożytności”…

Kolosalny idiota?

„NIE WIEDZIAŁEM, ŻE TO ZABYTEK…”

W tak absurdalny sposób tłumaczy się pewien turysta z Londynu (narodowości bułgarskiej), który stał się ostatnio „bohaterem” mediów włoskich. Nie dość, że Ivan Dmitrov wyrył na ścianie Koloseum imiona swoje oraz narzeczonej Hayley, to pochwalił się tym zamieszczając filmik w mediach społecznościowych.

Reakcja była szeroka i taka, jakiej zapewne się nie spodziewał (aż po włoskich urzędników i ministrów). Gdy w dodatku okazało się, że będzie pociągnięty do odpowiedzialności karnej (zagrożony grzywną a nawet więzieniem) turysta zaczął tłumaczyć się w absurdalny sposób, twierdząc, iż „nie wiedział, gdzie jest, ani nie wiedział, że budynek to starożytny zabytek”. Tym samym zyskał jeszcze większą, tym razem już światową wręcz popularność…

Kiedyś przed Koloseum znajdował się olbrzymi posąg kolosa (stąd przecież nazwa). Nie wiem, czy nie powinien być tam postawiony kolejny – upamiętniający turystę-idiotę…

Dym nad Palazzo Madama

 Ignazio La Russa wybrany marszałkiem Senatu — to główny temat piątkowej prasy włoskiej. W tle tego wyboru unosi się dym, jak znad wulkanicznych pól, sygnalizujący możliwy wybuch. Bowiem polityk Fratelli d’Italia został wybrany pomimo sprzeciwu Forza Italia. Media włoskie obiegły ujęcia, na którcyh widać Silvio Berlusconiego zamykającego z impetem notatnik i z hukiem odkladającego pióro na senacki pulpit. Z ust byłego premiera wyrywa się siarczyste „vaffa….”, co da się łatwo odczytać z ruchu warg.

Il Cavaliere wraca po 9 latach politycznego wygnania do Palazzo Madama, by od razu wejść w zwarcie – i to z szefową właśnie powstającego centroprawicowego rządu. Konflikt dotyczy stanowiska ministerialnego dla ulubienicy Berlusconiego – Licii Ronzulli. Pomimo wyraźnych żądań płynących ze strony Silvio, Giorgia Meloni nie ma zamiaru dawać żadnej teki rządowej dla Ronzulli (tłumacząc to brakiem odpowiednich kompetencji). 

Maurizio Belpietro na łamach „La Verità” apeluje o rozwagę, czując, że te ambicjonalne przepychanki mogą zagrozić projektowi rządu centroprawicy. „Zostawcie te pałacowe gierki, Italia oczekuje stabilnego rządu prawicy” — pisze. 

Berlusconi ma swoje lata, w senacie musiano mu w pewnej chwili pomóc w postawieniu kilku kroków, ale też ma za sobą taki polityczny życiorys i tak mocne ego oraz ambicję, że trudno nie widzieć zagrożeń dla stabilności koalicyjnej umowy widząc takie sceny, w których Il Cavaliere klnie, albo wali piórem w pulpit. 

O tarciach w prawicy z nieukrywaną satysfakcją pisze lewicowa „La Repubblica”, nie bez złośliwości w informacjach podając pełne personalia Ignazio La Russa. La Russa ma bowiem na drugie imię – Benito… Podobno w domu posiada kolekcję gipsowych biustów Mussoliniego…

Co więcej, wybór La Russa, przy sprzeciwie Forza Italia dokonał się więc dzięki głosom z lewicy. Kto głosował na korzyść La Russa? Zaczęło się na lewicy szukanie winnych, zaś tropy miały prowadzić do Matteo Renziego… 

W piątek tymczasem ma się dokonać kolejny ważny wybór – na przewodniczącego Izby Deputowanych. Ma nim zostać prominentny polityk Legi – Lorenzo Fontana. „La Repubblica” kreśli jego wizerunek, wypominając mu tradycjonalistyczne poglądy, regularne modlitwy, sprzeciwy wobec małżeństw homoseksualnych, czy akcje antyaborcyjne. A także wyraźny sentyment do Putina. Wyrażany jednak, co trzeba podkreślić, przed wybuchem wojny na Ukrainie. Od chwili agresji swoje sympatie prokremlowskie Fontana miał mocno „schować”. Lorenzo Fontana to jeden z najbardziej zaufanych ludzi Matteo Salviniego. To jednak nie jego wybór na przewodniczącego Izby Deputowanych budzi największe zainteresowanie mediów, lecz ów polityczny „backstage” wyboru w Senacie – wrzący wulkan wewnętrzny w koalicji centroprawicowej. „Vaffa…” Berlusconiego na czołówkach prasy okaże sie tylko „dymem”, czy też upokorzenie Il Cavaliere będzie miało jednak swoje konsekwencje? 

Tomasz Łysiak

Amor che move il sole e l’altre stelle czyli „Dante i ja!”

2021. Rok Dantego czy dantejski rok? Kończy się, to pewne. Nie będziemy nigdy w stanie oddać wystarczającego hołdu tej wielkiej postaci literatury, temu poecie – „wędrowcy przez wieczność”, twórcy języka włoskiego, wizjonerowi, którego dzieło spowija blaskiem całą Italię od jej północnej korony aż po obcas buta. Dante Alighieri – Sommo Poeta.

Kiedy nieżyjący już profesor Jerzy Falicki uzasadniał nam – studentom romanistyki – absolutną konieczność czytania tekstów w oryginale zamiast przekładów, mówił o tej cudownej przyjemności obcowania z samym autorem… oko w oko, serce w serce, myśl w myśl, litera w literę, w jego języku… Siedzę w pokoju, otwieram książkę i jesteśmy we dwóch: Dante i ja! – mawiał.

W życia wędrówce, na połowie czasu,

Straciwszy z oczu szlak niemylnej drogi,

W  głębi ciemnego znalazłem się lasu…

Pisał Dante „Boską Komedię” będąc na połowie czasu, to znaczy mając 35 lat. Wówczas była to połowa życia. Dziś połowa czasu to 50, bo setka jest w pewnym sensie wynikiem ostatecznym: stu lat życzymy sobie nawzajem, to jest takie nasze dzisiejsze maksimum. Wiele się zmieniło, czas też liczymy cokolwiek inaczej niźli w epoce Dantego. Jedno jest pewne: oboje, i Dante wtedy, i ja teraz (też jestem na połowie), a może także moi rówieśnicy, straciliśmy z oczu szlak niemylnej drogi i ten stan zagubienia, wątpliwości które są tak naprawdę poszukiwaniem, dotyka wszystkich „połówkowiczów”, jak się zdaje, i to od wieków. Przełom. Połowa. Środek życia, tyle za, ile przed, trach! Kiedy jesteś w połowie zastanawiasz się czy droga, którą dotąd szedłeś, to ta właściwa. Tymczasem znajdujemy się w lesie, w ciemnym lesie, w jego głębi, to znaczy, że zgubiliśmy się i tak do końca nie wiemy, jak drogę odnaleźć, jak z lasu wyjść, którędy pójść. Wiemy z grubsza co było, jeśli pamięć czegoś nie zgubiła, wiemy, co jest, jeśli oczy otwarte szeroko, a co będzie? …Oto jest pytanie!

W piosence „Na połowie czasu” (z płyty „Nawet”) Grzegorz Turnau zapytuje:

Co jest przede mną, co za mną zostało?

Jaki sens tego, co dotąd się stało? 

Jakie mi znaki daje świat? Czy ze mnie nic nie zostanie w rzece czasu rwącej?

Nie wiem! Ja, nie wiem… Czy wszelako wszystko przeminie, odpłynie, odejdzie i nie zdołam już odczytać przekazu, niczego więcej nie dowiem się o mojej misji na ziemi, nie znajdę uzasadnienia dla tego, że tu jestem i odpowiedzi na pytanie po co tu jestem nadal, nie dowiem się jaki sens miałaby mieć ta druga połowa? 

Czy choć pół nuty dodam, czy coś zmienię, w niewyczerpanym wiecznym życia hymnie?

Czy jeszcze mam siłę, by coś stworzyć, coś zmienić, by zostawić ślad, by moje pół nuty wybrzmiało pośród wielu nut partytury życia? Jak iść? Dokąd zmierzać? Co jest istotą? Co jest najważniejsze?

Odpowiedź zawarta jest w jednej frazie, a właściwie w jednym słowie, które oznacza wszystko. Najcelniejsza z celnych, jedyna prawdziwa!

Miłość, co wprawia w ruch słońce i gwiazdy, pisał Dante.

Niech ona będzie przy mnie! – śpiewa Turnau.

I dalej:

Tyle tu naraz świata dokoła, radosny nadmiar, chaos wesoły

…daje znak życia wieczna kobiecość… 

przede mną światłość i we mnie światło…

jakie jest piękne to, co niepiękne… (widzę!)

…jakie niezwykłe wszystko, co zwykłe… (dostrzegam!)

mogło nic nie być, a jest to wszystko… (czuję!)

wiecznie zielone jest drzewo życia… (teraz już wiem!)

W Roku Dantego warto na chwileczkę „powściągnąć konie” i posłuchać piosenki, dla której dzieło Wielkiego Poety stało się inspiracją. Takie małe-wielkie coś. I mamy odpowiedź. Miłość, tylko Miłość, i cóż! To wystarczy. Ona jest tym, co nadaje życiu sens, wcześniej, teraz, zawsze, bo przecież jest w oczach ludzi blask niegasnący, miłość, co wprawia w ruch gwiazdy i słońce. Wszystkiego miłego.

ZRÓBCIE TO AZZURRI! NIEBO DZISIAJ MUSI BYĆ BŁĘKITNE!

FINAŁ ME – WEMBLEY. ITALIA – ANGLIA. GODZ. 21.00

Pierwszy skład: Dino Zoff, Ciccio Graziani, Beppe Bergomi, Gaetano Scirea, Fulvio Collovati, Claudio Gentile. W niższym rzędzie –  Bruno Conti, Paolo Rossi, Lele Oriali,  Antonio Cabrini i Marco Tardelli!

To nie oni wybiegną dzisiaj na boisko. Wybiegli 39 lat temu zdobywając Mistrzostwo Świata.

Włosi nie śpią spokojnie od kilku dni. Od półfinału. Dyskutują, wyliczają szanse. La Gazzetta dello Sport przypomina – 11 lipca 1982 roku Włosi zdobyli Mistrzostwo Świata. Ta data jest magiczna, ta data może przynieść szczęście! Bądźcie więc jak lwy, bądźcie jak wielka Squadra Azzurra z 1982 – piszą zatem niedzielne gazety, szukając analogii i dobrych znaków. Włosi są przesądni – może zatem dlatego w dniu finału poważny dziennik Corriere della Sera publikuje zdjęcie angielskiej flagi z… czarnym kotem kroczącym tuż przed nią?

Może czarny kot przyniesie pecha Anglikom? Zdjęcie publikuje Corriere della Sera

Krzyk Tardelliego na madryckim Bernabeu po tym gdy Włosi pod wodzą Bearzota pokonali w finale Mistrzostw Świata drużynę RFN jest dzisiaj przypominany – jak śpiew indiańskich szamanów przed bitwą. Potrzeba wszystkiego: eneregii, dobrej organizacji gry, żelaznej obrony, pewności siebie Chielliniego i Bonnucciego wspieranych po bokach przez Emersona i Di Lorenzo, błyskotliwej gry w ataku – Chiesy, Immobile, Insigne, mądrego środka pola z Jorginho po środku i Barellą oraz Verratim na skrzydłach. I potrzeba znakomitego Gigio w bramce. Oby poszedł w ślady Dino, oby poszedł w ślady Gigiego. Wielkich poprzedników tej kadry. 

Tardelli po zdobyciu Mistrzostwa Świata 1982

Ta podróż zaczęła się od meczu towarzyskiego 28 maja 2018 roku w San Gallo z Arabią Saudyjską. Dzisiaj mamy finał tej długiej drogi, dzisiaj do zdobycia jest tron. Mancini w 1982 roku miał siedemnaście lat i grał w Bolonii i jak pisze La Gazzetta dello Sport – „w owym czasie grał w koszulce z wełny, chodził po ulicach przeglądając się w witrynach sklepów by sprawdzić czy spodoba się dziewczynom, a wielkich piłkarzy słuchał głównie w radio”… Oby dzisiaj poprowadził na tam, gdzie w 1982 poprowadził nas Bearzot. Do piłkarskiego raju. Powiedział w przedmeczowym wywiadzie, odnosząc się do tego, iż Wembley będzie pełne angielskich kibiców, że Anglicy będą grali „u siebie” – „Nie będziemy myśleć o angielskich kibicach w trakcie gry. Mam nadzieję, że usłyszymy naszych. Na koniec” i dodał coś ważnego – „Italio, musisz mieć jeszcze odwagę by bawić się tym meczem!” Odwaga, lekkość, fantazja, odpowiedzialność, styl – to wszystko macie, błękitna drużyno. Oby finał Wimbledonu przyniósł nam także dobrą wróżbę – o 15 Włoch Berrettini będzie grał z Djokovicem. Dwa razy włoskie W – Wimbledon i Wembley. W Italia! Forza Italia!

A puchar… puchar już w jakimś sensie jest włoski. Został wykonany przez włoską firmę Iaco Group prowadzoną przez Alberto Iacovacci i zaprojektowany przez włoskich stylistów a potem wykonany przez rzemieślników z Vicenzy. Waży 8 kilo, ma 60 centymetrów wysokości. Czyż dzisiaj nie będzie wygladał najlepiej podniesiony wysoko w górę przez zawodników Squadra Azzurra? Czy nie będzie wyglądał najpiękniej – na tle BŁĘKITNEGO NIEBA? 

Tomasz Łysiak

Riapartiamo – „Ruszamy od nowa”!

Italia wraca do życia. Do radości, zwykłości, normalności. Do cieszenia się tym, co piękne, do bliskości, otwartości. Także poprzez sztukę i sport. Mistrzostwa Europy w piłce nożnej w tym pomagają.

„Ripartiamo” – czyli „Ruszamy od nowa” – taki napis znalazł się na filiżankach do kawy firmy Illy, zaprojektowanych przez artystę Matteo Attruia. W jednym z marcowych wywiadów Attruia mówił o sztuce i kulturze, obszarze życia mocno dotkniętym przez pandemię. Uznano, że zarówno kultura jak i sport nie są niezbędne do życia, zatem należy zamknąć stadiony, teatry, galerie, kina. Z punktu widzenia medycznego i epidemiologicznego – zapewne słusznie – jednak z punktu widzenia potrzeb i zdrowia duchowego ludzi, ten brak pokazał właśnie, jak bardzo i sztuka i sport są człowiekowi potrzebne do dobrego życia. Prawie tak jak chleb.

Gdy ustawimy obok siebie trzy filiżanki autorstwa Attrui przeczytamy słowo – „Ripartiamo”. Zostały wypuszczone na rynek z okazji ponownego otwarcia we Włoszech restauracji, kawiarni i barów, zaś firma Illy poprosiła, by z tej okazji, 1 czerwca, bariści oferowali „pierwszą kawę normalności” za darmo. Ot właśnie, choćby w takich filiżankach. Wiem, że to mądra promocja firmy. Ale nie tylko. To także wkład w ogólną kulturę życia w Italii, to także coś ciepłego, mądrego w przekazie, dobrego i jednocześnie wysokiego w sensie artystycznym. Doskonałe. Czysto włoskie. Gdy ktoś nie rozumie, dlaczego fascynuje cię Italia, opowiedz mu o takim szczególe, jak owe filiżanki. Znak powrotu do normalności poprzez sztukę, poprzez piękno i poprzez bliskość do drugiego człowieka, któremu ofiarowywano tę pierwszą kawę. Spójrzcie teraz na każdą z nich z osobna. Na pierwszej: R.I.P – „Pamiętamy o ofiarach”. Na drugiej wybite mocniej „Art” – „Sztuka”. Na trzeciej „Amo” – „Kocham”. Od smutku przez sztukę do miłości. Co za znakomity przekaz.

To we włoskich barach, pośród zapachu gazet i kawy, przy brioche i przy dzwoniących kasach, otwieranych gdy płaci się za jedno caffè czuje się bijące serce Włoch. Gdy były zamknięte – serce stanęło. I to tutaj, gdy ruszały mistrzostwa w piłce nożnej, wraz z meczem otwarcia w Rzymie, czuło się wracający powrót do życia, powrót do radości, do zwykłości. Już od rana w piątek 12 czerwca, jak Italia długa i szeroka, w barach, kawiarniach i restauracjach ustawiano telewizory i szykowano miejsca, w których RAZEM można było obejrzeć mecz z Turcją.

Mecz reprezentacji Włoch z Turcją

Miałem okazję oglądać go nad wybrzeżem Adriatyku, przy triesteńskim Lungomare Miramare zaraz obok urokliwego zameczku, w barku jednego ze stabilimenti balneari, ośrodków plażowych, zaproszony przez właściciela (grazie Aaron di Bagno da Sticco). Mecz z Turcją. Oczy wszystkich wpatrzone w telewizor. Okrzyki wszystkich Włochów zgromadzonych przy stolikach. Energia, radość. Kolejne gole. Szał. Calcio. Kibice na stadionie. I nagle zdało się wszystkim nam tego wieczoru, jakby nie było tych ostatnich przeklętych miesięcy, tego całego roku. Blisko. Razem. Szczęśliwie.

Dzisiaj wieczorem kolejny mecz reprezentacji Włoch. Ze Szwajcarią. Będziemy kibicować także w Polsce, wraz z Faro d’Italia.

Calcio jest we Włoszech uniesione do rangi artystycznej, kulturowej. Wystarczy sięgnąć po dzisiejszą La Gazzetta dello Sport i do leadu artykułu o meczu (zwrócił na to uwagę współpracujący z nami Dominik Mucha): „To trochę tak, jak gdy dwoje młodych ludzi poznaje się w dyskotece i nagle, jak od rażenia piorunem, zakochują się w sobie. Lato, muzyka, księżyc nad morzem… Wszystko tak perfekcyjne, tak czarowne, że aż nadchodzi obawa, co się stanie, gdy umówisz się na spotkanie na plaży następnego dnia? W świetle dnia – czy wszystko nadal będzie tak perfekcyjne? To z takim uczuciem oczekujemy pojawienia się na boisku reprezentacji Włoch dzisiejszego wieczora, przeciwko Szwajcarii. Czy Berardi będzie pałał księżycowym blaskiem? Czy Spinazzola pójdzie na całość, z taką samą lekkością? A Insigne? A Immobile? Czy to będzie podobnie magiczna noc, jak ta gdy graliśmy z Turcją?”.

W tych zdaniach ze sportowej gazety nie chodzi tylko o mecz. Chodzi o to, jak świat przeżywają Włosi. Jak my przeżywamy Włochy, jak je czujemy i wyobrażamy sobie. Piękne, uniesione do rangi sztuki w każdym elemencie, czarowne. Jak w trakcie spotkania na plaży, przy brzegu morza. Takie miałem spotkanie z reprezentacją Włoch na tym turnieju, jak z artykułu z gazety. Ale nie obawiam się dzisiejszego „światła dnia”. Pięknych wspomnień nic nie jest w stanie zabrać. Od nas zależy, czy je pielęgnujemy.

Forza Italia! All’alba vincerai! :-)

Tomasz Łysiak

Mottarone – zabrakło tylko pięciu metrów

Wszystko właściwie powinno skupiać się w ostatnich dniach na tym, co radosne, dobre, zwykłe, związane z powrotem do normalności. Jednak zamiast dyskutować na temat meczów Milanu, czy Juventusu, albo cieszyć się zwycięstwem zespołu Måneskin w konkursie Eurowizji – Włosi ze smutkiem odczytują kolejne relacje z wypadku kolejki na Mottarone. 

Przeżył tylko pięcioletni Eitan. Przeżył dzięki temu, że osłonił go w ostatniej chwili tata. I to ojcowskie ramiona, ratujące życie dziecku, są chyba jedynym, malutkim promyczkiem Dobra, które widać w ciemnościach tej tragedii, szczególnie, iż z drugiej strony, najprawdopodobniej mieliśmy do czynienia z błędem ludzkim. 

Gdy minutą ciszy zaczynały się ostatnie miecze Serie A, gdy na trasę kolejnego etapu ruszali kolarze w Giro d’Italia, gdy wreszcie ciągle komentowano zwycięstwo piosenki „Zitti e buoni” zespołu Måneskin, przyczyny ciągle nie były znane. Zewsząd płynęły tylko głosy współczucia dla ofiar i rodzin, prasa pokazywała zdjęcia tych, którzy zginęli. Mini afera związana z wokalistą Måneskin, który ponoć wciągał kokainę w trakcie Eurowizji zeszła więc na plan dalszy, tak jak historia rockowego zespołu, który jeszcze cztery lata temu grał przechodniom na ulicach Rzymu, by w tym roku wygrać najpierw Sanremo, a potem Eurowizję.

Teraz o wypadku wiadomo już więcej. Szczegóły są wstrząsające. Wagonik kolejki na Mottarone przy Lago Maggiore zbliżał się w niedzielny słoneczny dzień do górnej, ostatniej stacji, gdy nagle pękła lina ciągnąca. Pracownik obsługi widział wszystko, co się stało, tragedia rozegrała się na jego oczach, potem zaś nie był w stanie o tym mówić, tak był roztrzęsiony. Zabrakło tylko pięciu metrów, by turyści znaleźli się w bezpiecznym miejscu. Po pęknięciu liny wagonik zaczął zsuwać się w dół, z coraz większą prędkością pędząc po linie nośnej. Nie zadziałały hamulce, które powinny go zatrzymać w takiej sytuacji. Gdy dotarł do słupa, wprost katapultowało go w powietrze. Spadł z prędkością pocisku między drzewa, wybijając krater w ziemi. Zginęło czternaście osób. Przeżył tylko pięcioletni chłopiec, ale jego stan jest ciężki. W katastrofie zginęli jego rodzice, dziadkowie i młodszy brat…

Strony prasy włoskiej – po tragedii

Natychmiast ruszyło śledztwo. Jedną z hipotez jest błąd ludzki. Ten błąd widać zresztą na zdjęciach pokazanych w prasie środę. Oto w hamulcach tkwiły tzw. „widelce” – czerwone elementy wyłączające działanie hamulców. Takie „widelce” zakłada się na hamulce w trakcie prac konserwatorskich, by wagonik nie blokował się na linie nośnej. 

Więc śledztwo pobiegnie zapewne w tym kierunku. Być może znajdą się winni. Jednak nic nie zmieni już tego, że Włochy otrzymały bolesny cios. Właśnie wtedy, gdy już zdawało się, że widać światło w tunelu, że na widownie sportowe wróciła publiczność, że można znowu emocjonować się tym, kto wygrał Eurowizję. Ktoś napisał „cios w plecy”. I tak odczuwa to wielu Włochów. Oby najbliższy czas był naprawdę lepszy.

Tomasz Łysiak