Odszedł Diego, który kpił z bogactwa
Dominik Mucha dla Faro d’Italia: Będąc w Kampanii w 2017 roku, gdy Diego Maradona wizytował Neapol, rozmawiałem z wieloma szczególnie młodszymi fanami SSC Napoli o fenomenie Argentyńczyka i jego odbiorze przez neapolitańskie społeczeństwo. Maradona wówczas przyjmował honorowe obywatelstwo, a wśród mieszkańców ponownie dało się odczuć niezdrowe podniecenie faktem przyjazdu Maradony do stolicy południa Włoch.
Kreował zbiorową wyobraźnią. Argentyńczyków, neapolitańczyków, Europejczyków. Niby bił się z Pele o palmę pierwszeństwa w erze futbolu sprzed rewolucji technologicznej 4.0, ale w świadomości kibiców, Brazylijczyk pozostaje symbolem, którego futbol europejski nie poznał. A Maradona go zmienił. Uformował. Choć swoje życie popiłkarskie zdeformował, pozbawiając się dobrych kilku lat życia.
Trudno w tych dniach będzie napisać coś zupełnie nowego i niesztampowego, odcyfrować jakąś nieznaną część przeszłości i twarz Maradony. Wiemy o pięknych golach, cudownej „ręce boga” i znaczeniu dla historii świata, bo w tle tego wydarzenia opinia publiczna żyła konfliktem o Falklandy. Nie zapominamy o mafii, narkotykach, które były nieodłącznym współtowarzyszem ziemskiej podróży Diego.
Dwa mistrzostwa dla Napoli pozwoliły zdjąć z miasta odium „miejsca przeklętego”, powiedział mi kiedyś jeden z neapolitańczyków w Quartieri Spagnoli, ucinając, jak to mają w zwyczaju, kolejne sylaby z wypowiadanych wyrazów. Niełaskę losu, wiszącego nad południem po epidemii cholery w latach 70. i straszliwym trzęsieniu ziemi z 1980 roku, które na zawsze zmieniło region i miasto. „Żałujcie, że tego nie widzieliście” – cóż piękniejszego i bardziej „neapolitańskiego” można było wymyślić, niż ten napis skierowany do zmarłych, jaki pojawił się na murach miejskiego cmentarza po zdobyciu pierwszego scudetto.
Będąc w Kampanii w 2017 roku, gdy Diego Maradona wizytował Neapol, rozmawiałem z wieloma szczególnie młodszymi fanami SSC Napoli o fenomenie Argentyńczyka i jego odbiorze przez neapolitańskie społeczeństwo. Maradona wówczas przyjmował honorowe obywatelstwo, a wśród mieszkańców ponownie dało się odczuć niezdrowe podniecenie faktem przyjazdu Maradony do stolicy południa Włoch.
Z rozmów dało się odczuć, że są świadomi teatru jaki się wokół nich odbywa. Dla starszych, faktycznie był piłkarskim bogiem, który kpił z bogatej północy. Młodzi z szacunku dla swoich rodziców wchodzili na deski teatralne i uczestniczyli w spektaklu śpiewając „Ho mamà mamà mamà ho visto Maradona”. Choć z trudnym do ukrycia onieśmieleniem.
Millenialsi nie lubią bowiem pomników, a przecież Maradona, który chwiał się na scenie, który mówił nieskładnie i niewyraźnie, na monument nie wyglądał. Bełkotał. Z jednej strony pamiętano, gdy był wyganiany z Neapolu już w latach 90., bo wszyscy mieli go dość. Z drugiej… „Mamo, mamo, mamo przecież widziałem Maradonę”. Szaleństwo i teatr.
Nieodłącznym tłem wszystkiego, co związane z Maradoną był rozhisteryzowany tłum. Gdzie się nie pojawiał, tam były okrzyki, piski i niesłychany tumult. Jak deszcz w filmie „Seven” z Morganem Freemanem i Bradem Pittem. Zawsze obecny i towarzyszący. Krzykliwy, nigdy cichy. I takie też było życie Diego Armando Maradony. Krzykliwe na boisku i poza nim.
Dominik Mucha