Zegarek na mankiecie – setna rocznica urodzin „Adwokata”

Pamiątkowy znaczek wydany przez włoską pocztę, programy telewizyjne, filmy dokumentalne, wspomnienia, rozmowy, wielokolumnowe teksty w gazetach – tak Italia celebruje stulecie urodzin Gianniego Agnelliego, wieloletniego szefa firmy FIAT, właściciela Juventusu, prawdziwego „arbitra elegantiarum”. 

„Adwokat” taki przydomkiem posługują się Włosi, gdy mówią o wielkim Giannim – człowieku o wyjątkowej charyzmie, który poprzez wysoki styl, kulturę i klasę nie do podrobienia zyskał sobie szacunek nie tylko w Italii ale i na całym świecie. „Adwokat”, chociaż oficjalnego tytułu, pomimo ukończenia studiów prawniczych nigdy nie uzyskał. 

Na wszystkich zdjęciach – już od młodości – widać jaką wagę Agnelli przykładał do stylu, mody, elegancji: jego garnitury, najlepsze koszule i krawaty leżały zresztą na nim tak, jak leżą jedynie na arystokratach, czy członkach koronowanych rodów. Notabene po matce w żyłach Agnelliego płynęła domieszka „burbońskiej krwi” (dawnego szlacheckiego włoskiego rodu). 

Gianni Agnelli i charakterystyczny zegarek na mankiecie…

W owej elegancji jednak potrafił Agnelli znajdować coś swojego, coś nowego, coś co burzyło utarte schematy i ścieżki: oto na mankiet eleganckiej koszuli zaczął załadać zegarek, tym samym wprowadzając modę na takie, niekonwencjonalne noszenie czasomierza. Zastanawiam się czasem, czy ten „zegarek na mankiecie” to nie symbol pełnej myśli Agnelliego, którą realizował w tylu projektach, czy to w Fiacie, czy w przedsięwzięciach medialnych, czy wreszcie w jego ukochanym Juventusie: budowa czegoś klasycznie pięknego i dobrze zorganizowanego, co jednak w wykończeniach pozwala sobie na zaskakujące przełamywanie schematów. I to przełamanie eleganckiego schematu, ów „zegarek na mankiecie dobrej koszuli” to swego rodzaju unikatowa myśl „ojca założyciela”, którą Gianni przekazywał potomkom – symbolem może być zdjęcie zrobione w Maranello, w stajni Ferrari, gdzie Agnelli pozuje do zdjęcia na tle logo Ferrari a obok niego stoi młodziutki spadkobierca, John Elkann. Obaj uśmiechają się w sposób, który wskazuje pokrewieństwo i „dziedzictwo stylu”. 

Gianni Agnelli i John Elkann w Maranello – pokrewieństwo eleganckiego uśmiechu

Turyn – to miasto, w którym Agnelli się urodził, w którym zmarł w 2003 roku, które ukochał, które go wychowało i któremu oddawał swoje siły, energię, swoje wizjonerskie pomysły. W dzienniku turyńskim „La Stampa” pojawiał się w latach dziewięćdziesiątych ciesząc się ze zmian cywilizacyjno-technologicznych, choćby z nowych komputerów… W Juventusie jest uważany z „pater patriae” turyńskiego klubu i budzi do dzisiaj szacunek nawet wśród zajadłych wrogów Starej Damy: nawet neapolitańczycy mówią o nim dobrze, a każdy kto choć trochę zna stosunki między kibicami obu klubów wie, ile to znaczy. 

Agnelli to było pokolenie „włoskich Kolumbów”, jeśli można użyć tej czysto polskiej metafory – urodzony tuż przed nadejściem ery faszyzmu, jako kilkunastoletni chłopak stykał się z wojną, jako zjawiskiem. Zazdrościł gdy o kilka lat starsi koledzy jechali na wojnę w Hiszpanii. Gdy ktoś ośmielał się spytać, po której stronie by walczył, odpowiadał, iż „oficer kawalerii piemonckiej walczy po stronie swego Kraju, czyli wraz z Franco przeciwko anarchistom i komunistom”. Ale też z drugiej strony, on Turyńczyk, doskonale czuł i wiedział, z jakim przyjęciem w Piemoncie spotkał się Mussolini, przez długie lata utrzymywał dobre stosunki z komunistami – dziadek spotykał się z Gramscim i Togliattim, on z Lamą i Berlinguerem. W trakcie wojny bił się najpierw na froncie rosyjskim, a potem afrykańskim. Po 8 września 1943 roku postanowił jednak przejść na stronę aliantów i dołączyć do sił włoskich wspierających wyzwolenie Italii. 

Po wojnie był kuszony, by wejść w świat polityki. Pozostał jednak przy przedsięwzięciach biznesowych i sportowych – wszedł jednak na szczyt. Uznawany był i jest za jednego z najwybitniejszych Włochów XX wieku. Nie bez kozery przyznano mu tytuł „dożywotniego senatora”.

W szerokim wywiadzie, jaki 12 marca 2021 opublikował dziennik „La Repubblica” Henry Kissinger podzielił się wspomnieniami o swoich relacjach ze słynnym „Adwokatem”. „Gianni Agnelli to był człowiek Renesansu”. 

Czasem tego sformułowania się nadużywa. W tym wypadku jednak Kissinger ma rację: Agnelli był wielki. Był jak pomnik dawnego, eleganckiego, pełnego kultury i pasji świata – którego wokół już coraz mniej. 

Zegarek na mankiecie koszuli Oxford – to nie drobny szczegół. To przekazany z przymrużeniem oka testament Agnelliego…

Tomasz Łysiak

Paolo Rossi – napastnik o złotym sercu

W sobotę 12 grudnia w Vicenzy odbył się pogrzeb króla strzelców Mundialu ‘82 Paolo Rossiego. Trumnę na barkach nieśli przyjaciele ze złotej drużyny – Cabrini, Tardelli, Antonioni. Na ulicach zebrały się tłumy. Od chwili śmierci Pablito Italia płacze – chyba nawet pod odejściu Maradony nie było w prasie włoskiej tylu stron poświęconych wielkiej gwieździe calcio. Rossi – to Włochy. Postać wielkiego piłkarza wspomina dla Faro d’Italia Bartek Tyrawski – od dzięsiątków lat zagorzały kibic Juventusu i uważny obserwator Serie A.

Jest 11 lipca 1982 roku. Sześcioletni ja zasiadam przed telewizorem, żeby obejrzeć finał najważniejszej imprezy na świecie – Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej. Nie będę czarował, że pamiętam, co mama przygotowała mi do picia oraz jaką koszulkę miałem na sobie. Ale wiem, że właśnie wtedy wdrukowało się do mojej głowy uczucie, które zdeterminowało kolejne sympatie i zauroczenia.

Miłość do Squadra Azzurra.

To właśnie tego wieczoru chłopczyk szukający na swojej drodze idoli poza oczywistymi wzorcami wyniesionymi z domu poznał Paolo Rossiego. Swojego pierwszego wielkiego idola.

Plakat wydany przez La Gazzetta dello Sport po śmierci Paolo Rossiego

Od 11 lipca 1982 roku większość chłopaków biegających przed blokiem identyfikowała się z Królem Strzelców tamtych Mistrzostw.

Stłamszony, zniewolony stanem wojennym naród polski cieszył się z trzeciego miejsca swojej reprezentacji w turnieju. Trzeba przypomnieć, że kibice nie mieli wówczas dostępu do gadżetów, strojów czy innej identyfikacji klubowej. Wtedy w Polsce nawet zawodowe kluby miały problem ze skompletowaniem strojów na mecze.

Nam musiało wystarczyć, że wybieraliśmy sobie na podwórku imię danego piłkarza. I wystarczało!

Dzięki tamtej złotej drużynie Italii w naturalny sposób zacząłem oglądać mecze włoskich drużyn, a szczególnie Juventusu, który stanowił o sile reprezentacji z 1982 roku.

Paolo Rossi przez kolejne lata był moim wielkim idolem. 

Zerknijmy na zebraną w datach ścieżkę jego kariery: 

Urodzony w 23 września 1956 roku w Prato, Rossi debiutuje jako zawodowiec 1 maja 1974 roku w Juventusie w pucharze Włoch. Debiut w Serie A już w Como, 9 listopada 1975 roku. Lata 1976-1977 jest królem strzelców Serie B, sezon 1977-1978 wraz z Vincenzą zajmuje drugie miejsce w Serie A i zdobywa tytuł króla strzelców. Czerwiec 1978 roku – pierwszy gol dla reprezentacji na Mundialu ‘78. Lata 1979-1980 – Perugia. Po dwuletniej dyskwalifikacji związanej z zakładami piłkarskimi powrót do gry – 2 maja 1982 roku w Juventusie, w ostatniej chwili powołany do reprezentacji 11 lipca 1982 roku zdobywa z drużyną mistrzostwo świata. 28 grudnia 1982 roku – zdobywa Złotą Piłkę. 1982-1983 – puchar Włoch z Juventusem i król strzelców w Pucharze Zdobywców Pucharów. 1983-1984 – dwa razy scudetto z Juve. 1984-1985 – Puchar Mistrzów i Superpuchar z Juve. 1985-1986 – gra w Milanie. 1986-1987 – ostatni sezon z Weroną. 

Rossi bianconero

Ale kilka chwil z piłkarskiego życiorysu zasługuje na szczególną uwagę:

Mamy rok 1976. Prezes Vicenzy Giuseppe Farina, podkupuje Rossiego z Juventusu za rekordową wtedy kwotę 2,5 mld lirów. Farina mówi – „Calcio jest sztuką, a on jest Giocondą”. Paolo zostaje królem strzelców z Realem Vicenza w 1978 roku strzelając 24 gole. Dzięki temu jedzie na Mundial ’78 w Argentynie. 

Mija kilka lat i jego kariera zostaje gwałtownie wstrzymana…

Włoska piłka ma w swojej historii trochę niechlubnych kart. Między innymi aferę „totonero”. Historia ta rozpoczyna się od dwóch drobnych przedsiębiorców, 32-letni Massimo Cruciani był fanatykiem AS Romy, a 45-letni Alvaro Trinca wspierał drugi z rzymskich klubów – Lazio. Udało im się przeniknąć do środowiska piłkarskiego, przekonać piłkarzy do „ustawiania” meczów, a następnie przystąpić do obstawiania ich u nielegalnych bukmacherów. Afera zatoczyła bardzo szerokie kręgi, a w wyniku śledztwa ukarano kilkudziesięciu piłkarzy, siedem klubów, oraz dwóch prezesów klubów. Wśród ukaranych znalazł się bohater naszej dzisiejszej opowieści. Paolo Rossi otrzymał trzyletnią dyskwalifikację czyli do czerwca 1983 roku. Po apelacji została ona skrócona o rok, co doprowadziło do spotkania, które zapoczątkowało wspaniały dla Włochów bieg historii. 

Combi (Campo Sportivo Gianpiero Combi), miejsce codziennych treningów drużyny Juventusu. Ku zdziwieniu wszystkich na zajęciach pojawia się Enzo Bearzot, trener Squadra Azzurra od 1975 roku.  

Po treningu podchodzi do Pablito, szczypie go w bok i mówi: jesteś jak koń wyścigowy. Paolo odpowiada: No to mam jeszcze jeden powód, by wrócić do formy.

Mistrzowie Świata 1982

Wrażenie, jakie Rossi wywarł na Bearzocie, który pamiętał, że zawodnik potrafił w sezonie 77/78 zdobyć 24 gole dla Vicenzy oraz fakt, że 1978 roku strzelił na Mundialu w Argentynie 3 gole,doprowadzają selekcjonera reprezentacji Włoch do zaskakującej decyzji. W miejsce króla strzelców Serie A sezonu 81/82 Roberto Pruzzo (AS Roma), który zdobył 15 goli, powołuje Paolo Rossiego. Człowieka będącego od dwóch lat poza zawodową piłką. 

Po pierwszych słabszych występach Rossiego, Vecio ( „Vecchio”, czyli „Stary” jak mówili na Bearzota piłkarze),miłośnik jazzu, mówi; „Znalazłem orkiestrę, teraz znajdę saksofon”. Nikt nie daje szansy Włochom w meczu z Brazylią z Falcao, Socratesem, Zico. Pablito strzela na 1:0 po crossie Cabriniego. Saksofon gra ponownie przy przechwycie złego podania przeciwnika i zamienia go na gola (2:1). Brazylia nie daje za wygraną jest 2:2, ale w 74. minucie Rossi zdobywa 3 gola. Italia jest w półfinale. Na marginesie: kiedy po latach Rossi przylatuje do Brazylii, zostaje wyproszony w połowie kursu przez taksówkarza, który zorientował się, że wiezie pogromcę wielkiej Brazylii z 82 roku. 

A potem nadszedł wielki finał z Niemcami! Ale pamiętny mecz z Brazylią przeszedł do historii, zaś każdy Włoch pamięta, gdzie był i co robił w poniedziałkowe popołudnie, 5 lipca 1982 roku.

Od tamtej pory wielbiłem i wielbię jeszcze kilku panów piłkarzy z Italii takich jak Alex Del Piero czy Gigi Buffon, ale zawsze będę pamiętał, że panteon moich idoli otworzył Paolo Rossi. Giampiero Galeazzi, wielki komentator sportowy, zapytany rok temu, jak by opisał Paolo Rossiego, powiedział: „Napastnik o złotym sercu”. Taki był Paolo Rossi.

Paolo Per Sempre! 

Bartek Tyrawski

Pogrzeb `Paolo Rossiego. Vicenza 12 grudnia 2020

Odszedł Diego, który kpił z bogactwa

Dominik Mucha dla Faro d’Italia: Będąc w Kampanii w 2017 roku, gdy Diego Maradona wizytował Neapol, rozmawiałem z wieloma szczególnie młodszymi fanami SSC Napoli o fenomenie Argentyńczyka i jego odbiorze przez neapolitańskie społeczeństwo. Maradona wówczas przyjmował honorowe obywatelstwo, a wśród mieszkańców ponownie dało się odczuć niezdrowe podniecenie faktem przyjazdu Maradony do stolicy południa Włoch. 

Kreował zbiorową wyobraźnią. Argentyńczyków, neapolitańczyków, Europejczyków. Niby bił się z Pele o palmę pierwszeństwa w erze futbolu sprzed rewolucji technologicznej 4.0, ale w świadomości kibiców, Brazylijczyk pozostaje symbolem, którego futbol europejski nie poznał. A Maradona go zmienił. Uformował. Choć swoje życie popiłkarskie zdeformował, pozbawiając się dobrych kilku lat życia. 

Maradona 1986. El Grafico.

Trudno w tych dniach będzie napisać coś zupełnie nowego i niesztampowego, odcyfrować jakąś nieznaną część przeszłości i twarz Maradony. Wiemy o pięknych golach, cudownej „ręce boga” i znaczeniu dla historii świata, bo w tle tego wydarzenia opinia publiczna żyła konfliktem o Falklandy. Nie zapominamy o mafii, narkotykach, które były nieodłącznym współtowarzyszem ziemskiej podróży Diego. 

Dwa mistrzostwa dla Napoli pozwoliły zdjąć z miasta odium „miejsca przeklętego”, powiedział mi kiedyś jeden z neapolitańczyków w Quartieri Spagnoli, ucinając, jak to mają w zwyczaju, kolejne sylaby z wypowiadanych wyrazów. Niełaskę losu, wiszącego nad południem po epidemii cholery w latach 70. i straszliwym trzęsieniu ziemi z 1980 roku, które na zawsze zmieniło region i miasto. „Żałujcie, że tego nie widzieliście” – cóż piękniejszego i bardziej „neapolitańskiego” można było wymyślić, niż ten napis skierowany do zmarłych, jaki pojawił się na murach miejskiego cmentarza po zdobyciu pierwszego scudetto. 

Plakat w dzielnicy Quartieri Spagnoli w Neapolu. Foto: Tomasz Łysiak/Faro d’Ttalia

Będąc w Kampanii w 2017 roku, gdy Diego Maradona wizytował Neapol, rozmawiałem z wieloma szczególnie młodszymi fanami SSC Napoli o fenomenie Argentyńczyka i jego odbiorze przez neapolitańskie społeczeństwo. Maradona wówczas przyjmował honorowe obywatelstwo, a wśród mieszkańców ponownie dało się odczuć niezdrowe podniecenie faktem przyjazdu Maradony do stolicy południa Włoch. 
Z rozmów dało się odczuć, że są  świadomi teatru jaki się wokół nich odbywa. Dla starszych, faktycznie był piłkarskim bogiem, który kpił z bogatej północy. Młodzi z szacunku dla swoich rodziców wchodzili na deski teatralne i uczestniczyli w spektaklu śpiewając „Ho mamà mamà mamà ho visto Maradona”. Choć z trudnym do ukrycia onieśmieleniem.

Millenialsi nie lubią bowiem pomników, a przecież Maradona, który chwiał się na scenie, który mówił nieskładnie i niewyraźnie, na monument nie wyglądał. Bełkotał. Z jednej strony pamiętano, gdy był wyganiany z Neapolu już w latach 90., bo wszyscy mieli go dość. Z drugiej… „Mamo, mamo, mamo przecież widziałem Maradonę”. Szaleństwo i teatr. 

Nieodłącznym tłem wszystkiego, co związane z Maradoną był rozhisteryzowany tłum. Gdzie się nie pojawiał, tam były okrzyki, piski i niesłychany tumult. Jak deszcz w filmie „Seven” z Morganem Freemanem i Bradem Pittem. Zawsze obecny i towarzyszący. Krzykliwy, nigdy cichy. I takie też było życie Diego Armando Maradony. Krzykliwe na boisku i poza nim.

Dominik Mucha

Włochy płaczą po Diego

Zmarł Diego Armando Maradona. Odszedł „Bóg Calcio”. Studio przedmeczowe Ligi Mistrzów tego dnia w telewizji Sky poświęcone jest jednemu tematowi – wielka „dziesiątka” na pierwszym planie. A poza tym wspomnienia – najlepsze mecze i bramki. Te dla Napoli i te dla Argentyny. Neapol i Argentyna – to dwa „obywatelstwa” Maradony, piłkarskiego geniusza i człowieka, który nie poradził sobie ze sławą, a jego upadek był równie spektakularny co kariera. Jednak jedno i drugie wpisało się w fenomen, jaki na zawsze pozostanie, jako część historii calcio.

Studio przedmeczowe w telewizji. Sky



Prasa włoska dzień po jego śmierci podejmuje na pierwszych stronach jeden główny temat – Maradona nie żyje. Neapolitański dziennik „Il Mattino” relacjonuje to, co działo się na ulicach miasta – tłumy na ulicach, pod stadionem, w miejscach, gdzie na ścianach budynków znajdują się murale poświęcone boskiemu Diego. Maradona – to Neapol, Neapol – to Maradona. Jeden z przechodniów zapytany przez dziennikarzy o to co czuje odpowiada: – umarł Neapol. Wspominają go najwięksi. Na łamach La Repubblica pisze o nim Saviano – „to mit mojego dzieciństwa”. Wiele stron dzisiejszej prasy poświęconych jest wspomnieniom – zarówno wielkiej gry piłkarskiego geniusza, jak i jego życiowego upadku. Diego zmarł – cóż za koincydencja – w dniu śmierci Fidela Castro. Same tytuły prasowe wskazują na to, jakie uczucia targają od wczoraj Włochami – „AD10S”, „Calcio w raju”, „Neapol i Argentyna w żałobie”, „Ciao Diego”, „Nikt tak jak on”….

„Nie. Maradona nie mógł umrzeć. Ponieważ miłość nigdy nie umiera”. „Nie wierzcie w to, to fałszywa informacja. To fake news”. „Proszę was, nie wierzcie w to”. „To nie może być prawda” „Jak mógłby w ogóle umrzeć ktoś taki, jak on?”- w emocjonalnym wpisie na łamach internetowych Corriere della Sera żegna go Maurizio de Giovanni.