La forza del destino

O włoskiej kulturze, muzyce, pięknie Italii i sile przeznaczenia opowiada Dominika Zamara, śpiewaczka operowa, niestrudzona propagatorka polskości na świecie. Ma na swoim koncie takie role jak Mimi w „Cyganerii” Pucciniego, Rosyny w „Cyruliku sewilskim” czy partie kobiece w „Don Giovannim” Mozarta. Śpiewała na najważniejszych włoskich scenach operowych, koncertowała w Watykanie, w katedrach Mediolanu, Florencji, Padwy.

Jak zaczęła się pani włoska przygoda?

To była – jak z opery Verdiego – „moc przeznaczenia” („La forza del destino”). Kończyłam czwarty rok Akademii Muzycznej we Wrocławiu i zaczęłam myśleć o dalszym kształceniu się zagranicą. Zastanawiałam się nad Wiedniem i Italią, szczególnie kusiły mnie Włochy jako kolebka opery. W moim życiu dzieje się tak, że jak czegoś intensywnie pragnę to prędzej czy później to do mnie przychodzi. Wtedy moja profesor powiedziała „zrób szybko płytę, bo można wygrać stypendium w Weronie”. Tak zrobiłam i w następnym roku byłam już w mieście ze słynnym amfiteatrem rzymskim Arena di Verona, gdzie każdego lata wystawia się spektakle operowe pod gołym niebem. Moje konserwatorium mieściło się tuż za Piazza delle Erbe, w niesamowitych średniowiecznych budynkach poklasztornych. Już samo to miejsce było dla mnie niezwykle inspirujące artystycznie.

Mimo że pierwszym miastem, w którym pani mieszkała była Werona, to ostatecznie znalazła pani swoje włoskie miejsce na ziemi w Padwie…

Tak, uwielbiam tam mieszkać. W Padwie miał miejsce mój debiut z maestro Enrico De Mori. Ten wybitny dyrygent współpracujący z Marią Callas, przyjechał posłuchać studentów w Weronie i zaproponował mi wówczas prywatne lekcje, przez rok szkolił mnie zupełnie za darmo, razem z żoną byli dla mnie jak rodzice. Nieustannie spotykałam tam na swej drodze ludzi-serca, którzy wspierali mnie zupełnie bezinteresownie i z wielką wiarą. 

Co panią najbardziej urzekło we Włoszech? 

W Italii wszystko jest uniesione do rangi sztuki, Włosi są niesłychanie kreatywni, lubią otaczać się pięknymi rzeczami. Wszędzie czuć swoisty kult piękna, sprzedawcy cudownie pakują zakupy, nawet owoce i warzywa są zawsze ślicznie poukładane. Czegoś takiego nie spotyka się nigdzie indziej na świecie. Poza tym kochają muzykę, dzieci znają arie operowe, można spotkać zwykłych prostych ludzi, którzy nieprawdopodobnie śpiewają, choć nigdy się nie szkolili.

Czy ma pani swoje ulubione miejsca?

Kocham Sycylię, marzę żeby tam wrócić. Śpiewałam tam m.in. rolę Kapłanki w Aidzie na Festivalu Mythos Opera Festival w Taorminie pod dyrekcją Maestro Marco Boemiego, czy Stabat Mater Pergolesiego w Katanii pod dyrekcją Maestro Fabio Racitiego. Ta wyspa jest nieprawdopodobnie piękna, te wszystkie miasteczka małe, ale i te duże. Kolory, życzliwi ludzie wokół. Bardzo tęsknię za Sycylią. No i jedzenie pyszne, zreszta jak wszędzie w Italii, trudno trafić na złe dania. Tam jest też ogromna kultura stołu – często wychodzi się zjeść na mieście, ale z całą rodziną, z bliskimi, bez pośpiechu, wszyscy rozmawiają ze sobą, przekrzykują się, kelnerzy biegają między stolikami, ale i rozmawiają z gośćmi, bo przecież wszyscy się znają. Zawsze się dziwię jak w Polsce idę do restauracji, że jest tak cichutko, już chyba przywykłam do tego włoskiego harmidru, choć na początku zawsze chciałam zjeść szybko i iść dalej, więc słyszałam: calma, tranquilla (wyluzuj, spokojnie).

A w północnych Włoszech?

Na Północy zaczęłam swoje „włoskie” życie. Dlatego zawsze będzie to dla mnie wyjątkowe miejsce. Jeszcze w konserwatorium zaczęłam dużo koncertować – uwielbiam cały region Veneto, poza tym oczywiście Padwę, no i Wenecję, Belluno, Weronę, Treviso, Turyn, Mediolan. Wszystko łączy się ściśle z muzyką. W Treviso poznałam Claudio del Monaco, syna Mario del Monaco, wielkiego włoskiego tenora, którego zawsze uwielbiałam. Claudio doprowadził do nazwania miejscowej opery imieniem ojca, a teraz pracuje nad utworzeniem muzeum. W Weronie co roku śpiewam w Castelvecchio dla klubu operowego wojska i karabinierów „Circolo Ufficiali”. W Dolomitach występowałam na wysokości 2 tysięcy metrów n.p.m. w ramach Festiwalu Biennale Arte Dolomiti w Messner Mountain Museum (muzeum założonym przez wielkiego alpinistę Reinholda Messnera). Tutaj ludzie naprawdę żyją operą, żyją śpiewem. Nigdy nie zapomnę jak jechałam na koncert do Mantui i nagle w szczerym polu zobaczyłam przepiękny budynek – to był teatr operowy zbudowany w 1910 roku przez mieszkańców małego miasteczka Villastrada. Cały czas są w nim koncerty i przedstawienia. 

Właśnie się ukazała pani płyta „Gold Edition for Soprano and Guitar Op. 39 & Op. 95” z przepięknymi ariami i pieśniami Giulianiego. Dlaczego wybrała pani tego kompozytora?

Mauro Giulianiego odkryłam kilka lat temu. Ten włoski kompozytor i wirtuoz gitary, uznawany jest za twórcę pierwszego w historii koncertu gitarowego. Występował z Rossinim i Paganinim. Dla mnie Giuliani to geniusz, jego utwory są przesycone pięknem i miłością, słychać w nich trochę baroku, a trochę belcanta. Świetnie rozumiał instrument jakim jest głos, bo mimo wielu koloratur śpiewa się te pieśni lekko i wygodnie. Na płycie towarzyszy mi znakomity gitarzysta Amedeo Carrocci. 

Wielokrotnie podkreślała pani duchową stronę muzyki…

To prawda, przyznam że gdy śpiewam Mozarta czy Pergolesiego, za każdym razem czuję, jakbym znalazła się w innym świecie. Mam poczucie, że tę muzykę stworzył Bóg, że ci geniusze byli tylko narzędziem w Jego rękach. 

1 komentuj
  1. Anna Banasiak
    Anna Banasiak says:

    Gratulacje! Z całego serca życzę Dominice aby jej talent został należycie doceniony nie tylko we Włoszech ale i tam gdzie ona sama pragnie występować i aby zawsze śpiewała tylko to co daje jej radość i satysfakcję.
    Anna Banasiak, też z Wrocławia, ale na włoskiej ziemi

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Skomentuj Anna Banasiak Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.