Krakowski hejnał na Monte Cassino!
18 maja 1944 roku nad klasztorem benedyktyńskim na Monte Cassino zawisła biało-czerwona flaga. Żołnierze 12. pułku Ułanów Podolskich weszli do klasztoru jako pierwsi. Hejnał krakowski zagrał plutonowy Emil Czech. Kim był? I dlaczego zagrał hejnał?
Emil Czech urodził się w 1908 roku w Bobrowej w nowosądeckim. Jego losy przedwojenne to służba w policji, a potem w wojsku – w 1. Pułku Saperów Kolejowych, gdzie zaczął grać na trąbce w orkiestrze pułkowej. Wtedy jeszcze nie wiedział, iż przyjdzie mu odegrać jedno z najważniejszych „wykonań” hejnału mariackiego – na Monte Cassino. W 1939 roku Czech bił się na odcinku Stryj, Krupsko, Skolisko, Wojdatycze. Potem przez Węgry, Jugosławię, Grecję, Turcję i Syrię dostał się do Palestyny. Tam wstąpił w szeregi Brygady Strzelców Karpackich.
W 1941 roku bił się o Tobruk.
Na przełomie lat 1940/1941 dotarła do nas wiadomość, że będziemy walczyć pod Tobrukiem. Trudno jest opisać radość, jaka zapanowała w związku z tym w oddziałach. Po przybyciu na miejsce zastaliśmy ponury widok. W porcie dziesiątki zniszczonych i zatopionych statków… Walkę z wrogiem utrudniał dokuczliwy upał. Temperatura powietrza dochodziła do 50 stopni Celsjusza.
– wspominał w rozmowie z Bogusławem Bieńskowskim w 1975 roku. To pod Tobrukiem został ranny, a odłamek niemieckiego pocisku tkwił w jego ramieniu do końca jego życia.
18 maja, tuż po tym, gdy nasi ułani zdobyli klasztor plutonowy otrzymał najważniejszy rozkaz w jego życiu. Tak zapamiętał tę chwilę:
Po trudnym boju odpoczywaliśmy w schronach. Sanitariusze opatrywali rannych. Wtedy pojawił się właśnie por. Wodniacki, adiutant naszego dowódcy płk. Władysława Rakowskiego i mówi do mnie: Plutonowy Czech, ubierajcie się szybko. Macie zgłosić się do dowódcy. Płk. Rakowski zwrócił się do mnie takimi słowami: >>Plutonowy Czech, macie do wykonania bojowe zadanie. Pojedziecie pod klasztor i pod polską flagą odegracie Hejnał Mariacki<<.
Emil Czech, aby wykonać rozkaz wydany przez dowódcę dywizji, generała Ducha, musiał dostać się na górę, pokonując kilkunastokilometrowy odcinek. Miał na to dwie godziny – chodziło o to, by hejnał zabrzmiał jak w Krakowie: w samo południe. Złapał kornet C i z trąbką w dłoni ruszył do wyścigu z czasem. Najpierw jechał samochodem, ale w pewnym momencie kierowca go zostawił. Dalej było zbyt niebezpiecznie. Wtedy plutonowy spotkał znajomego lekarza, Stanisława Szczepanka. Doktor podwiózł go kawałek dalej. Pozostał bieg i wspinaczka po skałach i kamieniach. Na górę dotarł spocony, zmęczony, odrapany. Tak opowiadał Bieńkowskiemu:
Podchodzę pod falującą flagę. Jestem wzruszony. Nie wiedziałem, czy potrafię w takich warunkach zagrać ten hejnał należycie. Biorę do ust trąbkę i zaczynam grać. Przypomniałem sobie wówczas, że muszę przerwać w pewnym momencie i poczuć się tak, jakby strzała tatarska przebiła gardło. Wtedy właśnie zjawili się fotoreporterzy, amerykański i polski.
Podchodzę pod falującą flagę. Jestem wzruszony. Nie wiedziałem, czy potrafię w takich warunkach zagrać ten hejnał należycie. Biorę do ust trąbkę i zaczynam grać. Przypomniałem sobie wówczas, że muszę przerwać w pewnym momencie i poczuć się tak, jakby strzała tatarska przebiła gardło. Wtedy właśnie zjawili się fotoreporterzy, amerykański i polski.
Cóż to była za piękna, wzruszająca chwila. Gdy na Monte Cassino, pod polską łopoczącą flagą brzmi krakowski hejnał – zatrzymuje się czas i przestrzeń. Jest i Kraków, i Polska cała, i historia Europy, sięgająca aż tradycji Maratonu.
Plutonowy Emil Czech, polski „maratończyk-hejnalista” wrócił do Polski w 1947 roku. Zamiast nagród czekały go represje za służbę w „bijącej się u boku imperialistów armii Andersa”. Przez wiele lat nie mógł nawet znaleźć pracy. Zmarł w 1978 roku.
Tomasz Łysiak
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!