To była jedna z najbardziej poszukiwanych budowli rzymskich. Według Tacyta w 64 roku n.e. wielki pożar Rzymu – który zniszczył 70 procent miasta – Neron obserwował ze sceny właśnie tego teatru. Mimo iż ta opowieść przez lata wydawała się być jedynie legendą, to teraz nie ma wątpliwości, że budynek teatru Nerona naprawdę istniał. Został odkopany podczas wykopalisk realizowanych przez Soprintendenza Speciale di Roma Archeologia Belle Arti Paesaggio, główną organizację ochrony dziedzictwa kulturowego miasta, w historycznym miejscu położonym w sąsiedztwie Watykanu, w ogrodach XV-wiecznego Palazzo della Rovere.
Ogród i pałac należy do Zakonu Rycerskiego Grobu Bożego w Jerozolimie, który poprosił archeologów o sprawdzenie tego miejsca, gdyż planował przystosowanie Palazzo na potrzeby hotelu Four Seasons.
Tu śpiewał cesarz
„To odkrycie o wyjątkowej wadze – tłumaczy Daniela Porro, szefowa Soprintendenzy – świadczy bowiem o istnieniu niezwykłego budynku, teatru, w którym Neron ćwiczył swoje poetyckie i śpiewacze przedstawienia. Budynek ten opisany w wielu starożytnych źródłach, ale do tej pory nie wiedziano, gdzie się mógł znajdować”. Generalny Gubernator Zakonu Leonardo Visconti di Modrone dodaje: „Cieszymy się, że właśnie w siedzibie naszego Zakonu, który finansuje instytucje charytatywne w Ziemi Świętej, gdzie chrześcijanie i niechrześcijanie są przyjmowani w jednym duchu dialogu i otwartości międzyreligijnej, rozpoczęto prace wykopaliskowe i badawcze. Mamy świadomość odpowiedzialności za poznanie, ochronę i przywrócenie miastu budynku tak ważnego z punktu widzenia historycznego, archeologicznego i artystycznego”.
Opis Pliniusza Starszego
Archeolodzy odkryli ceglane konstrukcje teatru ze sceną, widowni, a także zarysy stopni, ścian i przejść. Znaleziono kawałki białych i kolorowych marmurowych kolumn oraz tynk pokryty złotymi liśćmi. Te dekoracje były zgodne z opisem teatru zostawionym przez Pliniusza Starszego. Z kolei cegły użyte do zbudowania tego przybytku zidentyfikowano jako pochodzące z czasów dynastii julijsko-klaudyjskiej, do której należał Neron. Drugą budowlą odkrytą przez archeologów był budynek pomocniczy służący do przechowywania kostiumów i scenografii.
Podczas prac ujawniono wiele artefaktów dostarczających fascynujących szczegółów dotyczących historii Rzymu od narodzin cesarstwa aż po wiek XV. Jednym z godnych uwagi znalezisk jest kilka kielichów z kolorowego szkła z X wieku i kawałków ceramiki. Z tamtej epoki zachowało się w Rzymie zaledwie siedem takich kielichów.Obecne plany zakładają przeniesienie wykopanych przedmiotów do rzymskich muzeów, natomiast ruiny teatru, szczegółowym przebadaniu, zostaną ponownie zakopane, by zachować je w nienaruszonym stanie na jakiś czas.
https://faroditalia.it/wp-content/uploads/2023/07/5eaef35f-c62b-4ee4-b416-45c6be358396_f1400x900-3.jpeg5081400Magdalena Łysiakhttps://faroditalia.it/wp-content/uploads/2021/03/04_Faro_dItalia-300x101.pngMagdalena Łysiak2023-07-28 15:47:172023-08-03 22:37:47W Rzymie odkopano legendarny teatr Nerona
Lega, partia której we Włoszech przewodzi Matteo Salvini, nosi taką nazwę nieprzypadkowo. Nawiązuje ona do historii Ligi miast lombardzkich walczących z cesarzem niemieckim w XII wieku. Mówi się też na nią zwyczajowo „Il Carroccio” – średniowieczny „wóz bojowy”. Taki wóz odegrał kluczową rolę w trakcie bitwy pod Legnano w roku 1176, w której obywatele lombardzkich miast pokonali Fryderyka Barbarossę. W walce doszło wówczas do starcia dwóch światów wartości – niemiecki cesarz usiłował bowiem narzucić swoją wolę Włochom, zaś obywatele włoskich miast do walki ruszyli w imię Wolności.
Do tradycji obu wielkich Fryderyków Hohenstauf – Fryderyka I zwanego Barbarossą (Rudobrodym) oraz jego wnuka Fryderyka II o przydomku Stupor Mundi (Zadziwienie świata) – nawiązywali świadomie Niemcy w czasach nazizmu. Nie przez przypadek Hitler wybrał kryptonim „Barbarossa” dla operacji ataku na Związek Sowiecki w roku 1941. Führer uwielbiał biografię Fryderyka II napisaną przez Ernsta Kantorowicza, młodego i jeszcze wówczas zafascynowanego nazistowską ideologią historyka, urodzonego w Poznaniu. Kantorowicz zachwycał się postacią Hohenstaufa, którego już za życia okrzyknięto „cudownym dzieckiem Apulii”.
Zagadkowy władca
Fryderyk, urodzony w 1194 roku syn Henryka VI oraz Konstancji, córki króla sycylijskiego i potomkini słynnego rodu normańskiego Altavilla, początkowo dostał od matki imię Konstantyn, na cześć wielkiego imperatora, który dokonał przewrotu wprzęgając cesarstwo w Chrystusowy bieg dziejów. Ochrzczono go jednak imionami wielkich przodków – Fryderyk po dziadku Barbarossie i Roger, na cześć rodziny królewskiej z Sycylii. Przez niektórych mu współczesnych cesarz był przedstawiany jako Antychryst – a w jednej ze swych bulli papież Grzegorz IX pisał, że jest prawdziwą bestią, której przyjście przepowiadała Apokalipsa. Inni wiedzieli w nim prawie Mesjasza, zesłane przez niebiosa genialne dziecko o płowych włosach, które miało odmieniać świat. Na pewno zaś władcę o niebywałych zdolnościach i horyzontach, znającego wiele języków, dyskutującego z filozofami, korespondującego z najwybitniejszymi uczonymi ówczesnych czasów. Nietzsche zaliczył go do „owych przedziwnych, niepojętych i niewyobrażalnych, zagadkowych ludzi ludzi powołanych, by zwyciężać i uwodzić”. Do słów filozofa można by dodać – „oraz powołanych do tego, przy przewodzić światu, by podporządkować sobie inne nacje, księstwa, królestwa”. Tu przecież odnaleźć można źródła tej tożsamościowej fascynacji Staufami, jaką charakteryzowali się funkcjonariusze nazistowskich Niemiec (poza Hitlerem, książkami o Fryderykach zachwycał się choćby Himmler). Gdy przeczyta się o przerażających eksperymentach na ludziach, jakie ponoć przeprowadzał Stupor Mundi, nie sposób nie przywołać na myśl innych makabrycznych doświadczeń z czasów II wojny światowej w niemieckich obozach zagłady. Kantorowicz dość szybko przejrzał na oczy, jeśli chodzi o kwestie nazizmu. Już po roku 1933 zrozumiał, że dla niego, Żyda urodzonego w Poznaniu, nie ma miejsca w Niemczech i w 1938 roku zwiał do Stanów Zjednoczonych. Do końca życia wstydził się swej biografii Fryderyka II, a pytany o nią mówił, że… „napisał ją ktoś inny”.
Dla nazistów historia wielkich cesarzy z epoki średniowiecza stanowiła część gmachu tożsamościowego, była punktem odniesienia, umożliwiającym obrazowanie dziejowej „misji” podboju świata. W niemieckich podręcznikach do historii dzieci z dumą odnajdywały magiczne słowa: „Cesarstwo Rzymskie”. Rzymskie, ale cesarzami mieli być Niemcy – „Święte Cesarstwo Rzymskie”, a w końcu i „Święte Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego” (od 1512 roku).
Mityczny wóz bojowy
Nas w tych rozważaniach interesuje chwila, w której cesarstwo miało się stać, z woli cesarza niemieckiego – święte. I odpowiedź na pytanie – dlaczego było to władcy niemieckiemu potrzebne? W tej właśnie historii pojawiają się tak ważne dla Włochów miejsca i daty, jak – zniszczenie Mediolanu w roku 1162, czy bitwa pod Legnano w 1176. Kolejne „najazdy” Fryderyka Barbarossy, i owa najsłynniejsza średniowieczna bitwa, w której obywatele włoscy stawili opór Niemcom, są dla Włochów wydarzeniem historycznym o takim ciężarze gatunkowym, jak dla Polaków bitwa pod Grunwaldem. Obraz Amosa Cassioli przedstawiający bitwę pod Legnano zobaczyć można we florenckim Palazzo Pitti. Widać na nim, niczym na grunwaldzkim płótnie Matejki, masy rycerstwa toczącego zażarty bój. Jazda walczy tu z piechotą, zda się, że słuchać rżenie padających koni, włócznie sięgają ciał jeźdźców, zaś w tle… W tle, w obłoku kurzawy bitewnej widoczny jest mityczny wóz bojowy.
To właśnie il Carroccio – swego rodzaju machina bojowa, będąca jednocześnie ołtarzem, relikwiarzem i punktem dowodzenia. Stojący na il Carroccio trębacze zagrzewają do walki. Na wietrze łopocą proporce. Wokół zbierają się obrońcy, jak przy murach twierdzy. Opór piechoty Ligi Lombardzkiej przy il Carroccio miał być punktem przełomowym bitwy, w której siły niemieckie poniosły porażkę, a sam cesarz Barbarossa ledwie uszedł z życiem, ratując się spod konia, który upadł przygniatając go swym ciężarem. Bitwa jednak była czymś więcej, niźli tylko starciem bojowym, była zwarciem dwóch światów wartości. To dlatego Cassioli namalował ją w roku 1860 – by stanowiła malarskie „pokrzepienie serc” dla tych, którzy rozpoczęli walkę o wolność i zjednoczenie Włoch. Legnano to przecież opowieść o walce o wolność z teutońskim, brutalnym najeźdźcą… Legnano to mit narodowy, przypominany w hymnie Italii… W kluczowym momencie bitwy, 29 maja, na pomoc piechocie walczącej przy il carroccio miał przybyć oddział jazdy, zwany Kompanią Śmierci, dowodzony przez Alberto da Giussano.
Każdy z rycerzy tego oddziału przysięgał przed walką, że jeśli by kiedykolwiek uszedł z pola bitwy, to winien być życia pozbawiony. Jednak historycy twierdzą, że Alberto da Giussano tak naprawdę nie istniał, że jest wytworem późniejszej włoskiej kultury i że jest to postać legendarna…
Cesarz kontra papież
Dlaczego więc bitwa jest tak ważna? Tę opowieść zacząć by pewnie trzeba od roku 800 i od koronacji Karola Wielkiego na cesarza w Rzymie. Idea wskrzeszenia cesarstwa rzymskiego stała się jakże atrakcyjna dla władców niemieckich, gdy imperium Karolingów się rozpadło, a jego niemiecka część zaczęła wyrastać na największą potęgę świata zachodniego. Po koronę cesarską sięgnął król Otton I, a za czasów papieża Grzegorza VII oraz cesarza Henryka IV spór o prymat władzy duchowej nad świecką przybrał formę ostrego konfliktu, w którym jednym z najbardziej znanych epizodów było to, o czym się uczą wszystkie dzieci w szkołach – udanie się przez cesarza niemieckiego do Canossy. Ta zależność od Rzymu, świadomość, że to jedynie papież może koronować na cesarza kładła się cieniem na całej polityce niemieckiej wieków średnich.
Królowie niemieccy uzyskiwali prawo także do korony Italii i byli wybierani (a nie dziedziczyli koronę), aby jednak wybór na króla niemieckiego przypieczętować diademem cesarskim musieli o koronację prosić papieża. Cesarz Fryderyk I Barbarossa (panujący od roku 1152) wybrał się w tym celu do Włoch w roku 1154, przeprowadzając ze sobą na ziemie północnej Italii sporą armię. W roku 1155 koronował się w Pawii na króla Italii i niedługo potem z rąk papieża Hadriana IV uzyskał godność cesarza. Dość szybko jednak drogi papieża i cesarza się rozeszły. A gdy na tronie piotrowym zasiadł Aleksander III, stosunki między miastami włoskim a cesarzem niemieckim mocno się zaogniły. Wszystko bowiem zaczęło się od kwestii wolności gmin włoskich. A raczej od kwestii odebrania im tej wolności.
Upadek Mediolanu
Otóż na północy Italii gminy miejskie miały wówczas już od dziesięcioleci ugruntowany bardzo szeroki zakres wolności, w tym gospodarczej i podatkowej, i możliwości działania wewnątrz samorządowych wspólnot. Barbarossa postanowił to ukrócić i przywrócić regalia tam, gdzie powinny być. Regalia – czyli własności, ziemie, a także kompetencje i prawną zależność od władcy. Na zjeździe zwołanym w Roncaglia w roku 1157 dokonał się zwrot, który wpłynął na całe dzieje ówczesnej Europy.
Fryderyk przywrócił do funkcjonowania stare prawo rzymskie, jeszcze z czasów Justyniana. I podporządkował tym samym gminy własnej, cesarskiej władzy, zabierając ów olbrzymi zakres swobód. To wzbudziło, rzecz jasna furię wielu miast – takich, jak Mediolan. Mniej znaczące ośrodki, utyskujące na zbyt silną pozycję hegemonów, stanęły po stronie cesarskiej – i tak wszystko dość szybko nabrało dynamiki wojennej. Doszło do dwóch oblężeń Mediolanu przez wojska cesarskie. Drugie z nich, z roku 1162 skończyło się dla miasta katastrofą. Mieszkańcy widząc przewagę wojska niemieckiego zwrócili się do Barbarossy z prośbą o zawieszenie broni i pokój. Miasto musiało się jednak poddać w sposób bezwarunkowy. Fryderyk pozwolił ludziom zabrać dobytek z domów i wyjść poza mury. Po czym rozkazał Mediolan podpalić i rozpoczął metodyczne, przerażające niszczenie. Destrukcja trwała przez cały tydzień, tak by z miasta nie został kamień na kamieniu. Ocalało jedynie kilka świątyń. To dlatego Włosi nadali Fryderykowi przydomek Barbarossa, Czerwonobrody. Miało to przywodzić na myśl innego imperatora, również bezwzględnego – tego, który wiele wieków wcześniej spalił Rzym. Fryderyk Barbarossa uznał, że cesarstwo jest „święte”, więc… ukradł z mediolańskiej katedry relikwie Trzech Magów, i wywiózł je do katedry w Kolonii.
Uchodźcy rozbili obozy w odległości kilkunastu kilometrów od pogorzeliska. A potem… Powstał pomysł, by na złość niemieckiemu cesarzowi zbudować nowe miasto. I nazwać je, od imienia papieża, wroga Barbarossy, Alessandria (istnieje ono do dzisiaj, jest położone na zachód od Pawii). W roku 1167 powstały zręby Ligi Lombardzkiej – miasta północnych Włoch zaczęły się stowarzyszać, by bić Niemca. By bić się o wolność. Legnano stało się symbolem oporu.
Tomasz Łysiak
https://faroditalia.it/wp-content/uploads/2023/07/16852-scaled.jpg17412560Tomasz Łysiakhttps://faroditalia.it/wp-content/uploads/2021/03/04_Faro_dItalia-300x101.pngTomasz Łysiak2023-07-21 16:14:572023-07-25 21:58:36Barbarossa, Legnano i mityczny wóz bojowy
25 KWIETNIA 1945, to dzień wyzwolenia Włoch spod okupacji niemieckiej (często też stosowana jest formuła spod okupacji nazi-faszystowskiej). Niewątpliwie słusznie przypomina się, iż w latach 1943-1945 byli Włosi walczący z Niemcami (w ramach tzw. Resistenza), to jednak niemal do końca kwietnia 1945 r. środkowe i północne Włochy to było terytorium faszystowskiej tzw. Włoskiej Republiki Społecznej (Rsi), kolaborującej z III Rzeszą. 25 APRILE. Il giorno della liberazione d’Italia dall’occupazione tedesca (anche se spesso viene usata la formula l’occupazione nazi-fascista). Giustamente viene ricordato che, negli anni 1943-1945, c’erano italiani che combattevano contro i tedeschi nelle file della Resistenza, ma non va scordato che fino alla fine dell’aprile del 1945 sul territorio dell’Italia centro-settentrionale esisteva lo stato fascista, la cosiddetta Repubblica sociale italiana (Rsi) che collaborava con il III Reich tedesco.
Skupienie się na pamięci historycznej tego włoskiego konfliktu (w dużej mierze zrozumiałe), sprawia też, że w gruncie rzeczy zapomina się, że o wyzwoleniu Włoch zdecydowały działania zbrojne wojsk alianckich, w tym także 2 Korpusu Polskiego. 21 kwietnia 1945 r. żołnierze 5 Dywizji Kresowej wyzwolili Bolonię, ale symboliczne było też zajęcie (28 października 1944 r.) Predappio przez 15 Lwowski Batalion Strzelców 5DK, miejsca urodzenia faszystowskiego wodza, il Duce – Benito Mussoliniego. Warto o tym pamiętać, i przypominać o tym także we Włoszech.
Ecco la foto dei soldati polacchi a Predappio nel febbraio 1945
Il fatto che in Italia la memoria storica si concentra sul ricordo di quel conflitto interno italiano (che in qualche misura possa essere capito), sta mettendo in dimenticanza il fatto principale ovvero che la liberazione d’Italia venne realizzata principalmente grazie alle azioni militari degli Alleati, incluso il sacrificio del 2 Corpo d’Armata Polacco. Il 21 aprile 1945 la 5 Divisione Kresowa (composta da soldati provenienti dai territori orientali della Polonia che a Jalta sono stati consegnati ai sovietici) ha liberato Bologna. Ma era simbolica liberazione (il 28 ottobre 1944) di Predappio, la citta` natale del Duce, da parte del 15 Battaglione dei Fucilieri di Leopoli… Quegli eventi vanno ricordati (e fatti ricordare agli italiani) anche in occasione del 25 Aprile…
https://faroditalia.it/wp-content/uploads/2023/04/Wkroczenie_oddzialow_2_Korpusu_Polskiego_do_Bolonii_Rudnicki_Bohusz-Szyszko_NAC_24-515-7.jpeg258640Stefan Bielańskihttps://faroditalia.it/wp-content/uploads/2021/03/04_Faro_dItalia-300x101.pngStefan Bielański2023-04-25 09:35:312023-05-09 13:53:42L’anniversario della liberazione d’Italia
Tej bramy już nie ma. Bo nie ma też już tych murów, które, jak mówi legenda, opasywały Rzym jeszcze za czasów królewskich, zanim powstała Republika – murów serwiańskich. Miał je stawiać Tarkwiniusz Stary, a kończyć jego następca Serwiusz Tuliusz, lecz w istocie powstały już za Republiki, na polecenie senatu, po najeździe Galów z roku 390 przed Chrystusem.
Niewiele pozostało z dawnego muru, więcej jest fragmentów tego późniejszego, wznoszonego przez cesarza Aureliana w latach 271-275. Spacerując po współczesnym Rzymie co chwilę widać jego wspaniałe pozostałości, można też przejechać samochodem lub autobusem przez jedną z majestatycznych bram – Porta Maggiore, Flaminia, czy San Sebastiano. Te bramy są i zachwycają turystów, ale Porta Capena nie istnieje. Stała kiedyś w miejscu, w którym spotykają się trzy rzymskie wzgórza – Palatyn, Awentyn i Celius. To tam gdzie znajduje się łuk Circus Maximus i obecny plac noszący jej imię, które pochodziło od miasta Kapui. W jego stronę bowiem prowadziła jedna z najstarszych dróg rzymskich, Via Appia, biegnąc aż do portu w Brindisi. Droga ta została wybudowana na polecenie cenzora Appiusa Claudiusa Caecusa (Appiusza Klaudiusza Ślepego) w roku 312 przed Chrystusem. Wspaniały efekt prac inżynieryjnych, podziwiany już przez starożytnych, kilkuwarstwowa droga, której górna powierzchnia ułożona była ze ściśle przylegających, płaskich kamieni, przetrwała do dzisiaj. Mogły się na tej „autostradzie” mijać swobodnie dwa wozy jadące w przeciwległych kierunkach. I była tak długa, że można było przy niej, jak to zrobili Rzymianie, równie „swobodnie” ukrzyżować sześć tysięcy niewolników, powstańców bijących się w trakcie rewolty Spartakusa.
Wszystkie drogi prowadzą z Rzymu
W każdym razie droga wzięła znowuż nazwę od Appiusza, jego imieniem nazwano także jeden z najstarszych akweduktów – Aqua Appia. Obecna brama świętego Sebastiana, przez którą wyjeżdża się z miasta wprost na antyczny już odcinek duktu, nosiła kiedyś także nazwę cenzora – mówiono na nią Porta Appia. My jednak nasze kroki postawimy wcześniej, idąc od strony owej bramy już nieistniejącej. Bramy Kapueńskiej. Tu znowu, siłą wyobraźni, zobaczymy nieistniejącą już świątynię – Aedes Honoris et Virtutis – świątynię Honoru i Cnoty, Odwagi. I wkroczymy na starożytną Via Appia, by ruszyć na południe, w stronę świata, w stronę Wielkiej Grecji. Omnes viae ducunt a Roma (Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu) – mówi antyczne przysłowie. A przecież de facto, gdy pomyślimy o rzymskich traktach, to było właśnie na odwrót. Prowadziły „z Rzymu” na zewnątrz, były śladem i spoiwem nieustającej ekspansji i wzrostu, krwioobiegiem powstającego Imperium, którego Rzym był sercem i głową. Caput Mundi – głowa świata. Tak też nazywano Romę.
Jakaż piękna ta symbolika świątyni Honoru i Cnoty, ustawionej właśnie za główną bramą miejską. Zupełnie tak, jakby jej fundator Kwintus Fabiusz Maksimus, ową świątynią, postawioną w roku 234 przed Chrystusem na pamiątkę zwycięstw nad Ligurami, chciał rzec do każdego, kto z Rzymu wychodzi lub do niego wchodzi – „pamiętaj o Honorze i Cnocie, gdyż tyko w ten sposób będziesz prawdziwie Rzymianinem”.
Idąc dalej drogą Appia miniemy Termy Karakalli, a gdy już w oddali ujrzymy bramę Sebastiana, nagle nasz wzrok przykuje przedziwnie wyglądające stanowisko archeologiczne. Oto po lewej stronie drogi, widać pozostałości dawnej rzymskiej rodzinnej nekropolii, zaś nad nią… postawiony wiele wieków później budynek.
Grobowiec Scypionów pod domem braci Sassi
Niezwykłe odkrycie w XVIII wieku
W roku 1780 w Rzymie dokonano niezwykłego odkrycia. Dwaj księża, bracia Sassi, mieszkający w domu na niewielkim wzniesieniu tuż koło starożytnej Via Appia, postanowili powiększyć piwniczkę. Czy raczej „winniczkę”, gdyż szukali miejsca do przechowywania wina. Wiedzieli już wówczas, że poniżej, pod podłogą domu, zapewne jest jakiś stary grobowiec. Nie spodziewali się jednak tego, co znajdą, gdy wbijali pierwszą łopatę w grunt i próbowali przebić się przez strop z tufu wulkanicznego za pomocą kilofa. Otóż dostali się oni w ten sposób do wnętrza olbrzymiego mauzoleum, do miejsca pochówku jednego z najsłynniejszych i najbardziej znaczących rodów w historii Republiki – rodu Korneliuszy, z odgałęzienia zwanego Scypionami.
Im dalej się zagłębiano w grobowiec, tym większe było zdumienie odkrywców, bowiem znajdowały się w nim sarkofagi wielkich starożytnych postaci. Zaś ów szok musiał być tym mocniejszy, że przecież przez tyle wieków, ba, grubo przez ponad millenium, nad grobowcem stał zbudowany, już w III wieku bydynek. Czy pierwsi właściciele zdawali sobie sprawę, na czym się tak naprawdę „pobudowali”, tego nigdy się nie dowiemy. Ale przez te wszystkie setki lat, nad śpiącymi snem wiecznym Scypionami, toczyło się zwykłe życie rodzinne kolejnych pokoleń – jedzono tam obiady i kolacje, wywieszano pranie na sznurkach, a w ogrodzie przydomowym hasały wesoło dzieci. Ich stópki przebiegały tuż nad sklepieniem, pod którym, w kamiennych grobach leżeli Scypioni, śpiący snem wielowiekowej nocy….
Grobowiec został wybudowany najprawdopodobniej przez najstarszego z rodu Scypionów czyli Lucjusza Korneliusza Scypiona Brodatego – konsula z roku 298 przed Chrystusem. Lub przez jego syna. Został wkomponowany w taki sposób w niewielki pagórek, by jego frontowa ściana zwrócona była w stronę Porta Capena, w kierunku północno-zachodnim. W niewielkich niszach, nad położonymi niżej wejściami do grobu, stały posągi. Jednak fasada, sprawiająca wrażenie, że za nią, za owymi niszami i rzeźbami jest jakiś budynek, była tylko dekoracyjna. Z tyłu było tylko zbocze wzgórza i wykuty w skale grób. Kierunek zwrócenia grobowca jest tu ważny – widział go każdy, kto wyruszał w drogę z Rzymu. Podróżny zmierzający do miasta, po minięciu mauzoleum musiał się obrócić przez prawe ramię, by na niego spojrzeć. A zatem myśl o tym, że droga prowadzi „z” miasta, a nie „do” miasta wydaje się być uprawniona. Czemu zbudowano go właśnie przy drodze? Ano z tego względu, że prawo rzymskie, zapisane na słynnych dwunastu tablicach i regulujące życie republikańskiego Rzymu, mówiło, że zmarłych nie wolno chować w obrębie murów miejskich. Jeśli dzisiaj zwiedzamy mauzoleum Scypionów pomiędzy murami serwiańskimi i aureliańskimi, to tym bardziej pozwala nam to datować grób na okres przed wybudowaniem drugiego, nowszego systemu murów miejskich.
Spotkanie czasów i przestrzeni
Odnaleziony grobowiec wzbudził szerokie zainteresowanie archeologów, naukowców i ludzi kultury już od samego początku. Był akurat w owym roku w Rzymie Alessandro Verri, który tak mocno przeżył chwile, w których dane mu było ujrzeć wyłaniające się sarkofagi, że motyw grobowca umieścił w swojej książce „Noce rzymskie u grobowca Scypionów”, wydanej w 1782 roku. Pisał o krokach, które stawiał idąc w stronę wejścia do mauzoleum, o bieli marmurów i wydobywanych kości, oraz o chciwych sensacji oczach gapiów, przechodniów i pielgrzymów. Dokonywało się niezwykłe spotkanie czasów i przestrzeni, krzyżowały się spojrzenia i rzeczywistości. Milczący Scypioni byli bezbronni wobec rąk robotników, wobec uderzeń młotków i łopat. Zostali wywleczeni z mroku rzymskiego do światła współczesności. A najważniejszego z nich można „spotkać” dzisiaj w Muzeach Watykańskich. Drzemie tam ukryty pod płytą sarkofagu wyciągniętą w górę w trakcie wykopalisk i przeniesioną do muzealnych przestrzeni na polecenie papieskie. Turyści rzadko zatrzymują się przy owym elogium, ustawionym w przejściu do sal z rzeźbami antycznymi. A tymczasem sarkofag ten z napisem wyrytym na płycie, to jeden z najważniejszych śladów zostawionych przez dawnych Rzymian, jedno z najstarszych pisanych źródeł do historii Republiki! Niektórzy twierdzą, że najstarsze.
Służba dla państwa
Elogium, pisane zresztą rzymskim wierszem, zawiera tekst stanowiący opis życia i kariery fundatora mauzoleum. Brzmi on – „Korneliusz Lucjusz Scypion Brodaty, z Gneusza zrodzony, dzielny mąż i rozumny, którego postać cnotom jego dorównywała. Konsul, cenzor i edyl wśród naszego ludu, Taurazję, Cyzaunę, Samnium zdobył. Podbił całą Lukanię, zakładników pojmał”. Tekst był ułożony i napisany przez przodków, którzy chcieli ukazać swego „pater familiae” w jak najlepszym świetle. Wedle historyków starożytności „Barbatus” Samnitów raczej nie pokonał, bo Liwiusz pisze co innego. Ale nie na tym skupia się oko i wrażliwość. Chodzi o coś zupełnie innego. Oto w tym najstarszym mini „życiorysie” Rzymianina zawartych jest kilka fundamentalnych pojęć i spraw. Po pierwsze mamy tam opis jego „cursus honorum” – czyli służby dla państwa rzymskiego na kolejnych urzędach. Słowo „honorum” odnosi się tu do „honosu, honoru” – czyli czci, sławy zdobywanej na polach bitewnych. Obok mamy „virtus” – cnotę odwagi. Ta zaś jak bliska jest słowu „vir” czyli mężczyzna. Jednym słowem „vir”, czyli „mąż, mężczyzna”, winien pielęgnować cnotę „virtus” (czyli odwagi, mężności”). Te same związki znajdziemy w polszczyźnie – bycie mężczyzną, to bycie mężnym, odważnym. A cielesność Lucjusza Scypiona (co było wspomniane w wyrytym tekście) szła w parze z jego zaletami duchowymi. Mens sana in corpore sano – w zdrowym ciele zdrowy duch.
…nie będziesz mieć moich kości
Gdy wchodzi się do mauzoleum Scypionów głównym korytarzem wyżłobionym w tufowej skale, w jego krańcu widzi się okazały grobowiec Scypiona „Barbatusa”. Ale są tam też i inne – choćby jego syna, konsula z roku 259 przed Chrystusem, na którym znajduje się równie ciekawy opis drogi życiowej. Idąc śladem ojca, był konsulem, cenzorem, edylem. W wierszu saturnijskim czytamy: „O nim samym jest zgoda wśród większości Rzymian, iż był najlepszym z optymatów: Lucjusz Scypion, syn Barbatusa. (…) Zdobył Korsykę i miasto Aleria”.
Czy w mauzoleum znajdziemy jednego z najsłynniejszych Scypionów, Publiusza Korneliusza, który zyskał przydomek „Afrykański”, po tym, gdy pokonał Hannibala pod Zamą? Nie. Wszakże po oskarżeniu o korupcję wycofał się z Rzymu, krzycząc „Ingrata patria, ne ossa quidem mea habes” – „Niewdzięczna ojczyzno, nie będziesz mieć nawet moich kości!”…
Ale pochowany był tu Scypion Azjatycki. Oraz ten ostatni ze słynnych – Scypion Emilianus. To on dokończył dzieła i zniszczył do szczętu Kartaginę w romu 146 przed Chrystusem. Ponoć płakał, gdy patrzył na jej upadek – jak zanotował Polibiusz, doradca i prawa ręka Scypiona. Miał oto ronić łzy, wiedząc, że właśnie przykłada ręki do zamknięcia jakiegoś rozdziału w dziejów, że oto kończy się coś bezpowrotnie, obraca w pył. I może z tego względu, iż przeczuwał, że kiedyś ten sam los spotka jego Rzym…
Krzyż, krzyż, krzyż
Gdy wyjdzie się z mauzoleum i minie kolumbarium (inne miejsce pochówków, z niszami na prochy i urny), można ruszyć Via Appia Antica na południe, w stronę Kapui i Brundizjum. Jeden za drugim nasz marsz będą odmierzać kamienie milowe. Odnajdziemy na tej drodze olbrzymi grobowiec Cecylii Metelli, grobowce rodzin rzymskich, a nawet popatrzymy w twarze niektórych z nich. Oto na grobie rodu Rabiri ujrzymy, jak małżonkowie – utrwaleni na wieki w kamieniu – trzymają się za ręce. Przy grobowcu Seneki myśl nasza uleci do czasów Nerona i wymuszonego samobójstwa myśliciela. Ale też przy tej samej drodze znajdziemy i kościółek zwany Quo Vadis, w miejscu którego św. Piotr miał zobaczyć Chrystusa zmierzającego do Wiecznego Miasta. „Dokąd idziesz, Panie?” – pytał w powieści Sienkiewicza apostoł. „ Do Rzymu, by tam mnie ponownie ukrzyżowano” – odpowiedział Zbawiciel. Henryk Sienkiewicz w innej swej książce świetnie spuentował to, co stało się z Rzymem w ciągu wieków – fakt, iż na pogańskim świecie, w centrum świata starożytnego, w ośrodku pogańskich bóstw, zaczęła wyrastać nowa, prawdziwa wiara. Na ruinach Rzymu wznosił się Kościół – dziedzictwo św. Piotra. Napisał: „Niech pani sobie wyobrazi tamtą potęgę, cały świat, miliony ludzi, żelazne prawa, siłę, jakiej nigdy przedtem ani potem nie widziano, organizację, jakiej nigdy nie było, wielkość, sławę, setki legionów, olbrzymie miasto, władnące światem, i ten tam oto Palatyn, władnący miastem, zdawałoby się, że żadna moc ziemska tego nie obali – tymczasem przychodzi dwóch z kraju żydowskiego, Piotr i Paweł – nie z bronią, lecz ze słowem i patrz pani – i tu ruina, na Palatynie – ruina, na Forum – ruina, a nad miastem: krzyż, krzyż, krzyż”. I Połaniecki rzekł: „Tak, w tem tkwi coś nadludzkiego. Jakaś prawda świeci tu w oczy, jak ten księżyc”.
Via Appia.
Warto więc zawrócić od Seneki i Rabiriów. Od Metelli i grobowca Kwintusa Apulejusza. By minąć kościół św. Sebastiana. I kościół Quo Vadis. I iść Appia Antica mijając Scypionów. Przejść nieistniejącą Porta Capena. Obejść Circus Maximus. Minąć Forum Boarium i Teatr Marcellusa, przejść obok resztek Teatru Pompejusza i Largo Argentina. By dojść. Dojść do Mostu Anioła. Stanąć nad brzegiem. Najlepiej o świcie. I za Tybrem, w oddali, ujrzeć wielką kopułę bazyliki Świętego Piotra, wzniesioną dokładnie w miejscu, w którym pochowano apostoła. Słońce pozłoci drogę. Najpiękniejszą drogę.
Tomasz Łysiak
https://faroditalia.it/wp-content/uploads/2023/03/210E1CCE-D15D-48CD-BCEC-DB4FD2A54525-scaled.jpeg11422560Tomasz Łysiakhttps://faroditalia.it/wp-content/uploads/2021/03/04_Faro_dItalia-300x101.pngTomasz Łysiak2023-03-18 10:08:052023-04-01 10:51:46Noc przy grobowcu Scypionów
Święty Mikołaj z Bari, a właściwie z Miry, zawitał tej zimy do północnych Włoch. W lombardzkim Lecco, mieście którego jest patronem, trwa właśnie wystawa poświęcona świętemu. Można na niej zobaczyć dwie części z poliptyku Fra Angelico z Muzeów Watykańskich.
Wizerunek św. Mikołaja utrwalony przez Coca-Colę nie ma nic wspólnego z tradycyjnym obrazem świętego, ale reklama z 1931 roku na trwałe weszła do popkultury. Mikołaj z Bari, a raczej z bizantyńskiej Miry w Licji (obecnie Turcja), był biskupem. W okolicach Miry się urodził, jak wskazują pisane o nim żywoty (m.in. żywot archimandryty Michała), zapewne ok. roku 270. Umrzeć miał 6 grudnia roku 345 lub 352. Słowo „zapewne” ma tu spore znaczenie, gdyż większość informacji o świętym to legendy, a nie źródłowe zapiski. Niektórzy twierdzą nawet, że święty Mikołaj nigdy nie istniał. Do tej pory, notabene, trwa o to spór w wielu domach. Dzieci twierdzą, że istnieje, na przekór historykom.
Mikołaj miał po śmierci rodziców rozdać majątek ubogim, a biskupem Miry został, gdyż jako pierwszy wszedł pewnego dnia do kościoła — gdy tymczasem ustalono, że „ten, kto pierwszy przekroczy progi świątyni, ten zostanie biskupem”. Miał się za życia wsławić cudami — między innymi ratować od śmierci skazanych żołnierzy, wybawić statki od zagłady w trakcie burzy, czy rozmnożyć zboże wiezione morzem, tak że gdy go z pokładu okrętowego wyładowywano, nie umniejszano zapasów w ładowniach. Rozdawał też Mikołaj podarki biednym oraz dzieciom.
Biskup Miry został uwięziony za czasów prześladowań chrześcijan w okresie panowania Dioklecjana, a uwolnić z kajdan miał go sam cesarz Konstantyn. Mikołaj wziął ponoć udział w soborze nicejskim w 325 r., na którym, wedle przekazu żywotów, miał potępić arianizm.
W Lecco, na wystawie mu poświęconej, zobaczyć można wypożyczone z Muzeów Watykańskich dwie części poliptyku Guidalotti, namalowane przez Fra Angelico.
Na jednej z desek znajduje się obraz przestawiający cud na morzu i uspokojenie burzy. Na drugim obrazie zaś odnajdziemy opowieść o narodzeniu Mikołaja oraz legendę o trzech córkach…
Mikołaj wrzuca posag smutnym córkom
W domu siedzi smutny mężczyzna i podpiera głowę dłonią. Powód jego smutku znajduje się za jego plecami: to trzy leżące w łóżku córki. Też smutne, bo żadna nie ma męża. I grozi im staropanieństwo. A męża nie mają, gdyż nie mają posagu. Tymczasem na ulicy pojawia się młody człowiek. Wspina się na palce i przez zakratowane okienko wrzuca sakiewkę z pieniędzmi – posagiem dla panny. To oczywiście Mikołaj. To samo zresztą uczyni jeszcze dwukrotnie, uszczęśliwiając dwie kolejne córki pieniędzmi na posag. Nie wiadomo, czy mężowie załatwieni w ten sposób rzeczywiście warci byli wsparcia, ale dla nas najważniejsze jest to, że tu mamy źródło tradycji wręczania upominków na świętego Mikołaja.
Relikwie św. Mikołaja zostały wywiezione z Miry w 1087 roku. Statki kupców weneckich i tych z Bari przywiozły je do Włoch. W Bari szczątki świętego podzielono – część trafiła do Wenecji, a druga część, w roku 1089 została złożona w budowanej właśnie bazylice. Tej samej, w której wieki później miała spocząć królowa Bona.
Ołtarz Guidalotti został zamówiony u Beato Angelico w latach czterdziestych wieku XV przez Elżbietę Guidalotti do kaplicy rodzinnej w kościele św. Dominika w Perugii. Dwie części historii św. Mikołaja znalazły się w Watykanie po okresie wojen napoleońskich i po odzyskaniu ich przez papieża Piusa VII.
https://faroditalia.it/wp-content/uploads/2022/12/ACD6BE61-22EB-410D-A0F0-5D56963CE397-scaled.jpeg12152560Tomasz Łysiakhttps://faroditalia.it/wp-content/uploads/2021/03/04_Faro_dItalia-300x101.pngTomasz Łysiak2022-12-06 08:21:162023-02-25 21:36:52Święty Mikołaj z Bari… w Lecco
Kiedy umiera królowa u wezgłowia Jej łoża gromadzą się najbliżsi, jej rodzina, wierni i życzliwi służący, chcący pomóc lekarze. Wiadomości o stanie zdrowia są przekazywane na bieżąco opinii publicznej. Królowa wie, komu zostawia swoje królestwo, dobra którymi rozporządza. Jest przygotowana. Kończy swój bieg, pogodzona ze sobą. Wypełniła misję. Po śmierci Jej doczesne szczątki znajdują spokój wieczny w zacnym miejscu – Kaplicy Św. Jerzego w Windsorze, w królestwie, w którym panowała, przy zmarłym wcześniej mężu i rodzicach. Królowa zostaje doceniona, jest wspominana, obdarzana szacunkiem, wręcz gloryfikowana. My, Jej współcześni, byliśmy świadkami takiego właśnie odchodzenia. Elżbieta II, Królowa Nieskazitelna. Miała 95 lat. Był wrzesień roku 2022. Wiek XXI.
Gdybyśmy cofnęli się w czasie do listopada roku 1557 i odbyli podróż do szesnastowiecznego księstwa Bari i Rosano, moglibyśmy być świadkami śmierci innej królowej, u której wezgłowia łoża zabrakło najbliższych, nie było nikogo z rodziny, a zamiast tego, stawili się czyhający na Jej życie zdradliwi służący, dworzanie truciciele i oszuści, chcący wymusić na Niej podpis pod fałszywym testamentem. Nie była przygotowana na to, by skończyć swój bieg. Chciała żyć, a została życiu wyrwana, otruta, brutalnie oszukana, wykpiona. Umierała kompletnie opuszczona. Sama. I choć w ostateczności dotarło do Niej, co Jej zrobiono i choć spisała finalnie prawdziwy testament, Jej ostatnia wola nigdy nie została spełniona, a ludzie, którzy Ją w tym wspomogli zapłacili cenę najwyższą. Polska nigdy nie odzyskała „sum neapolitańskich”. Trzeba było wielu lat, by Jej doczesne szczątki spoczęły w godnym miejscu. Nie! Nie przy mężu, w kraju w którym panowała, na Wawelu w Krakowie, a w Bazylice Św. Mikołaja w Barii, w Jej księstwie. Bona Sforza d’Aragona. Królowa Odrzucona. Miała 63 lata. Był listopad roku 1557, wiek XVI.
O obydwu królowych napisano wiele i wciąż powstają kolejne publikacje. Kręcone są filmy i seriale o ich życiu. Obie królowe zresztą stały się celebrytkami, każda w swojej epoce i o ile Elżbieta żyła w czasach mediów (Jej koronacja była relacjonowana przez telewizję), o tyle Bona mogła zostać przedstawiona medialnie dopiero w czasach nam współczesnych. Przywołam tu dwie produkcje opowiadające o losach tych władczyń. Pierwsza to wyprodukowany na zlecenie platformy Netflix serial „The Crown”, pokazujący życie Elżbiety II, Jej rodziny, dworu na tle wydarzeń epoki. Serial zaczęto kręcić jeszcze za życia Królowej, w 2016 roku. Druga to, w moim przekonaniu, najlepszy z polskich seriali historycznych wszechczasów, serial w reżyserii Janusza Majewskiego „Królowa Bona”, opowiadający obrazem o życiu Włoszki na polskim tronie, również na tle wydarzeń historycznych w epoce późnego renesansu, głównie w Polsce i na Litwie. Data jego powstania to rok 1980.
„Dlaczego właśnie One?”
W tym miejscu można i należy zadać proste pytanie: jaki jest powód, dla którego przywołuję z odmętów pamięci te właśnie dwie, a nie inne kobiety-królowe? Elżbietę i Bonę.
Dlaczego Elżbieta II? Dlatego, że władała jako samodzielny monarcha jedną z największych (jeśli nie największą) współczesną monarchią europejską – mogliśmy więc obserwować Ją przez ostatnie 70 lat „na żywo”. Jej życie zresztą zrosło się niemalże z archetypem królowej jako takiej, funkcjonującym we wspólnej świadomości nas wszystkich, żyjących tu i teraz. Królowa stabilna, niezachwiana, prototypowa, wzorcowa, chciałoby się rzec, panującą nad emocjami i protokołem, doskonała, zamieszkującą wyobraźnię ludzi swoich czasów, jako ideał władczyni, kobiety nieskazitelnej, w sposób doskonały rozumiejącej swoją misję tutaj, na ziemi w ogóle, nie tylko brytyjskiej. Królowa – punkt referencyjny na drodze życia poddanych. Stabilizacja i niezachwiana niczym stałość, constans. Może też współczesny mit? Kto wie?
Dlaczego Bona? …bo uważam Ją za skrajnie odmienną od wyżej wymienionego przykładu, żyjącą w pamięci sobie współczesnych jako kompletny antywzorzec królowej. Bo nie była samodzielnym monarchą, ale małżonką monarchy, a Jej polityczne zapędy musiały się ścierać z patriarchalnym widzeniem roli kobiety w oczach polskich i litewskich wielmożów… bo była z Italii, którą kocham… bo zasiadała na tronie Polski – mojego kraju… bo mamy Jej za co dziękować… bo przydałoby się oddać Jej sprawiedliwość… bo była ukształtowana przez renesansowy świat… bo fascynuje mnie jako władczyni i jako kobieta… Tak. Właśnie dlatego.
Wzorzec i antywzorzec, tyle wspólnego, co odmiennego i właśnie ta odmienność Bony, Jej nietypowość, wewnętrzne sprzeczności, których jest pełna, Jej wielkie sukcesy i dotkliwe porażki, Jej ekspresja, czynią Ją w moich oczach nader ludzką i autentyczną, czynią Ją kobietą z krwi i kości, renesansową damą której nic, co ludzkie obce nie było, amatorką życia w całym jego pięknie i brzydocie, czego jakże boleśnie doświadczyła.
Z różnic to tyle. I jest jeszcze maleńkie „coś”. Do Bony wracam myślą często. Lubię to. O Elżbiecie słyszę, chcąc nie chcąc, w nośnikach masowego przekazu, zdarza się znaleźć w prasie notki o wydarzeniach z dworu brytyjskiego. W zachwyt nie wpadam.
„Ja, Bona”
Niedawno w jednej z lubelskich księgarń wpadła w moje ręce książka z działu Historia. Nosi tytuł „Ja, Bona”. Autorką jest Janina Lesiak. Książka, jak się zdaje, stanowi część pewnego większego zamysłu, czy też projektu, polegającego na opowiedzeniu, zbeletryzowaniu i nadaniu opisom życia wybranych polskich władczyń charakteru prawdziwie powieściowego, gdzie tekst płynie lekkim, fajnym nurtem i bardzo wciąga, zachowując szkielet historyczny wydarzeń. I tak mamy „Wspomnienie o Cecylii, smutnej Królowej”, „Miłosna kareta Anny J.”, „Dobrawa pisze CV”, „Jadwiga z Andegawenów Jagiełłowa: album rodzinny”. I wreszcie „Ja, Bona”, którą wybieram. Książka nie ma ambicji naukowych, choć wiedzy historycznej dostarcza, i jest niewątpliwie propozycją spojrzenia na królową Bonę jako na kobietę z całą gamą towarzyszących Jej uczuć, emocji, pragnień, doznań. Stanowi ponadto próbę z jednej strony oceny postępowania królowej, z drugiej zaś zdroworozsądkowego wyjaśnienia jego przyczyn i wskazania konsekwencji. Jest też książką ukazującą wyjątkowość królowej Bony, Jej najpiękniejsze cechy jako kobiety i władczyni, wykształcenie, urodę, wierność mężowi do końca oraz polityczny spryt, gospodarność i ogromne umiejętności zarządcze. Bardzo lekki, obrazowy, potoczysty styl czyni książkę niezwykle przyjemną w lekturze. Pisarstwo to zdaje się być tak bardzo emocjonalne jak sama Bona, ale czy pisząc o takiej królowej można się pozbyć emocji? Z pewnością nie. Przyjmijmy więc to jako dodatkowy atut pisarstwa Janiny Lesiak.
„Posso – mogę. Voglio – chcę. Devo – muszę czyli modalny świat Królowej Bony”
Pierwszy rozdział książki nosi tytuł: „Voglio – chcę”. Rozpoczynają go słowa: „Po polsku słowo >>voglio<<, czyli >>chcę<< brzmi niemiło. Jest zgrzytliwe, przypomina świst bata… albo brzęk tłuczonego szkła… Voglio jest bardziej koncyliacyjne. Łatwiej go się słucha, szczególnie wtedy, gdy wypowiadają je kształtne, różowe i słodkie usta”.
Cóż to takiego modalność językowa? Najprościej rzecz ujmując jest to związek emocjonalny wypowiadającego się z treścią wypowiedzi. W rodzimym języku Bony istnieje kilka czasowników modalnych m.in. Jej ulubiony „volere” – „chcieć”. Czasowniki te, użyte w wypowiedzi, wprowadzają tzw. tryb congiuntivo (łączący). Jest to tryb wyrażający treści subiektywne, nacechowane emocjonalnie. Tego „życzeniowego” trybu nie ma w języku polskim, jest za to bardzo obecny w językach romańskich, wywodzących się wprost lub pośrednio z łaciny, w tym w języku włoskim, naturalnie. Ileż on sprawia trudności uczącym się języka na poziomie zaawansowanym!!! Nasza principessa, wychowywana przez matkę Izabelę na władczynię, zapewne tych problemów nie miała. Znała i używała częstokroć tego trybu, poprzedzając go czasownikiem „voglio – chcę”, „posso – mogę” mówić nie musiała, i tak wszyscy wiedzieli, że może wiele – była władczynią. A „devo” – „muszę”? Tego czasowniki pewnie nie używała, nie musiała!
„Wykrzywiona miłość czyli ballada o królewskim chłopcu”
Co zrobić, gdy matka traci miarę w absurdalnej miłości do syna? Albo, gdy w ogóle nie wie i nie rozumie czym miłość jest? Co począć, gdy sądzi, że przygotowuje go do „władania”, a tymczasem „uczy”, nieświadoma, jedynie pragnąć i żądać (znowu: voglio!), stawiać siebie zawsze na pierwszym miejscu, nie liczyć się z innymi. Co zrobić, gdy zamiata pod dywan wszystko, co pachnie nieładnie? Co zrobić? Czekać, aż sama się boleśnie przekona o tym, że popełniła błąd. Pewnych rzeczy nie da się już odwrócić, cofnąć, zamazać. „Jeśli o Bonie Sforzy niektórzy mówią >>zbrodniarka<<, to w pewien sposób mają rację, bo ona istotnie popełniła grzech nie do odpuszczenia. Wykoślawiła, zdeformowała i okaleczyła własne dziecko. Zrobiła to z miłości, kierowana chęcią stworzenia władcy na miarę Oktawiana Augusta” – pisze Janina Lesiak. Nie jest łatwo być matką, a co dopiero matką przyszłego króla. Matką także okaleczoną po stracie drugiego syna – Olbrachta i to przez swoją kompletną nieodpowiedzialność. Kiedy więc został Jej jedynie Zygmunt August, skupiła na nim całą swą uwagę. Córki były bez znaczenia, prócz najstarszej Izabeli. Cała „para” poszła w Augusta, którego „kształtując na olbrzyma, ulepiła niziołka”.
I tu po raz kolejny wrócimy do emocji, które rządziły Boną i które tak jasno wyrażała słowami, głównie słowem „chcę”: „…dała mu koronę, ale nie nauczyła, jak ją godnie nosić. Pokazała jak przydatne jest słowo >>chcę<<, a nie tłumaczyła, że istnieje także słowo >>muszę<<, albo raczej przekonywała, iż >>muszę<< go nie dotyczy”. Gdzie uczymy się miłości? W domu – od matki i od ojca. Gian Galeazzo Sforza szybko odszedł z tego świata, a jego żona, matka Bony, Izabela skupiła się głównie na tym, by córka dobrze poszła za mąż. Wyposażyła Ją więc we wszystkie, niezbędne przymioty renesansowej księżniczki i zapewne kochała, ale czy potrafiła nauczyć Ją miłości? Szło przecież o zabezpieczenie przyszłości, nie zaś o wsłuchanie się w Jej potrzeby czy emocje, w Jej najczulsze pragnienia. Bona nie mogła dać tego, czego sama nie otrzymała. Gdy myślę o tym, zawsze przychodzi mi do głowy inny polski film „Ballada o Januszku”. To straszne, ale… straszne, naprawdę! Wychowanie syna w przypadku królestw ma kluczowe znaczenie dla ich przyszłości, i dawniej, i teraz. Książę, nawet jeśli wstępuje na tronie po siedemdziesiątce, a nie jest dostatecznie przygotowany i nie lubi słowa „must – muszę”, może zacząć na przykład od sprzedania najlepszych koni wyścigowych matki – Jej oczka w głowie! Różnie bywa.
„Jedna świeca na trumnie”
Ostatni odcinek serialu „Królowa Bona” mrozi mi krew w żyłach. Oto wspaniała polska królowa mierzy się z ostatnim etapem swego życia, opuszczona przez wszystkich. Wyjechała z Polski, która pod rządami Jej syna, stał się dla Niej nieprzychylna – to najmniej, co można powiedzieć. Jej śmierć go nie obejdzie zanadto. Sumy neapolitańskie i utrata majątku, tak, ale nie sprawa godnego pochówku matki, nagrobka dla Niej… może sprowadzenia ciała do Polski, by spoczęła przy mężu. Dopiero córka Bony, Anna – ostatni król Polski z dynastii Jagiellonów – o tym pomyśli. W filmie, po śmierci królowej Jej ciało zostaje byle jak złożone do zwykłej drewnianej trumny, która zostaje postawiona w kaplicy zamkowej z jedną zapaloną świecą na wieku. Tymczasem zdradliwi, oszukańczy, złodziejscy dworzanie – Pappacoda i Marina, pachołkowie, karły i rozpustnicy oddają się uczcie, zabawie, orgietkom.
„Bona Sforza d’Aragona, żona i matka ostatnich Jagiellonów, leciutko unosząc kąciki swych małych ust w tajemniczym, giocondowskim uśmiechu, powiedziałaby jeszcze: Oceńcie mnie sprawiedliwie, tylko o to proszę. Ja, Bona!”…
Zbliża się Święto Zmarłych i Dzień Zaduszny. Będę pamiętać o królowej Bonie. I choć nie pojadę do Bari, to tutaj, w Polsce, do rozwoju której Królowa się w znaczący sposób przyczyniła, zapalę świecę dla pamięci o Niej!
https://faroditalia.it/wp-content/uploads/2022/10/1_Matejko_Otrucie_krolowej_Bony_MNK.jpg11262270Anna Miecznikowska-Ziółekhttps://faroditalia.it/wp-content/uploads/2021/03/04_Faro_dItalia-300x101.pngAnna Miecznikowska-Ziółek2022-10-28 17:20:132022-11-09 08:16:09„Kiedy umiera królowa…” – wspomnienie o Elżbiecie II i o Bonie Sforzy
Dr Tamara Lewit z Uniwersytetu w Melbourne jest archeologiem specjalizującym się w epoce późnego antyku. Pewnego dnia jej siostra, pisarz, poprosiła ją o pomoc przy pisaniu książki dla dzieci, której akcja dziać się miała w Galii, w IV wieku. „Jak wyglądał dzień w szkole w tamtym czasie? W jakie gry bawiły się dzieci? W co ubierały się 10-letnie dziewczynki? Jakie lekarstwo dawano dziecku na kaszel?” – ten zestaw zaskakujących pytań skłonił dr Lewit do bacznego przyjrzenia się zwyczajom rodziny w czasach rzymskich.
Poszukiwania odpowiedzi na pytania siostry, doprowadziły do odnalezienia w bibliotece rzymskiego tekstu szkolnego, przeznaczonego do nauczania języka greckiego, opisującego dzień z życia młodego chłopca, podręcznika medycznego dla podróżnych nieufnych wobec miejscowych lekarzy, a także zebrania niezliczonej ilości mozaik przedstawiających bawiące się i pracujące dzieci.
Co odkryła dr Lewit? Otóż na przykład: uczniowie – głównie chłopcy, ale też i czasem dziewczynki – czytali na głos poezję, co było trudne, ponieważ Rzymianie pisali bez spacji między wyrazami; tabliczka mnożenia była wyśpiewywana; uczono się obowiązkowo greki. Dzieci bawiły się kostkami, orzechami, szklanymi kulkami, drewnianymi tabliczkami, a nawet jojo. Dziewczynki nosiły takie amulety jak półksiężyc, wilczy ząb czy bransoletkę z dzwonkiem, by odstraszała ona dźwiękiem duchy i złe duchy. A lekarstw na kaszel było bardzo dużo: ślina końska zmieszana z gorącą wodą lub odchody gołębi z winem i rodzynkami, albo zmielone krocionogi z octem i miodem.
https://faroditalia.it/wp-content/uploads/2022/03/781204417.jpg2881100Magdalena Łysiakhttps://faroditalia.it/wp-content/uploads/2021/03/04_Faro_dItalia-300x101.pngMagdalena Łysiak2022-03-10 20:37:172022-03-17 14:45:33Rzymskie sposoby na kaszel dziecka
Prawdziwa perła i jeden z najciekawszych zabytków antycznego Rzymu. Mająca wysokość prawie 40 metrów kolumna jest ozdobiona ciągnącym się przez 200 metrów reliefowym zapisem wojny cesarza Trajana i jego zwycięstwa nad Dakami.
Kolumna została wzniesiona w roku 113 na forum zbudowanym na polecenie Trajana. Cesarz modernizował Rzym – przebudowywał Circus Maximus, zbudował nowy alwedukt, zmodernizował drogę Via Appia (od postawionego przez siebie łuku aż do Brundisium), a także port w Ostii. Marek Ulpiusz Trajan był synem dowódcy wojskowego, sam zaś w swojej karierze urzędniczej w Rzymie piastował urząd trybuna ludowego, potem zaś kwestora i pretora. Po stanięciu po stronie cesarza Domicjana w czasie buntu legionów otrzymał, w formie nagrody urząd konsula w roku 91. Za cesarza Nerwy jego kariera toczyła się dalej, wedle „klasycznego wzorca” rzymskiego, w którym po przejściu „cursus honorum” (drogi kariery w służbie państwa) niejako w nagrodę otrzymywał się zarząd prowincji. Nierzadko prowincje stanowiły źródło dochodów i wzbogacenia się. Słynną wszakże była historia namiestnika Sycylii Gajusza Warresa i procesu jaki wytoczył mu Marek Tulliusz Cyceron — mowy przeciwko Warresowi stały się punktem odniesienia dla zrozumienia tego, czym jeszcze w czasach republiki mogło być i było zarządzanie prowincją. W dobie Rzymu cesarskiego już tak łatwo łupić prowincji nie było a niektóre z nich stawały się wręcz wyzwaniem (jak choćby te na gorących granicach imperium, gdzie często dochodziło do walk z barbarzyńcami). Trajan otrzymał dowództwo armii w Germania Superior, a nawet namiestnictwo Germanii — i to stanowiło kolejny, ważny krok w karierze. Bo oto w 97 roku cesarz Nerwa dopuścił go do współrządzenia. Nerwa był bezdzietny, zmagał się z oporem środowisk wojskowych i taki ruch zjednywał mu spokój — aby tego dokonać adoptował więc cieszącego się popularnością Trajana. Posłuszny cesarzowi senat aprobował decyzję i wyniósł Trajana do godności cezara. Smierć Nerwy w 98 roku otworzyła więc drogę do pełni władzy Markowi Ulpiuszowi. I tak cesarzem, po raz pierwszy w dziejach, został ktoś, kto nie urodził się na Półwyspie Apenińskim. Trajan przyszedł bowiem na świat w hiszpańskiej prowincji Hispania Baetica.
Kolumna Trajana widziana z różnych perspektyw
Wojny z Dakami
Kolumnę Trajana zdobi niezwykły, piękny zapis wojen, jakie cesarz prowadził z Dakami, dokonując podboju, który stał się niejako symbolem jego rządów. Pierwsza z nich zaczęła się w 101 roku — dziesięć dni po idach marcowych (25 marca) cesarz wyruszył z Rzymu na czele gwardii pretoriańskiej. Towarzyszyli mu zaufani ludzie – Lucjusz Licyniusz Sura oraz pretor Tyberiusz Klaudiusz Liwianus. Wojna toczona była przy użyciu wielkich środków. Armia rzymska liczyła ok. 150 000 żołnierzy, z czego połowę stanowili legioniści, a połowę oddziały pomocnicze (auxiliari). Wyobrazić sobie trzeba, jakim przedsięwzięciem logistycznym musiała być kampania — a przecież trzeba było zapewnić i wyżywienie i środki transportu, wobec takich przeciwności, jak… przekroczenie Dunaju. W trakcie tej pierwszej kampanii dackiej z lat 101-102 miała miejsce bitwa pod Tapae, uwieczniona zresztą na rzymskiej kolumnie. To po tej właśnie kampanii architekt Trajana Appolodoros z Damaszku wzniósł swego rodzaju cudo inżynierii wojennej: most przez Dunaj. Sykstus V w 1587 roku wstawił na jej szczycie figurę św. Piotra.
Wstęga dziejów wojen z Dakami na kolumnie Trajana
Kolumna to nie tylko niezwykłej urody element architektoniczny ale właśnie zaproszenie do fascynującej podróży w czasie. Ciągnący się nieprzerwanie przez 200 metrów antyczny „komiks reliefowy” to opowieść sprzed blisko dwóch tysiącleci, porównywalna w swym wymiarze do średniowiecznej tkaniny z Bayeux. Tyle, że materiał trwalszy – wyrzeźbiony i wykuty w osiemnastu gigantycznych blokach marmuru z Carrary…
To miejscowość San Vittore. Jest 28 stycznia 1944. Od jedenastu dni trwa już pierwsza bitwa o Monte Cassino. Tu jednak, gdzieś poza frontem… na drodze amerykański willys, obok pełniący służbę w Military Police szeregowiec Mahlon Smith z Pheonixville w Pensylwanii oraz młodzieniec, kierujący dzielnie wojskowym ruchem. To mający wówczas 9 lat Vincenzo Biscardo, którego po utracie domu i rodziców przygarnęło wojsko. Krawcy z US Army uszyli dla „syna pułku” odpowiednich rozmiarów wersję munduru i tak chłopak mógł rozpocząć swoją „służbę”, oczywiście z dala od linii frontu.
To jakiś niezmiernie wzruszający wątek wojennych historii wpisujących się w los Włoch w czasie kampanii 1943-1945 – takie fotografie przypominają o tym wszystkim, co czekało ludność cywilną na i za linią frontu. Włosi do dzisiaj pamiętają o bombardowaniu klasztoru na Monte Cassino, w którym schroniło się około półtora tysiąca cywili, zaś kilkuset zginęło pod alianckimi bombami. Pamiętają także o potwornościach i gwałtach dokonywanych przez Marokańczyków i Algierczyków: te słynne marocchinate, o których opowiadał film „Ciociara” Vittorio de Sica z Sophią Loren. Ale w tym zalewie okropności, które niosła i niesie wojna najbardziej poruszają historie dzieci. Ot choćby dokument Johna Houstona z San Pietro Infinite – gdzie po bitwie z zakamarków, ruder i ruin wychodziły rozczochrane maluchy. Chłopcy, którzy potem z wraków czołgów i pojazdów opancerzonych leżących przy drogach odkręcali co się dało, by potem te rzeczy sprzedać i zarobić na chleb. A czasem i bawić się w tych pojazdach, tak, bawić się, o zadziwiający paradoksie… w wojnę. Pisał o nich w swoich „Ragazzi di Vita”, „Ulicznikach” Pier Paolo Pasolini – tyle, że już w rzeczywistości powojennej, w Rzymie niedługo po wyzwoleniu. „Loczek” z tej powieści i jego kumple ulicznicy, palący papierosy, twardzi i dziecinni zarazem: czy to nie ich oblicze widzimy w wojennych zdjęciach małego Vincenzo?
Dziewięcioletni Vincenzo kieruje ruchem na włoskich drogach
Wszyscy ci chłopcy musieli nagle „wydorośleć”, wojna zabrała im dzieciństwo, a obrazy potworności – niewinność i wiarę w odwieczne dobro świata. Pod maską łobuzów chowali dziecinne jeszcze dusze. Ale wstydzili się uchylić ich rąbka, słabość to przecież zagrożenie… Czasem więc te maluchy na zdjęciach, pozujące na dorosłych, palące papierosy i strojące miny twardzieli zdają się być oskarżeniem wobec całego niepojętego zła, jakie niesie wojna. Także na włoskiej ziemi, która tak dotkliwie została poraniona i rozorana w latach 1943-1945.
A jednak ten obraz chłopca przygarniętego przez żołnierzy 34 teksańskiej dywizji niesie i nadzieję, bo opisuje coś, co jest o bliskości, o sercu, o cieple, i o tym, że pod mundurami wojskowymi skrywały się dusze przyszłych ojców.
Tomasz Łysiak
Foto – WWII New Orleans digital museum.
https://faroditalia.it/wp-content/uploads/2021/08/82839BC9-14C2-4E08-8B65-367E008F7FDE.jpeg7241724Tomasz Łysiakhttps://faroditalia.it/wp-content/uploads/2021/03/04_Faro_dItalia-300x101.pngTomasz Łysiak2021-08-30 21:41:422021-09-02 07:27:19VINCENZO W MUNDURZE – ITALIA 1944!