Noc przy grobowcu Scypionów
Tej bramy już nie ma. Bo nie ma też już tych murów, które, jak mówi legenda, opasywały Rzym jeszcze za czasów królewskich, zanim powstała Republika – murów serwiańskich. Miał je stawiać Tarkwiniusz Stary, a kończyć jego następca Serwiusz Tuliusz, lecz w istocie powstały już za Republiki, na polecenie senatu, po najeździe Galów z roku 390 przed Chrystusem.
Niewiele pozostało z dawnego muru, więcej jest fragmentów tego późniejszego, wznoszonego przez cesarza Aureliana w latach 271-275. Spacerując po współczesnym Rzymie co chwilę widać jego wspaniałe pozostałości, można też przejechać samochodem lub autobusem przez jedną z majestatycznych bram – Porta Maggiore, Flaminia, czy San Sebastiano. Te bramy są i zachwycają turystów, ale Porta Capena nie istnieje. Stała kiedyś w miejscu, w którym spotykają się trzy rzymskie wzgórza – Palatyn, Awentyn i Celius. To tam gdzie znajduje się łuk Circus Maximus i obecny plac noszący jej imię, które pochodziło od miasta Kapui. W jego stronę bowiem prowadziła jedna z najstarszych dróg rzymskich, Via Appia, biegnąc aż do portu w Brindisi. Droga ta została wybudowana na polecenie cenzora Appiusa Claudiusa Caecusa (Appiusza Klaudiusza Ślepego) w roku 312 przed Chrystusem. Wspaniały efekt prac inżynieryjnych, podziwiany już przez starożytnych, kilkuwarstwowa droga, której górna powierzchnia ułożona była ze ściśle przylegających, płaskich kamieni, przetrwała do dzisiaj. Mogły się na tej „autostradzie” mijać swobodnie dwa wozy jadące w przeciwległych kierunkach. I była tak długa, że można było przy niej, jak to zrobili Rzymianie, równie „swobodnie” ukrzyżować sześć tysięcy niewolników, powstańców bijących się w trakcie rewolty Spartakusa.
Wszystkie drogi prowadzą z Rzymu
W każdym razie droga wzięła znowuż nazwę od Appiusza, jego imieniem nazwano także jeden z najstarszych akweduktów – Aqua Appia. Obecna brama świętego Sebastiana, przez którą wyjeżdża się z miasta wprost na antyczny już odcinek duktu, nosiła kiedyś także nazwę cenzora – mówiono na nią Porta Appia. My jednak nasze kroki postawimy wcześniej, idąc od strony owej bramy już nieistniejącej. Bramy Kapueńskiej. Tu znowu, siłą wyobraźni, zobaczymy nieistniejącą już świątynię – Aedes Honoris et Virtutis – świątynię Honoru i Cnoty, Odwagi. I wkroczymy na starożytną Via Appia, by ruszyć na południe, w stronę świata, w stronę Wielkiej Grecji. Omnes viae ducunt a Roma (Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu) – mówi antyczne przysłowie. A przecież de facto, gdy pomyślimy o rzymskich traktach, to było właśnie na odwrót. Prowadziły „z Rzymu” na zewnątrz, były śladem i spoiwem nieustającej ekspansji i wzrostu, krwioobiegiem powstającego Imperium, którego Rzym był sercem i głową. Caput Mundi – głowa świata. Tak też nazywano Romę.
Jakaż piękna ta symbolika świątyni Honoru i Cnoty, ustawionej właśnie za główną bramą miejską. Zupełnie tak, jakby jej fundator Kwintus Fabiusz Maksimus, ową świątynią, postawioną w roku 234 przed Chrystusem na pamiątkę zwycięstw nad Ligurami, chciał rzec do każdego, kto z Rzymu wychodzi lub do niego wchodzi – „pamiętaj o Honorze i Cnocie, gdyż tyko w ten sposób będziesz prawdziwie Rzymianinem”.
Idąc dalej drogą Appia miniemy Termy Karakalli, a gdy już w oddali ujrzymy bramę Sebastiana, nagle nasz wzrok przykuje przedziwnie wyglądające stanowisko archeologiczne. Oto po lewej stronie drogi, widać pozostałości dawnej rzymskiej rodzinnej nekropolii, zaś nad nią… postawiony wiele wieków później budynek.
Niezwykłe odkrycie w XVIII wieku
W roku 1780 w Rzymie dokonano niezwykłego odkrycia. Dwaj księża, bracia Sassi, mieszkający w domu na niewielkim wzniesieniu tuż koło starożytnej Via Appia, postanowili powiększyć piwniczkę. Czy raczej „winniczkę”, gdyż szukali miejsca do przechowywania wina. Wiedzieli już wówczas, że poniżej, pod podłogą domu, zapewne jest jakiś stary grobowiec. Nie spodziewali się jednak tego, co znajdą, gdy wbijali pierwszą łopatę w grunt i próbowali przebić się przez strop z tufu wulkanicznego za pomocą kilofa. Otóż dostali się oni w ten sposób do wnętrza olbrzymiego mauzoleum, do miejsca pochówku jednego z najsłynniejszych i najbardziej znaczących rodów w historii Republiki – rodu Korneliuszy, z odgałęzienia zwanego Scypionami.
Im dalej się zagłębiano w grobowiec, tym większe było zdumienie odkrywców, bowiem znajdowały się w nim sarkofagi wielkich starożytnych postaci. Zaś ów szok musiał być tym mocniejszy, że przecież przez tyle wieków, ba, grubo przez ponad millenium, nad grobowcem stał zbudowany, już w III wieku bydynek. Czy pierwsi właściciele zdawali sobie sprawę, na czym się tak naprawdę „pobudowali”, tego nigdy się nie dowiemy. Ale przez te wszystkie setki lat, nad śpiącymi snem wiecznym Scypionami, toczyło się zwykłe życie rodzinne kolejnych pokoleń – jedzono tam obiady i kolacje, wywieszano pranie na sznurkach, a w ogrodzie przydomowym hasały wesoło dzieci. Ich stópki przebiegały tuż nad sklepieniem, pod którym, w kamiennych grobach leżeli Scypioni, śpiący snem wielowiekowej nocy….
Poza murami
Grobowiec został wybudowany najprawdopodobniej przez najstarszego z rodu Scypionów czyli Lucjusza Korneliusza Scypiona Brodatego – konsula z roku 298 przed Chrystusem. Lub przez jego syna. Został wkomponowany w taki sposób w niewielki pagórek, by jego frontowa ściana zwrócona była w stronę Porta Capena, w kierunku północno-zachodnim. W niewielkich niszach, nad położonymi niżej wejściami do grobu, stały posągi. Jednak fasada, sprawiająca wrażenie, że za nią, za owymi niszami i rzeźbami jest jakiś budynek, była tylko dekoracyjna. Z tyłu było tylko zbocze wzgórza i wykuty w skale grób. Kierunek zwrócenia grobowca jest tu ważny – widział go każdy, kto wyruszał w drogę z Rzymu. Podróżny zmierzający do miasta, po minięciu mauzoleum musiał się obrócić przez prawe ramię, by na niego spojrzeć. A zatem myśl o tym, że droga prowadzi „z” miasta, a nie „do” miasta wydaje się być uprawniona. Czemu zbudowano go właśnie przy drodze? Ano z tego względu, że prawo rzymskie, zapisane na słynnych dwunastu tablicach i regulujące życie republikańskiego Rzymu, mówiło, że zmarłych nie wolno chować w obrębie murów miejskich. Jeśli dzisiaj zwiedzamy mauzoleum Scypionów pomiędzy murami serwiańskimi i aureliańskimi, to tym bardziej pozwala nam to datować grób na okres przed wybudowaniem drugiego, nowszego systemu murów miejskich.
Spotkanie czasów i przestrzeni
Odnaleziony grobowiec wzbudził szerokie zainteresowanie archeologów, naukowców i ludzi kultury już od samego początku. Był akurat w owym roku w Rzymie Alessandro Verri, który tak mocno przeżył chwile, w których dane mu było ujrzeć wyłaniające się sarkofagi, że motyw grobowca umieścił w swojej książce „Noce rzymskie u grobowca Scypionów”, wydanej w 1782 roku. Pisał o krokach, które stawiał idąc w stronę wejścia do mauzoleum, o bieli marmurów i wydobywanych kości, oraz o chciwych sensacji oczach gapiów, przechodniów i pielgrzymów. Dokonywało się niezwykłe spotkanie czasów i przestrzeni, krzyżowały się spojrzenia i rzeczywistości. Milczący Scypioni byli bezbronni wobec rąk robotników, wobec uderzeń młotków i łopat. Zostali wywleczeni z mroku rzymskiego do światła współczesności. A najważniejszego z nich można „spotkać” dzisiaj w Muzeach Watykańskich. Drzemie tam ukryty pod płytą sarkofagu wyciągniętą w górę w trakcie wykopalisk i przeniesioną do muzealnych przestrzeni na polecenie papieskie. Turyści rzadko zatrzymują się przy owym elogium, ustawionym w przejściu do sal z rzeźbami antycznymi. A tymczasem sarkofag ten z napisem wyrytym na płycie, to jeden z najważniejszych śladów zostawionych przez dawnych Rzymian, jedno z najstarszych pisanych źródeł do historii Republiki! Niektórzy twierdzą, że najstarsze.
Służba dla państwa
Elogium, pisane zresztą rzymskim wierszem, zawiera tekst stanowiący opis życia i kariery fundatora mauzoleum. Brzmi on – „Korneliusz Lucjusz Scypion Brodaty, z Gneusza zrodzony, dzielny mąż i rozumny, którego postać cnotom jego dorównywała. Konsul, cenzor i edyl wśród naszego ludu, Taurazję, Cyzaunę, Samnium zdobył. Podbił całą Lukanię, zakładników pojmał”. Tekst był ułożony i napisany przez przodków, którzy chcieli ukazać swego „pater familiae” w jak najlepszym świetle. Wedle historyków starożytności „Barbatus” Samnitów raczej nie pokonał, bo Liwiusz pisze co innego. Ale nie na tym skupia się oko i wrażliwość. Chodzi o coś zupełnie innego. Oto w tym najstarszym mini „życiorysie” Rzymianina zawartych jest kilka fundamentalnych pojęć i spraw. Po pierwsze mamy tam opis jego „cursus honorum” – czyli służby dla państwa rzymskiego na kolejnych urzędach. Słowo „honorum” odnosi się tu do „honosu, honoru” – czyli czci, sławy zdobywanej na polach bitewnych. Obok mamy „virtus” – cnotę odwagi. Ta zaś jak bliska jest słowu „vir” czyli mężczyzna. Jednym słowem „vir”, czyli „mąż, mężczyzna”, winien pielęgnować cnotę „virtus” (czyli odwagi, mężności”). Te same związki znajdziemy w polszczyźnie – bycie mężczyzną, to bycie mężnym, odważnym. A cielesność Lucjusza Scypiona (co było wspomniane w wyrytym tekście) szła w parze z jego zaletami duchowymi. Mens sana in corpore sano – w zdrowym ciele zdrowy duch.
…nie będziesz mieć moich kości
Gdy wchodzi się do mauzoleum Scypionów głównym korytarzem wyżłobionym w tufowej skale, w jego krańcu widzi się okazały grobowiec Scypiona „Barbatusa”. Ale są tam też i inne – choćby jego syna, konsula z roku 259 przed Chrystusem, na którym znajduje się równie ciekawy opis drogi życiowej. Idąc śladem ojca, był konsulem, cenzorem, edylem. W wierszu saturnijskim czytamy: „O nim samym jest zgoda wśród większości Rzymian, iż był najlepszym z optymatów: Lucjusz Scypion, syn Barbatusa. (…) Zdobył Korsykę i miasto Aleria”.
Czy w mauzoleum znajdziemy jednego z najsłynniejszych Scypionów, Publiusza Korneliusza, który zyskał przydomek „Afrykański”, po tym, gdy pokonał Hannibala pod Zamą? Nie. Wszakże po oskarżeniu o korupcję wycofał się z Rzymu, krzycząc „Ingrata patria, ne ossa quidem mea habes” – „Niewdzięczna ojczyzno, nie będziesz mieć nawet moich kości!”…
Ale pochowany był tu Scypion Azjatycki. Oraz ten ostatni ze słynnych – Scypion Emilianus. To on dokończył dzieła i zniszczył do szczętu Kartaginę w romu 146 przed Chrystusem. Ponoć płakał, gdy patrzył na jej upadek – jak zanotował Polibiusz, doradca i prawa ręka Scypiona. Miał oto ronić łzy, wiedząc, że właśnie przykłada ręki do zamknięcia jakiegoś rozdziału w dziejów, że oto kończy się coś bezpowrotnie, obraca w pył. I może z tego względu, iż przeczuwał, że kiedyś ten sam los spotka jego Rzym…
Krzyż, krzyż, krzyż
Gdy wyjdzie się z mauzoleum i minie kolumbarium (inne miejsce pochówków, z niszami na prochy i urny), można ruszyć Via Appia Antica na południe, w stronę Kapui i Brundizjum. Jeden za drugim nasz marsz będą odmierzać kamienie milowe. Odnajdziemy na tej drodze olbrzymi grobowiec Cecylii Metelli, grobowce rodzin rzymskich, a nawet popatrzymy w twarze niektórych z nich. Oto na grobie rodu Rabiri ujrzymy, jak małżonkowie – utrwaleni na wieki w kamieniu – trzymają się za ręce. Przy grobowcu Seneki myśl nasza uleci do czasów Nerona i wymuszonego samobójstwa myśliciela. Ale też przy tej samej drodze znajdziemy i kościółek zwany Quo Vadis, w miejscu którego św. Piotr miał zobaczyć Chrystusa zmierzającego do Wiecznego Miasta. „Dokąd idziesz, Panie?” – pytał w powieści Sienkiewicza apostoł. „ Do Rzymu, by tam mnie ponownie ukrzyżowano” – odpowiedział Zbawiciel. Henryk Sienkiewicz w innej swej książce świetnie spuentował to, co stało się z Rzymem w ciągu wieków – fakt, iż na pogańskim świecie, w centrum świata starożytnego, w ośrodku pogańskich bóstw, zaczęła wyrastać nowa, prawdziwa wiara. Na ruinach Rzymu wznosił się Kościół – dziedzictwo św. Piotra. Napisał: „Niech pani sobie wyobrazi tamtą potęgę, cały świat, miliony ludzi, żelazne prawa, siłę, jakiej nigdy przedtem ani potem nie widziano, organizację, jakiej nigdy nie było, wielkość, sławę, setki legionów, olbrzymie miasto, władnące światem, i ten tam oto Palatyn, władnący miastem, zdawałoby się, że żadna moc ziemska tego nie obali – tymczasem przychodzi dwóch z kraju żydowskiego, Piotr i Paweł – nie z bronią, lecz ze słowem i patrz pani – i tu ruina, na Palatynie – ruina, na Forum – ruina, a nad miastem: krzyż, krzyż, krzyż”. I Połaniecki rzekł: „Tak, w tem tkwi coś nadludzkiego. Jakaś prawda świeci tu w oczy, jak ten księżyc”.
Warto więc zawrócić od Seneki i Rabiriów. Od Metelli i grobowca Kwintusa Apulejusza. By minąć kościół św. Sebastiana. I kościół Quo Vadis. I iść Appia Antica mijając Scypionów. Przejść nieistniejącą Porta Capena. Obejść Circus Maximus. Minąć Forum Boarium i Teatr Marcellusa, przejść obok resztek Teatru Pompejusza i Largo Argentina. By dojść. Dojść do Mostu Anioła. Stanąć nad brzegiem. Najlepiej o świcie. I za Tybrem, w oddali, ujrzeć wielką kopułę bazyliki Świętego Piotra, wzniesioną dokładnie w miejscu, w którym pochowano apostoła. Słońce pozłoci drogę. Najpiękniejszą drogę.
Tomasz Łysiak
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!