Z włoskiej biblioteki: „Skalny kwiat” Ilaria Tuti

Wielu turystów zakochanych w górskich pejzażach alpejskich Włoch szuka odpoczynku, inspiracji i przygody w Dolomitach. Często nie wiedzą, że cała wschodnia część najwyższego górskiego masywu Europy, która dzieli się między Włochy, Austrię, to świadkowie tragicznych wojennych wydarzeń z okresu I wojny światowej, nazywanej Wielką Wojną. Ci, których drogi przywiodą właśnie w te strony, być może trafią do Timau,  gdzie znajduje się Tempio Ossario. U wejścia przeczytać można następujące słowa: „Pamiętaj, że Ci, którzy tu leżą, poświęcili się także dla Ciebie”. 

Wojna – szaleństwo człowieka. Tyle. Włoska pisarka młodego pokolenia Ilaria Tuti, napisała książkę „Skalny kwiat” (w Polsce ukazała się w przekładzie Joanny Kluze), która odnosi się bezpośrednio do wydarzeń historycznych z czasów pierwszej wojny. Stanowią one tło dla przepięknej, epickiej wręcz opowieści o włoskich kobietach, zamieszkujacych alpejskie pogranicze włosko-austriackie, o karnijskich tragarkach, które wzięły bezpośredni udział w działaniach wojennych, a o których historia mówi bardzo niewiele, a wręcz milczy. Tuti wyciąga ten czas – Włochy tamtego okresu, pokryte śniegiem alpejskie granie, alpejskich strzelców i „białe austriackie diabły”, a przede wszystkim odważne, nieustraszone karnijskie kobiety – z mroków zapomnienia i opowiada o nich z pasją i najwyższym szacunkiem, na który absolutnie zasługują. 

Pamięć Wielkiej Wojny

Do czego zdolna jest kobieta, ze swej natury „zaprogramowana” na ochronę życia, nie zaś na jego utratę? Jak wielka może być jej odwaga, jej hart ducha, jej zdolność do wyrzeczeń? Niewiarygodnie wielka. Czytając „Skalny kwiat” nie będziemy mieć żadnych wątpliwości. Tekst o wojnie, pisany przez kobietę, o kobietach, swoją zwięzłością i konkretem może przypominać nieco teksty Hemingwaya, nakreśloną panoramą historycznych wydarzeń może odrobinę Remarque’a, a dość naturalistycznymi opisami ludzkiego cierpienia – samego Zolę. Przesłanie jest jasne: wojna to straszna rzecz! Zawsze, w jakimkolwiek momencie historii byśmy się nie znajdowali. Tyle ich było i wybuchają wciąż nowe. Wciąż trwa okrutna wojna w Ukrainie. Czekamy jej końca, my, zwykli ludzie! Pamięć o wojnach trwa, póki żyją ludzie, którzy tego piekła doświadczyli. Wojna zostawia głęboki ślad w dwóch kolejnych generacjach synów i córek czy wnucząt wojennego pokolenia. Potem zaciera się i staje się sprawą teoretycznych rozważań historyków. Często służy do „udowadniania” przez ważnych ludzi korzystnych dla nich politycznie tez. Tym gorzej. Wojna „z lekka” zapomniana przestaje mieć siłę dosłownego przekazu, przestaje być odczuwana bezpośrednio. Traci „siłę rażenia”, choć zostawia zawsze namacalny ślad w zachowaniach, lękach, w przeżywanym wciąż na nowo cierpieniu ludzi, którzy jej doświadczyli, których wspomnienia o wojnie żyją w nich samych.

„(…) Żwir przesypał się między jej palcami wraz z ziemią. Rozpoznała niesiony przez wiatr zew doliny. Wspomnienie tamtych wydarzeń stanęło jej zaś przed oczami jak żywe” – pisze Tuti i to ostatnie zdanie wstępu, a raczej wspomnienia Kobiety, z maja 1976 roku, które rozpoczyna jej opowieść. Ilaria Tuti wyciąga, z naturalnie uzasadnionego przecież zapomnienia, z rozmytych wspomnień, z historycznej apatii, pierwszą wojnę światową i opisuje jej „włoski fragment”, znany tak niewielu, a tak przecież z punktu widzenia dziejów i ludzkich doświadczeń istotny dla tego kraju i jego mieszkańców. Ta pamięć wpisuje się przecież w ich tożsamość, a przynajmniej wpisywać się powinna.

Karnijskie tragarki

Wielką zasługą pisarki, prócz przywołania pamięci o tej wojnie, jest także fakt pokazania roli kobiet w konflikcie zbrojnym jako takim, do którego w tym konkretnym przypadku były przecież tak absurdalnie nieprzygotowane, a jednak ich rola okazała się być kluczową dla przetrwania wojsk włoskich, do ich trwania na pozycjach i do walki z Austriakami w ekstremalnie trudnych warunkach górskich. Arcytrudne zadanie i dla karnijskich kobiet, ale też dla autorki, oddającej piórem i sercem prawdę o nich. Misja tragarek z frontu karnickiego w czasie pierwszej wojny światowej to misja bohaterek. Tu nie szło ani o medale, ani o odznaczenia, o honory. Szło po prostu o życie! O ratowanie cudzego życia, często kosztem własnego.

Walczący mężczyźni u kresu sił zwracają się o pomoc. Dowódcy włoskich wojsk, bezradni wobec górskiego żywiołu, nie wahają się przerwać Mszę Świętą, w której uczestniczą samotne góralki, by prosić celebransa, aby ten przekazał, czego wojsko od nich oczekuje, czego oczekują uwięzieni w śniegach alpejskich mężczyźni. Ksiądz jest świadomy wagi tej prośby, tego ciężaru nałożonego na barki osłabionych wojną kobiet. Czy podejmą się wykonać zadanie? Tak.

„Symbolem tragarek jest Maria Plozner Mentil, jedyna kobieta, której imieniem nazwano koszary. To ona wypowiedziała zdanie (…) – Chodźmy, bo inaczej ci biedacy jeszcze poumierają z głodu. Ta młoda matka, którą strzelec wyborowy trafił piętnastego lutego 1916 roku, podczas postoju w pobliżu Casera Malpasso, zmarła w nocy. Tamtego dnia Maria spóźniła się z zaniesieniem zaopatrzenia: nakarmiła mlekiem dzieci i ułożyła w kołyskach; najmłodsze z nich miało sześć miesięcy (…) Teraz spoczywa w Tempio Ossario w Timau, wraz z 1626 strzelcami alpejskimi, żołnierzami piechoty i strzelcami wyborowymi, bohaterami Pal Piccolo. (…) Tragarki to były proste kobiety, za to o niezwykłej sile ducha, przywykłe od wieków wspierać rodzinę w najbardziej niesprzyjających okolicznościach. Nie zostały wcielone do armii, dlatego Włochy zapomniały o nich na długo, odmawiając im nawet wsparcia finansowego, które tymczasem przysługiwało uczestniczącym w konflikcie żołnierzom. (…) Dwudziestego dziewiątego kwietnia 1997 roku prezydent Republiki Oscar Luigi Scalfaro przyznał z własnej inicjatywy Złoty Medal za Waleczność Marii Plonzer Mentil. Uroczysta ceremonia odbyła się w Timau kilka miesięcy później, przed pomnikiem upamiętniającym jej najwyższe poświęcenie, wzniesionym z metalu z zebranej na froncie broni. To pierwsza włoska kobieta, którą uhonorowano w ten sposób”.

Nigdy więcej wojny!

Zachowajmy pamięć o kobietach na wojnie. O kobietach, które będą chronić i karmić, karmić i chronić życie… będą o nie walczyć, bo należą do tej części ludzkości, która może począć, unieść, ochronić życie i przekazać je światu po to, by mogło nadal istnieć, rozwijać się, dla przyszłości, by nie zostało zamordowane, zniszczone wojną, poddane zagładzie, unicestwione. Nie po to przecież ono jest, nie po to! Karnijskie tragarki, zwyczajne, proste kobiety wiedziały o tym w swej mądrości, przyzwyczajone do ochrony życia i rodziny w trudnych alpejskich warunkach. Wiedziały także i o tym, że każda wojna to śmierć, dlatego pomimo lęku, wycieńczenia szły w góry, brnęły przez śniegi, obarczone ciężarem ponad siły, by życie podtrzymać. Życie swoich dzieci w dolinach, i życie mężczyzn w niedostępnych górach. Nigdy więcej wojny!

Pamiętajmy o „skalnych kwiatach” z Alp, bo historia nie ma służyć polityce i doraźnym interesom ludzi władzy. Ona ma zawsze służyć prawdzie, a ta ma służyć ludziom! Zapraszam Państwa bardzo serdecznie do lektury przepięknej książki. Książki obfitującej w prostotę i zwyczajność, ale także ukazującej ekstremalną odwagę i prawdę.

Anna Miecznikowska-Ziółek

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.