ARTEMISIA, KTÓRA ZABIŁA HOLOFERNESA

W przestrzeni historii znaleźć można wspaniałe włoskie mistrzynie pędzla, nie ma ich co prawda zbyt wiele i nie są też tak znane, jak malarze mężczyźni. Jedną z nich była Artemisia Gentileschi malarka epoki wczesnego baroku, której koleje życia położyły się cieniem… a może światłocieniem na jej dziełach, zwłaszcza na jednym. To „Judyta odcinająca głowę Holofernesowi”, obraz inspirowany biblijną Księgą Judyty. Motyw ten można spotkać na obrazach licznych artystów, w tym Lukasa Cranacha starszego, Botticellego, Michała Anioła, Andrei Mantegni, czy wreszcie Caravaggia, jednakże w przypadku Artemisi nosi on w sobie głęboki wymiar osobisty – wizję kobiety zwycięskiej, tryumfującej. Dlaczego? Zacznijmy od początku.

Artemisia Gentileschi była córką Orazia, malarza-caravaggionisty. Urodziła się w Rzymie w 1593 roku. Jej matka zmarła młodo, osierociła dziewczynkę oraz jej trzech młodszych braci, którym Artemisia starała się zastąpić matkę. Jednak ciągnęło ją też do warsztatu ojca, gdzie uczyła się malowania i pomagała mu we wszystkim. Mocna i trwała była ta relacja córki i ojca, dwóch silnych osobowości, które będą się wspierać i ścierać wzajemnie przez lata. On przekazał jej w genach talent, ale bywał o niego zazdrosny. Ona była co najmniej tak dobra jak on, albo lepsza. Zorientowawszy się w jej zdolnościach, Gentileschi powierzył naukę córki Agostinowi Tassi, by ten nauczył ją tzw. perspektywy (trompe l’oeil), której był mistrzem. Człowiek ten znany był jako avventuriero – poszukiwacz przygód, albo smargiasso – blagier. Jednakże Orazio cenił go, bo prócz niechlubnych przydomków i burzliwej przeszłości był także niezwykle utalentowanym malarzem.

GWAŁT I PROCES

Artemisia była bardzo piękna, niezwykle kobieca i zmysłowa. Jej urodę możemy podziwiać na autoportretach, które stworzyła. Miała burzę kręconych włosów, harmonijną twarz, doskonałą figurę i piękny, wydatny biust. Nic dziwnego, że Tassi, typ spod ciemnej gwiazdy, który żył ze szwagierką choć miał żonę, gorąco zapragnął dziewczyny. Wykorzystując nieobecność ojca Artemisi podczas jednej z lekcji, rzucił się na młodą kobietę i ją zgwałcił. Po czym obiecał, że się z nią ożeni, więc poinformowany o zdarzeniu Orazio przymknął oko na sprawę. Swoją drogą, co za okrutna obyczajowość, bezwzględnie męski świat posiadaczy, traktujący kobietę jak rzecz do wzięcia, niezależnie od jej woli… Świat przyznający gwałcicielowi prawo do ofiary, jeśli powiedzie ją przed ołtarz… Tak się jednak nie stało. Dlaczego? Bowiem Tassi miał już żonę, o czym Gentileschi nie wiedział. Wytoczył więc gwałcicielowi i oszustowi proces, ale niestety czasy były takie, że to nie on musiał „się tłumaczyć”, lecz Artemisia. Siedemnastoletnia dziewczyna została poddana wielokrotnej, publicznej obdukcji. Sprawdzano jej ciało, by ustalić czy straciła dziedzictwo i kiedy? Do upokarzających, publicznych oględzin intymnych części ciała, dołączono tortury, polegające na zgniataniu palców, by sprawdzić prawdomówność ofiary. Dzięki Bogu nie uszkodzono jej dłoni, bo dziś nie moglibyśmy zobaczyć tylu jej wspaniałych dzieł. Artemisia proces wygrała, Tassi został skazany. Czy jednak to zabliźniło jej ranę, zaleczyło traumę?

SŁAWA I SZTUKA

Orazio postanowił usunąć córkę z Rzymu, więc wydał ją za Pierantonia Stiattesiego, florentczyka, który zgodził się na ślub za odpowiednią opłatą. Zadziwiające, ale małżeństwo to okazało się dość udane. Co prawda męża pięknoducha utrzymywała Artemisia ze swojej sztuki – była dość sławna we Florencji i zamawiano u niej wiele obrazów. Wkrótce urodziła też dwóch synów, ale jeszcze w dziecięctwie zabrała ich zaraza. Kolejna wielka trauma dla Artemisi. Potem doczekała się jeszcze dwóch córek, każdą z innego ojca, z którymi będzie miała dobre relacje aż do śmierci.

Judyta odcinająca głowę Holofernesowi, Napoli, Museo Nazionale di Capodimonte

Ale to będzie później, na razie nadchodzi okres życia, gdy Artemisia staje się wyemancypowaną malarką, jej twórczość nie ogranicza się li tylko do portretów i autoportretów, sięga dalej, do wielkiej wagi motywów biblijnych czy tematów mitologicznych: „Madonna z dzieciątkiem”, „Zwiastowanie”, „Batszeba i jej kąpiel”, „Wenus i Kupidyn”. Dokonany gwałt odciska piętno na jej obrazach, a więc na niej jako osobie, jako kobiecie, jako człowieku. Gwałt przeradza się w bolesne piękno. W jej dziełach po wielokroć powraca przemoc i odwet, jaki brała za doznane upokorzenia. To wspomniany już obraz „Judyta obcinająca głowę Holofernesowi”, który zresztą namalowała aż trzy razy, a także inne „Jael i Sisera”, „Samson i Dalila”, „Zuzanna i Starcy”.

ALEGORIA MALARSTWA

Jej malarstwo jest piękne, cielesne, „mięsiste” i dynamiczne. Jak u Caravaggia znajdziemy u Artemisi wielką moc, siłę wyrazu, mistrzowską technikę, ducha, który się miota, próbując desperacko odnaleźć równowagę i spokój! Autoportret Artemisi znany jako „Autoritratto in veste di Pittura” lub po prostu „La Pittura”, znajdujący się w Królewskiej Kolekcji w Londynie, stał się alegorią malarstwa w ogóle.

Autoportret jako alegoria malarstwa, Royal Collection, Londyn

Kobieta w dynamicznej pozie, odziana w piękną suknię, z paletą farb w jednej dłoni i z pędzlem w drugiej, z pasją czyniąca swoje dzieło. Wspaniała!Czy malarstwo Artemisi byłoby tak silne, tak wymowne, gdyby nie doświadczyła potężnego ciosu? Czy byłoby inne, gdyby spotkała prawdziwy „wzorzec męski”, jakiego w jej życiu zabrakło? Gdyby spotkała mężczyznę, jakiego sama by pragnęła i który by jej nie zawiódł? Czy jej artystyczna dusza zaznałaby spokoju i moderacji? Naruszona brutalnie głębia człowieczeństwa pozostawia ranę na zawsze. Nie znamy odpowiedzi na pytanie, dlaczego losy jednego człowieka są mniej zawiłe od losów innego. Możemy za to zobaczyć, jak w przypadku Artemisi, że odwaga w dochodzeniu do prawdy, obrona siebie i swoich praw wbrew społecznemu uzusowi, sytuującemu kobietę nisko w ówczesnej hierarchii społecznej i zawodowej, może przerodzić doznane zło w piękno, które przecież jest wektorem dobra. Szkoda tylko, że cena za to była tak wygórowana. Czy Artemisia Gentileschi była prekursorką emancypacji? Taką rolę usiłuje się jej dziś przydzielić. Nie wiem tego. Wiem za to z pewnością, że była człowiekiem, który poprzez sztukę ratował swoją duszę przed upadkiem z powodu bólu zadanego ciału. 

Anna Miecznikowska-Ziółek

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.