TRIBUNA STAMPA – W CIENIU MEDIOLAŃSKICH DERBÓW
Zbliżał się termin pierwszych Derbów nowego sezonu 2023/24, a odpowiedź nie nadchodziła. W sumie trudno się dziwić, gdyż nie tylko od dawna nie było biletów dla tzw. zwykłych kibiców, nie mówiąc o wymagającej nadzwyczajnej rekomendacji Tribuna d’Onore, ale problemy były także z akredytacjami dziennikarskimi. Ponieważ celem wyjazdu niżej podpisanego nie był mimo wszystko mecz piłkarski, ale solidna (i zrealizowana) kwerenda w Veneranda Biblioteca Ambrosiana dotycząca dziejów włoskiej historiografii ze szczególnym uwzględnieniem „Storia d’Italia” Francesco Guicciardiniego (fundamentalnego dzieła włoskiej myśli historycznej, dotąd nieznanego polskiemu czytelnikowi, nie znającego języka włoskiego), pozostawało jedno tylko włoskie słowo: Pazienza… no i ewentualne poszukanie miejsca, w którym można byłoby wspólnie z przyjaciółmi – zarówno di fede interista , jak i milanista (to w Mediolanie, w odróżnieniu na przykład od Krakowa rzecz normalna) – obejrzeć 238 Derby della Madonnina.
W istocie historia mediolańskich pojedynków to nie tylko historia futbolu, ale w dużej mierze odzwierciedlenie dziejów Włoch w XX wieku i w pierwszych dziesięcioleci XXI stulecia. Wszystko zaczęło się w latach 1909-1910; pierwsze bowiem Derby zostały rozegrane 10 stycznia 1909 r. , i wygrał je Milan 3-2. Szybko jednak Inter się zrewanżował, gdyż już w lutym 1910 r. dwa razy pokonał lokalnego rywala strzelając za każdym razem po 5 bramek. I tak to się zaczęło, zaś historycy włoskiego calcio wyróżniają szereg dekad w dziejach Derbów odpowiadające ważnym wydarzeniom historycznym i politycznym we Włoszech. Lata 1910-1920 to z jednej strony prawdziwy koniec czasów kształtowania się zjednoczonego państwa włoskiego (i okresu gdy liberalne Włochy określano mało poważnie Italietta), ale przede wszystkim czas 1 wojny światowej, która formalnie zwycięska zyskała znaną ocenę Gabriele D’Annunzio jako vittoria mutilata (okaleczone zwycięstwo).
Drużyna Interu 1909-1910
Lata 20. i 30., to czas dyktatury faszystowskiej Benito Mussoliniego, która chętnie posługiwała się sportem, w szczególności piłką nożną, jako instrumentem propagandy mającej w tym przypadku na celu uzyskania społecznego konsensu dla reżimu. Były zresztą ku temu podstawy, zważywszy na dwa tytuły Mistrzostw Świata w 1934 i 1938 r. (wielką rolę odegrał w tym zakresie Vittorio Pozzo, „silny człowiek” włoskiego futbolu w latach 1912-1948 !). I jak już pisałem w tekście poświęconym roli sportu w historii Włoch okresu faszystowskiego (w publikacji zbiorowej pod redakcją prof. Tomasza Gąsowskiego i niżej podpisanego: „Sport i polityka w dwudziestowiecznych państwach totalitarnych i autorytarnych”, Kraków 2009): „Równie istotne jak losy Reprezentacji Włoch było dla reżimu faszystowskiego podporządkowanie sobie rozgrywek o Mistrzostwo Włoch (…)”. Innym przejawem owych autorytarnych wpływów władz na organizację życia sportowego, były decyzje z 1928 r. oraz 1932 r., na mocy których F.C. Internazionale „musiał zmienić nazwę na ściśle związaną z tradycją mediolańską (zatem włoską, a nie międzynarodową) – odtąd Inter (przez cały okres faszystowski) nosił nazwę Ambrosiana”.
Vittorio Pozzo
Włoscy badacze dziejów calcio podkreślają jednak, że dla znacznej części kibiców była to zmiana wymuszona i że nadal pojawiały się z trybun okrzyki „Forza Inter !” Inna rzecz, że formalna nazwa (od 1932 r.) łączyła obie i jako Ambrosiana-Inter wygrywała mecze derbowe, zdobywając zarazem tytuły mistrzowskie w 1930, 1938 i 1940 r. Niewątpliwie też główną postacią zarówno ówczesnego włoskiego, jak i mediolańskiego futbolu był Giuseppe Meazza (rocznik 1910). Jego historia jest znana z wielu innych przykładów: odrzucony jako junior przez ulubiony A.C. Milan, został na wiele lat (1927-1940) czołowym zawodnikiem F.C. Internazionale (i Ambrosiany), rzecz jasna także reprezentacji Włoch. Ale Meazza zagrał także w Milanie (1940-1942), Juventusie (1943), Varese (1944), po wojnie w Atalancie (1945-1946), a zakończył karierę nie gdzie indziej jak w Interze w latach 1946-1947. W 1980 r. Stadio San Siro nazwano jego imieniem, aczkolwiek trzeba przyznać, że większość kibiców (ale i dziennikarzy) mówi nadal San Siro, nie zaś Stadio Giuseppe Meazza.
Giuseppe Meazza
Po wojnie początkowo w Derbach przeważał Milan, a w jego szeregach sławne szwedzkie trio Gre-No-Li (Gren-Nordahl-Liedholm), zaś sam Nordahl (do dziś rekordzista co do strzelonych bramek dla Milanu) przyczynił się walnie do zdobycia tytułu mistrza Włoch w latach 1951 i 1955. Z kolei na okres od 1962 do 1966 r. przypada legendarna „złota era” Interu, drużyny nie tylko najlepszej we Włoszech, ale zwycięskiej również w europejskich pucharach. Epoka ta związana była bez najmniejszej wątpliwości z dwiema postaciami: właścicielem Angelo Morattim oraz wybitnym napastnikiem Sandro Mazzolą. To był zarazem czas wielkich przemian we Włoszech, tzw. boomu czy też cudu gospodarczego dzięki któremu Włochy stały jednym z najbardziej rozwiniętych krajów świata, a wysoki poziom calcio (w tym sukcesy drużyn z Mediolanu) to był jeden z czynników – tak jak włoska literatura czy film – kształtujących na długie lata pozytywny obraz Włoch na świecie.
W latach 70. i 80. obie mediolańskie drużyny prezentowały nadal wysoki poziom piłkarski, nadal też toczono zacięte mecze derbowe (z przerwą na degradację Milanu do Serie B z powodu udziału w aferze korupcyjnej w sezonie 1980/81), zaś publiczność na San Siro mogła cieszyć oczy grą wielkich gwiazd poczynając od Giacinto Facchettiego do zawodników „wielkiego Milanu”, stworzonego – nie tylko jako hobby sportowe – przez ambitnego przedsiębiorcę Silvio Berlusconiego. Największe zwycięstwa, nie tylko we Włoszech, ale także na arenie międzynarodowej, odnosił bowiem Milan w pierwszej połowie lat 90, w czasach błyskawicznej kariery politycznej swego właściciela, stając się częścią zwycięskiego w każdej kategorii „imperium” medialno-politycznego późniejszego wielokrotnego premiera Republiki Włoskiej. Ale i Inter nie przestał konkurować z lokalnym rywalem dzięki Massimo Morattiemu, synowi Angelo.
Angelo Moratti i Giacinto Facchetti
Na San Siro można zatem było podziwiać gwiazdorskie popisy Gullita, van Bastena, Szewczenki, ale także Ronaldo czy Simeone. I prawie jak w politycznym systemie dwupartyjnym, po okresie przewagi Milanu, na okres 2006-2010 przypadła dominacja Interu, a epokę Morattiego zakończyła (w sezonie 2009-2010), pozostając do dzisiaj w pamięci współczesnych pokoleń sympatyków Interu, sławna Triplete, czyli potrójny sukces: scudetto w Serie A, Puchar Włoch i przede wszystkim zwycięstwo w Champions League. A wszystko to dzięki Mou – Jose Mourinho.
Ostatni okres to zmiana struktury właścicielskiej obu klubów, wejście kapitału zagranicznego, z tym, iż większą stałością wykazali się chińscy inwestorzy w Interze Mediolan, potrafiący zarazem uzyskać akceptację wymagających pod tym względem włoskich kibiców. Wyjątkowo trafnym posunięciem z ich strony było nominowanie na stanowisko wiceprezesa Javiera Zanettiego oraz pozyskanie na funkcję Amministratore Delegato – Giuseppe Marotty, wcześniej pracującego w Sampdorii i Juventusie. Marotta to bez wątpienia obecnie najlepszy i najbardziej skuteczny menedżer top klubów w Serie A.
I oto przed samym wyjazdem przychodzi wiadomość, którą można określić jednoznacznie: miracolo a Milano. Jest akredytacja na 238 oficjalne Derby della Madonnina. Nie pozostaje nic innego jak wysłać podziękowanie do Działu Komunikacji Interu Mediolanu (gospodarza meczu derbowego) i w drogę. Ostatni odcinek trochę z przeszkodami (aż 6 godzin z Udine do Mediolanu, a to z powodu generalnych remontów drogiej autostrady, nie mówiąc już o kosztach benzyny: 2,30 Euro za litr, chyba najwięcej w całej Europie), ale jednak udało się. Wprawdzie z kilkuminutowym spóźnieniem (ponownie nie pozostaje nic innego jak podziękować koleżankom i kolegom z Działu Komunikacji, którzy pomogli dziennikarzowi z dalekiej Polski), ale już można oglądać mecz derbowy. Było już wprawdzie 1-0 po golu Mkhitaryana zdobytym już w 5 minucie spotkania, ale drugą bramkę, po pięknym strzale z dystansu młodego Marcusa Thurama (w 38 minucie) można było podziwiać z pełnym spokojem i uznaniem dla zawodnika. Inter przeważał, ale podszedł do gry na początku 2 połowy ze zbyt dużym spokojem i to się, jak to zwykle w piłce bywa, zemściło w postaci bramki Leao w 58 minucie. Ożywili się od razu tifosi Milanu, ale dość szybko zostali „sprowadzeni na ziemię” po celnych strzałach: ponownie Mkhitoryana (70 min.) oraz Calhanoglu z karnego (w 80 min.). 4-1 to już był pogrom, zaś bramka Frattesiego w doliczonym czasie gry dopełniła upokorzenia Milanu.
Nic więc dziwnego, że na konferencji prasowej (notabene sala konferencji na zapleczu San Siro wielkiego wrażenia nie robi, na przykład pawilon medialny 1-ligowej obecnie Wisły Kraków jest dużo bardziej wygodny i reprezentacyjny) trener Inzaghi tryskał optymizmem, wskazując zarazem, że zwycięstwo w Derbach jest ważne, ale że to tylko początek długiego w Serie A sezonu. Dużo gorzej miał trener Pioli. Już przed konferencją, gdy dziennikarze prasowi musieli czekać na to jak wypełnią swój obowiązek zawodowy dziennikarze telewizyjni (tu kolejność jest bezwzględna na korzyść stacji telewizyjnych), widać było poruszenie wśród kolegów obsługujących na co dzień Milan. I gdy pojawił się Pioli, przystąpili do działania, i padło też niemiłe pytanie: czy po piątej z kolei porażce Milanu w Derbach jego trener nie powinien przeprosić kibiców ? Pioli odrzucił wszelkie zarzuty, i stwierdził jednoznacznie, że przepraszać nie ma za co. Doczekał się oczywiście krytyki w relacjach w prasie poniedziałkowej, ale obiektywnie rzecz biorąc miał sporo racji: Inter był niewątpliwie na boisku lepszy i dużo bardziej skuteczny od rywala, lecz przecież Milan prowadził otwartą grę i nie był aż tak słaby, jakby wskazywał na to wynik końcowy.
238 Derby mediolańskich drużyn – rozegrane na wypełnionym całkowicie stadionie San Siro (ponad 75 tysięcy widzów) – to była dobra wizytówka jakości gry w Serie A. Zawsze też budzi moje najwyższe uznanie (szczególnie przyjeżdżając z Krakowa), iż można z pełnym zaangażowaniem (i wcale w wywieszanych i wykrzykiwanych hasłach niezbyt łagodnie) kibicować swojej drużynie, ale potem w barwach klubowych wracać razem, spokojnie i korzystając wspólnie z miejskiej komunikacji, zwłaszcza z zatłoczonych wtedy wagonów metra. I choć chętnie kibice obu drużyn podkreślają, że nie mają żadnych piłkarskich „kuzynów” w swoim mieście i rywalizacja jest autentyczna, to warto by ten aspekt Derbów nigdy nie uległ zmianie.
*Tribuna Stampa to była rubryka którą niegdyś niżej podpisany firmował w krakowskim „Tempie”. Autorsko postanowiłem przywrócić ją dla Faro d’Italia.
STEFAN BIELAŃSKI
Dodaj komentarz
Chcesz się przyłączyć do dyskusji?Feel free to contribute!