Muzea Watykańskie – artystyczna wędrówka przez dzieje i kultury. Grupa Laokoona

U wejścia witają zwiedzających wielka szyszka pinii, tak zwana Pignaz epoki rzymskiej – o niejednoznacznej tak naprawdę symbolice, ale z naciskiem na płodność, obfitość, łaski wszelkie, w chrześcijaństwie zaś na życie wieczne oraz pawie symbolizujące nieskończoność, wieczność, godność, a w chrześcijaństwie zmartwychwstanie. Chce się natychmiast wejść i zacząć swoją artystyczną wędrówkę przez stulecia i tysiąclecia, wędrówkę w czas przeszły i zaprzeszły.

Jak dotąd nie dotarłam do innego niż Muzea Watykańskie miejsca na świecie, które jak one, dałoby mi szansę zajrzeć w przeszłość bardzo odległą od mojej teraźniejszości… może prócz Pompejów czy Herkulanum. Przez sztukę – malarstwo, rzeźbę, a także kartografię, obyczajowość, pismo – wchodzę w ten świat wcześniej urzeczywistniony, a teraz zamknięty, skończony, a jednak trwający, którego bogactwa zmierzyć nie sposób i staje się on dla mnie obfitością, z której czerpać mogę do woli i nasycić się, zgłodniała prawdy o człowieku, a więc i o sobie samej. Każdy, kto kroczy długimi korytarzami Muzeów, gdzie ściany zdobne w mapy, w arrasy, a sufity w malowidła, zanurza się w historię, w światy bardzo odległych cywilizacji, egipskiej, greckiej, rzymskiej avanti Cristo i dopo Cristo w historię papiestwa oraz w czasy nam bliższe, można by rzec, nieomal współczesne. Towarzyszy mi tam nieustannie wrażenie znajdowania się w wehikule przenoszącym mnie z miejsca do miejsca, z czasu do czasu, z tu do tam. Cudowne uczucie, niebanalny stan. 

Podczas kolejnych odwiedzin, miałam okazję przyjrzeć się bliżej, a może nawet kontemplować słynne dzieło antycznego świata, które niewątpliwie przez wieki było inspiracją dla twórców, artystów malarzy, poetów czy pisarzy. Dzieło, którego fotografię znaleźć można w podręcznikach do historii sztuki, do nauki łaciny i greki oraz w podręcznikach do nauki języka włoskiego, jako element cywilizacyjny, pozostałość po przodkach, artefakt. Słynna rzeźba grecka, albo rzymska kopia hellenistycznego oryginału. Nie wiem. Grupa Laokoona, antyczne dzieło, które zmusiło mnie do refleksji, do zadania kilku pytań, na które starałam się znaleźć jednoznaczną odpowiedź. 

Rzeźba przedstawia ojca – Laokoona oraz jego synów, których opisuje sławna Eneida Wergiliusza. W 1506 roku posąg został odnaleziony w ruinach term Tytusa i od tego czasu ma swoje miejsce w Muzeach Watykańskich. 

Kim był Laokoon, dlaczego jego historia warta była utrwalenia w kamieniu? To kapłan Apollina w Troi, człowiek, który ostrzegał przed wprowadzeniem do miasta drewnianego konia, zostawionego przez Greków pod murami: Timeo Danaos et dona ferentes, Eneida (II, 49). Kasandra – wieszczka też ostrzegała, ale jej rzeźby w Muzeach Watykańskich nie spotkałam. Powściągliwość Laokoona w dawaniu wiary Achajom spotkała się z brakiem akceptacji ze strony bogów, którzy byli po stronie Greków i zapragnęli go uśmiercić, nasyłając na niego dwa węże. Na niego i na jego synów. Węże zadusiły Laokoona i jego dzieci. 

Rzeźba ukazuje ojca w centrum, pomiędzy synami. Syn po prawej ma, choć niewielką, szansę na ratunek, ale tego po lewej, jak można sądzić, czeka pewna śmierć. W postaci ojca uwidacznia się ogromna energia, siła, desperacka próba uwolnienia się z uścisku gadów. Ta rzeźba ma tak ogromną ekspresję, że nie sposób nie zauważyć grozy, przerażenia w obliczu niechybnej utraty życia. Bogactwo owej ekspresyjności zbliża ją do znacznie późniejszych rzeźb barokowych tak sugestywnych i emocjonalnych w swym wyrazie. Mnie na myśl przywiodła nie rzeźbę, lecz malarstwo, w tym wypadku Caravaggia i Artemisi Gentileschi, w dziełach których ogrom ekspresji, a zwłaszcza ekspresji śmierci może być przytłaczający (Judyta obcinająca głowę Holofernesowi – obydwoje artyści namalowali tę scenę). Tymczasem zadałam sobie pytanie, jak sądzę istotniejsze: Czy zawsze warto? Czy warto za wszelką cenę? Czy warto kosztem własnego życia, życia swoich dzieci ostrzegać o grożącym niebezpieczeństwie i zostać „głosem wołającego na pustyni” Mt 3, 1-12. Może lepiej milczeć i znosić wszystko w imię fałszywej pokory, by chronić siebie i bliskich, nie narażać się? Przytakiwać dla świętego spokoju i pozornego dobrostanu? Po co mówić i ostrzegać, kiedy i tak stanie się to, co ma się stać. Kijem Wisły nie zawrócisz mówią banalnie o daremności działania.

Spójrzmy na frazeologizm: Nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. Ten, który mówi prawdę, zwykle nie jest słuchany, bo prawda bywa często trudna do przyjęcia, bywa niewygodna. Zresztą, instynkt jest silniejszy niż rozum.  Nie chcą słuchać proroka, bo już przywykli, bo go znają, bo nudzi, bo się boi. W zaślepieniu głupotą i pychą podstępu dostrzec nie sposób, w pewności siebie i przekonaniu o własnej racji nie widać niebezpieczeństwa. Zapalczywość pozostawia człowieka głuchym na głosy rozsądku. Co by nie mówić, wszystko o czym teraz piszę, to spojrzenie współczesne, pytania do postawienia dziś, refleksja teraźniejsza, ale wtedy Laokoon i synowie musieli zostać unicestwieni. Czemu? Skoro prawda wyzwala… Nie było innego wyjścia. Fatum! Inaczej nie wypełniłoby się przeznaczenie, nie dokonałaby się prawdziwa grecka tragedia! Nie zdobyto by Troi. Po co prorocy skoro i tak wygrywa instynkt i żądza? 

W Muzeach Watykańskich jest oryginalna Grupa Laokoona. Dzieło ma jednak swoje kopie, znajdujące się w różnorakich muzeach Europy np. w Amsterdamie, Londynie czy we Florencji. Wszędzie tam można spotkać się z Laokoonem i jego synami, i zapytać siebie o to: czy może jednak warto?

0 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.