Fascynujące odkrycie niedaleko Forum Romanum

Imponujący dom zbudowany w czasach republikańskiego Rzymu, został odkryty w pobliżu Palatynu i Forum, dzięki pracom archeologów realizowanym w ramach projektu badawczego Parco Archeologico del Colosseo. Budynek miał wspaniałe atrium i ogród z wieloma fontannami oraz instalacjami wodnymi do których wodę dostarczały ołowiane rury biegnące przez ściany. Właścicielem domu był prawdopodobnie rzymski senator.

W domu znaleziono niesamowitą, ogromną mozaikę ścienną z II wieku p.n.e. Wykonana z muszli, egipskich kamyków lapis-lazuli, szkła, marmurowych fragmentów i kolorowych kamieni, wskazuje na wysoki status społeczny właściciela nieruchomości. 

cultura.gov.it

Cztery sekcje mozaiki, wytyczone pilastrami, przedstawiają walki na morzu, broń, trąbki celtyckie, statki, trójzęby. Prawdopodobnie pan domu odniósł jakieś spektakularne zwycięstwo w czasie bitwy morskiej. W górnej ramie widzimy miasto nad morzem, po którym płyną trzy statki, jeden z podniesionymi żaglami.

Będziemy intensywnie pracować, aby to miejsce, jedno z najbardziej atrakcyjnych w starożytnym Rzymie, było dostępne dla publiczności tak szybko, jak to możliwe – dodała Russo.

cultura.gov.it

Architektura rzymskich domów miała swoje charakterystyczne cechy, przede wszystkim rezydencje budowano z wewnętrznym centralnym punktem, dziedzińcem zwanym atrium, nad którym częściowo nie było dachu, tak by wpadało tam jak najwięcej światła. Za atrium była też mniejsza przestrzeń z kolumnami służąca jako prywatny ogród. Sypialnie, cubicula, były zazwyczaj skromnymi i prywatnymi pokojami. Z kolei w jadalni, triclinium, odbywały się spotkania towarzyskie i rodzinne. Wnętrza zdobiono freskami i mozaikami, przedstawiającymi sceny mitologiczne lub krajobrazy. 

CIOTKA KRÓLOWEJ BONY I DA VINCI

Peter Silverman, kolekcjoner dzieł sztuki i stały bywalec aukcji antykwarycznych na zawsze zapamiętał dzień 30 stycznia 1998 roku. To wtedy zaczęła się największa jego przygoda życia. W nowojorskim Christie’s trwała aukcja, wśród wielu obrazów znalazł się „Portret młodej dziewczyny z lewego profilu w sukni renesansowej”, opisany w katalogu jako niemiecki rysunek z początku XIX wieku i wystawiony za 18 tysięcy dolarów. Kwota ta była dość wygórowana jak na pochodzenie dzieła, ale mężczyzna czuł, że ma do czynienia z czymś wyjątkowym. Niestety został przelicytowany przez marszandkę Kate Ganz, która ostatecznie zapłaciła 21 850 tysięcy dolarów. Po 9 latach Silverman przechodził w Nowym Jorku obok galerii Ganz. W środku zobaczył „Dziewczynę”… „Wiedziałem, że drugi raz nie mogę wypuścić jej z rąk. Wszedłem, spytałem o cenę i bez targowania zapłaciłem 22 tysiące dolarów” – wspomina. A potem rozpętało się piekło…

Kolekcjoner pokazał pracę kilku historykom sztuki i świat nauki podzielił się na dwa obozy. Część m.in. Nicholas Turner, ekspert od dzieł starych mistrzów stwierdziła, że to praca samego Leonarda da Vinci, inni absolutnie temu zaprzeczyli. Silverman oddał więc rysunek do badań laboratoryjnych. Naukowcy rozpoczęli szczegółowe dochodzenie, a z każdym dniem na jaw wychodziły nowe, zaskakujące szczegóły.   

Leworęczny artysta

Do rąk badaczy trafił rysunek o wymiarach 33×23,9 cm, wykonany suchymi pastelami i tuszem na welinie (cieniutkim pergaminie z cielęcej skóry), który naklejono na starej dębowej desce. Przedstawiał profil dziewczyny z misternie spiętymi włosami i suknią zdobioną geometrycznym wzorem. Najpierw, przy użyciu metody C14, ustalono wiek welinu – datując go między 1450 a 1650 rokiem (Leonardo żył w latach 1452-1519). To oczywiście nie przesądziło sprawy, bo nadal nie wiadomo było, kiedy zrobiono portret. Zaczęto więc analizować wszystkie możliwe detale. Dzieło dostał też do oglądu Martin Kemp, wielki znawca Leonarda, który z kolei poprosił naukowca Pascala Cotte’a z Lumière Technology, o wysokiej rozdzielczości zdjęcia za pomocą multispektralnego skanera. Wielokrotne powiększenie pracy ukazało niebywałą precyzję rysunku, szczególnie w okolicy oka i powieki, rozcieranie pasteli palcami w celu uzyskania efektu sfumato (znak rozpoznawczy da Vinciego) oraz leworęczność twórcy. To ostatnie wytrąciło broń z ręki historykom sztuki twierdzącym, że być może rysunek powstał w kręgu szkoły Leonarda – wiadomo jednak, że żaden z jego uczniów nie był leworęczny. Przez chwilę wszystkich zelektryzowała wieść o odkryciu fragmentu odcisku palca. Niestety, był on zbyt mały, by móc jednoznacznie przypisać go mistrzowi z Vinci, choć pozostawił on czytelne odciski na niemal każdym ze swoich dzieł. Na artystę wskazywała także nietypowa technika samego rysunku – suche pastele zw. trois crayons były w tamtym czasie nowością we Francji, posługiwało się nią niewielu malarzy (m.in. Hans Holbein, Jean Clouet i Jean Perréal). W Italii była zupełnie nieznana, poza jednym wyjątkiem… Uwielbiający wszelki nowinki Leonardo zapisał w Kodeksie Atlantyckim, że nauczył się nowej techniki od malarza Perréala, który przybył na dwór mediolański razem z królem Karolem VIII w roku 1494: „Od Giana z Paryża poznałem sposób kładzenia suchego koloru (>>il modo di colorire a secco<<). Nauczyłem się uzyskiwać połysk i tony oraz kłaść na nie gumę lakową”.

Portret kobiety mal. Jean Perréal

Wkrótce da Vinci sam zaczął wyrabiać pastele, a także szkolić swych podopiecznych. Z początku XVI wieku pozostały po tych próbach rysunki Solaria, Boltraffia czy Luiniego. 

Uczeni zabrali się również za analizę stroju dziewczyny. Dwie rzeczy były tu bezsporne. Jej fryzura odpowiada dokładnie modzie panującej w owym czasie na dworze Sforzów (według naukowców umieścić ją należy w ostatniej dekadzie quattrocenta) – to coazzone, neapolitańskie wiązanie włosów, które pojawiło się w Mediolanie dzięki ślubowi Ludovico il Moro i, wychowanej w Neapolu, Beatrice d’Este.

Coazzoni milanesi

Dzięki zdjęciom Cotte’a ujawniono, niewidzialne gołym okiem, ledwo zarysowane łebki szpilek wbite we wstążkę. Mógł je namalować tylko ktoś, kto znał nawet ukryte zapięcia i triki stosowane wówczas w damskiej garderobie (hipotezę o współczesnym fałszerzu można było odrzucić), ktoś kto żył blisko mediolańskiego dworu i fascynował się detalami ubioru. Jak wiadomo Leonardo uwielbiał modę, sam projektował swoje ubrania, a także stroje dla dworzan. Drugim ważnym aspekt jest wzór ozdobnego sznurka na ramieniu dziewczyny.

Emblemat Academii Vinci proj. Leonardo da Vinci i fragment ubioru na obrazie La Bella Principessa

To fragment wymyślonego przez da Vinciego logo jego akademii – kunsztowny przeplot układający się w koronkową rozetę. I tak powoli, ten rzekomo XIX-wieczny niemiecki rysunek, podryfował w stronę atrybucji największego artysty wszech czasów. Równocześnie rozpoczęły się gorączkowe poszukiwania modelki. Kim była dziewczyna z tego niezwykłego portretu?

Miłość i śmierć

Martin Kemp przyjął, że (głównie z powodu fryzury) musiała pochodzić ze ścisłego kręgu Ludovica il Moro, czyli Maura (ten przydomek książę zawdzięczał bardzo ciemnej karnacji). Skoro jego żona wprowadziła modę na coazzone, a po jej śmierci owa moda wygasła, należało szukać na dworze Sforzów. Na pewno nie była to sama Beatrice d’Este, gdyż znamy wiele jej portretów i wiemy, że była brunetką. Trop powiódł do Bianki, córki il Moro z nieprawego łoża.

Ludovico il Moro i Beatrice d’Este mal. Giovanni Ambrogio de Predis

Z tego powodu Kemp nazwał portret „La Bella Principessa” („Piękna Księżniczka”). Ta czternastoletnia dziewczyna, pięć lat po ślubie ojca, została żoną dowódcy wojsk Mediolanu, ukochanego przyjaciela książęcej pary – Gian Galeazzo Sanseverino, którego ze względu na błyskotliwą karierę oraz wygraną w wielu bitwach nazywano „synem Fortuny” („il figlio della Fortuna”). Filip z Comines w swoich „Pamiętnikach” pisał, że Ludovico „zachowywał go jako syna”.

Gian Galeazzo Sanseverino mal. fra’ Luca Pacioli

Kiedy z okazji wesela Sforzów zorganizowano wielki turniej, Sanseverino poprosił da Vinciego o zaprojektowanie ubiorów na tę okazję. Wielu kronikarzy pozostawiło opis momentu wjazdu Galeazzo na plac turniejowy – oto oczom zebranych ukazał się „hełm złoty cały jasny, ale jednocześnie budzący strach, na czubku którego świeciła para skręconych rogów […] z hełmu wychodził duży skrzydlaty wąż, który ogonem i nogi zakrywały grzbiet konia”. Warto dodać, że istnieje rysunek Leonarda przedstawiający profil „antycznego kapitana” w podobnym nakryciu głowy, być może to projekt owego kostiumu. Z kolei niektórzy historycy sztuki upatrują wizerunku dowódcy w leonardowskim „Portrecie muzyka”.

Gian Galeazzo przyjaźnił się z da Vincim, być może był przy jego śmierci, gdyż po opuszczeniu Castello Sforzesco służył Ludwikowi XII, a potem Franciszkowi I, u którego swych dni dożywał artysta. Na razie jednak Leonardo jest w sile wieku, i uczestniczy 20 czerwca 1496 roku w ceremonii ślubnej Bianki i Galeazza. Jest zatrudniony od kilku lat na dworze jej ojca, maluje jego kochanki, macochę, przyjaźni się z przyszłym mężem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby poproszono go o namalowanie także jej portretu. Wesele jest wspaniałe. Wszyscy dobrze się bawią. Jednak dziesięć dni później nadciąga mrok – Bianca choruje. Powroty do zdrowia są krótkotrwałe. Niemal równocześnie Galeazzo ciężko przechodzi malarię. W październiku wydaje się, że wszystko idzie ku dobremu, ale już za chwilę stan dziewczyny dramatycznie się pogorsza. 23 listopada umiera na rękach męża. Dwór okrył się żałobą. Po delikatnej Biance płakał ojciec, płakała Beatrice, która „oczekiwała narodzin kolejnego dziecka, a mimo to chodziła codziennie do kościoła S. Maria delle Grazie, pozostając tam przez długie godziny, aby modlić się nad grobem Bianki”. Gian Galeazzo zamknął się w swych komnatach. Gdy odwiedzili go przyjaciele Bernardino da Corte, Bartolomeo Calco i arcybiskup Mediolanu, zastali go „załamanego […] szlochającego tak, że z trudem mógł wyrazić słowa bólu”. Na domiar złego trzy miesiące później zmarła przy porodzie księżna Mediolanu, którą również wszyscy uwielbiali, a il Moro, źle skalkulowawszy swą politykę stracił wszystko. Otoczony przez wrogów, bez wsparcia żony, niezdolny do reakcji uciekł z miasta, które pogrążyło się w długoletnich wojnach z Francją. Złote lata Mediolanu przeminęły. 

Z biblioteki Ordynacji Zamojskich

W Bibliotece Narodowej w Warszawie znajduje się niezwykła księga, bezcenny zabytek epoki renesansu – tłoczony na pergaminie inkunabuł z 1490 roku ilustrowany przez słynnego miniaturzystę Giovanniego Pietro Birago. To „Sforziada” dzieło Giovanniego Simonetty poświęcone Franciszkowi Sforzy, ojcu il Moro i założycielowi dynastii.

Sforziada karta tytułowa z miniaturami mal. Giovanni Birago

Według badaczy trafiła ona do Polski wraz z królową Boną, prawnuczką Franciszka Sforzy. Poszukiwano potwierdzenia, że młoda księżniczka przywiozła ją ze sobą jadąc na ślub z Zygmuntem Starym, jednak takiego śladu nie znaleziono. Być może dostała ją później, w trakcie panowania, a potem jako dziedzictwo rodu przekazała synowi. Po śmierci ostatniego Jagiellona „Sforziada” trafiła do zbiorów Jana Zamoyskiego. Od tamtej pory była ozdobą biblioteki Ordynacji Zamojskich. Pierwsza udokumentowana wzmianka o niej pochodzi właśnie ze spisu inwentarza biblioteki Akademii Zamojskiej z roku 1675, druga z 1776. Wiadomo też, że na początku XIX wieku księgę przeniesiono do nowo powstałej Biblioteki Ordynacji Zamojskiej w Pałacu Błękitnym w Warszawie. Naklejono wówczas ekslibris z napisem: „Z BIBLIOTEKI ORDYNACJI ZAMOYSKIEJ W WARSZAWIE ROKU 1815”. Podczas Powstania Warszawskiego Biblioteka Zamojskich uległa zagładzie. Niemcy celowo podpalili wszystkie zbiory biblioteczne Warszawy. „Sforziada” cudem ocalała. W 1946 roku Jan Tomasz Zamoyski przekazał kolekcję zachowanych dzieł (w tym liczącą prawie 100 woluminów kolekcję z biblioteki królewskiej Zygmunta Augusta) w depozyt wieczysty do Biblioteki Narodowej. To jeden z najcenniejszych zabytków w polskich rękach. Na świecie do dzisiejszych czasów zachowały się cztery egzemplarze dzieła, różniące się między sobą symboliką w dekoracji kart, dostosowaną m.in. do adresatów, którymi byli: Ludwik Sforza (British Library), Gian Galeazzo Sforza (Bibliothèque Nationale w Paryżu), oraz Gian Galeazzo Sanseverino (Biblioteka Narodowa w Warszawie). Niedawno odnaleziono też fragmenty „Sforziady” z książęcej biblioteki w Pawii (Galeria Uffizi we Florencji). Ale księga warszawska jest najcenniejsza! Na karcie siódmej, tytułowej, znajdują się: portret Franciszka Sforzy, herby rodów, inicjały Sanseverino, oraz alegoryczne wizerunki m.in. ciemnoskórego putta przedstawiającego il Moro czy ciemnoskórej dziewczynki obejmującej jednego z dworzan (Bianca i Galeazzo). Do małżeństwa odnosi się inskrypcja na sarkofagu „Delegi vos ut fructuarii sitis et fructus vester maneat” („Wybrałem was, abyście rodzili owoce, a owoc wasz aby przetrwał”). I tylko w tym egzemplarzu, na dole bordiury, po prawej stronie, widnieje podpis artysty: „P[re]SB[yte]R IO[annes] PETR[u]S BIRAGUS FE[cit]”! 

Martin Kemp bada Sforziadę arch. Biblioteka Narodowa Warszawa

Kiedy Martin analizował rysunek „Pięknej Księżniczki” zauważył kilka ważnych elementów – w welinie przy lewym brzegu widniały otwory wyglądające na miejsca zszycia z innymi kartami, a wzdłuż całej strony szedł ślad noża, jakby ktoś odciął nim portret. Podczas całej operacji drgnęła mu ręka i cięcie poszło krzywo. Bez dwóch zdań „La Bella Principessa” była wcześniej częścią jakiejś księgi. To tłumaczyłoby jej zniknięcie, brak jakichkolwiek informacji na przestrzeni wieków, a potem pojawienie się jako dzieło nieznanego autora. Na warszawską „Sforziadę” jako potencjalne oryginalne miejsce rysunku, zwrócił uwagę prof. D.R. Edward Wright z Uniwersytetu na Florydzie, zaintrygowany niemal idealnie zbliżonymi wymiarami kart z welinowego inkunabułu. Kemp natychmiast uznał, że musi sam zobaczyć i zbadać ową polską księgę. Spakował zdjęcia portretu, i wraz z Cottem ruszyli do Warszawy.

Kobiety Leonarda

Przede wszystkim musieli ustalić czy w „Sforziadzie” brakuje jakiejś strony. Portret Bianki, jako ważny, powinien znajdować się na początku księgi, tuż przed stroną tytułową. W Bibliotece Narodowej Pascal Cotte wykonał obiektywem makro zdjęcia brzegów grzbietu inkunabułu, by sprawdzić jak zszyte są poszczególne karty. Okazało się, że każda libra (sekcja stron) składa się z czterech podwójnych kart, ale… pierwsza libra została zmniejszona przez usunięcie jednej ze składanych podwójnych kart poprzedzających stronę tytułową. A więc w tym właśnie miejscu mógł kiedyś być rysunek Leonarda. Ktoś ewidentnie ingerował w księgę. Pozostało jeszcze sprawdzić, czy miejsca po zszyciach „Principessy” pasują do zszyć w „Sforziadzie”. Gdyby tak nie było to cała hipoteza rozsypałaby się jak domek z krat. Szybko zobaczono, że warszawski inkunabuł jest zszyty w pięciu miejscach, ale trzy z nich pasują – co do milimetra (sic!) – do zszyć rysunku. Jednak wiadomo, że księga została wtórnie oprawiona, kiedy znajdowała się w Bibliotece Ordynacji Zamojskich i to zapewne wówczas zszyto ją w dwóch dodatkowych punktach. Portret Bianki musiał więc zniknąć z niej lata, może wieki wcześniej. Katarzyna Woźniak, która prześledziła drogę „Sforziady” w polskich zbiorach, zwróciła uwagę na ciekawy wyjątek we wspomnieniach Leona Dembowskiego, opisujący przeniesienie zbiorów Izabeli Czartoryskiej na piętro Domku Gotyckiego: „Były wśród nich dzieła wielkiej wartości: Wjazd Ossolińskiego do Rzymu Dolabelli (…), pejzaże Rembrandta, Święty Marcin Rubensa, Samarytanka Veronesa, (…) Van Dyck i kobiety Leonarda da Vinci”. Te ostatnie słowa elektryzują: jeśli jedną z owych „kobiet” była „Dama z łasiczką”, najcenniejszy obraz w polskich zbiorach, to kim była druga? Czy Czartoryscy mieli w posiadaniu także „Biankę Sforzę”? Czy wiedzieli, że wyszła spod ręki Leonarda? Niestety, jedyne co można potwierdzić z całą pewnością to powszechna praktyka wycinania ilustracji z ksiąg i oprawianie ich jako samodzielne obrazy. Nie było to w tamtych czasach nic niestosownego.

Izabela Czartoryską i Domek Gotycki w Puławach

Katalog Domku Gotyckiego wymienia wiele takich rysunków usuniętych z różnych ksiąg. Tak czy inaczej „Piękna księżniczka” zniknęła ze „Sforziady”, zniknęła z Polski i skryła się w otchłani czasu. Pojawiła się ponownie w wieku XX, w domu Gianino Marchiga, cenionego malarza i konserwatora dzieł sztuki, który wsławił się m.in. konserwacją jednego z płócien… Leonarda – „Madonny z wrzecionem”. Wdowa po Marchigu oddała pewnego dnia „Principessę” na aukcję do Christie’s, a tam eksperci stwierdzili, że to niemieckie dzieło z XIX wieku i wycenili na 18 tysięcy dolarów. Kiedy okazało się poźniej, że ich ocena była aż tak chybiona, pani Marchig podała dom aukcyjny do sądu. Bardzo szybko zawarto ugodę. Christie’s zapłaciło zapewne okrągłą sumkę, bojąc się skandalu, ale i tak niesmak pozostał. Jeśli rysunek wyszedł spod ręki Leonarda to jego wartość sięga obecnie co najmniej 150 milionów dolarów. Na razie „La Bella Principessa” spoczywa bezpiecznie w skrytce szwajcarskiego banku.

Najpiękniejszy na plaży – opowieść o Berlusconim

Gdy Paolo Sorrentino odbierał Oscara za film „Wielkie Piękno” podziękował rodzicom i Diego Maradonie. Wielki piłkarz Napoli i reprezentacji Argentyny faktycznie w jakiś sposób „uratował” młodziutkiego Paolo od śmierci, zostawiając w duszy filmowca mistyczny ślad. W swoją dobrą gwiazdę wierzył zawsze Silvio Berlusconi, który także swego czasu był bohaterem filmu („Oni” – „Loro”) reżysera z Neapolu. Jego życie było materiałem na kilka filmów – kariera od śpiewaka przebojów Sinatry na statkach wycieczkowych przez posiadacza fortuny, przedsiębiorcy, właściciela mediów i wielkiego klubu piłkarskiego, do najdłużej sprawującego urząd premiera włoskiego po II wojnie światowej. Film Sorrentino opowiada o Berlusconim z okresu słynnych „Bunga Bunga” – wielkich imprez z masą młodych pięknych dziewcząt i skandalami finansowymi w tle. Gorzka komedia, z rewelacyjną rolą Tony’ego Servillo to spojrzenie nie tylko na samego Il Cavaliere, ale na współczesne Włochy w ogóle, które same w sobie, po dwudziestoletnim wpływie Silvio na kształt państwa, stały się swego rodzaju emanacją stylu Berlusconiego. 

Sorrentino urodził się w dzielnicy Soccavo w Neapolu. Jako młody chłopak na zmianę oglądał filmy na video (w tym te Felliniego i spaghetti westerny Sergio Leone – te fascynacje w jego twórczości zresztą widać) i pasjonował się il Calcio. W latach osiemdziesiątych prawdziwym bogiem mieszkańców miasta pod Wezuwiuszem został Diego Maradona czarujący kibiców grą na San Paolo i zdobyciem scudetto (czyli mistrzostwa Włoch) w 1987 roku. Stał się także bogiem dla Paolo, który wybłagał któregoś dnia rodziców by mógł jechać na mecz wyjazdowy ukochanego klubu. Ojciec w końcu mu pozwolił. Okazało się, że miłość do Maradony w jakimś sensie uratowała życie chłopcu – gdy wyjechał, w domu rodzinnym zdarzyła się tragedia: rodzice zginęli we śnie uduszeni czadem. Osierocony Paolo wyrwał jednak z życia ile tylko się da – zaczął realizować sny i marzenia, został reżyserem, prawdziwym wizjonerem i na taśmie filmowej realizuje, to co chce. Nie patrząc na zdanie innych. W „Onych” opowiedział o innym wizjonerze, który także wyrywał się z pułapek dzieciństwa, by realizować sny i marzenia o wielkości. O złotym chłopcu z Mediolanu. O „najpiękniejszym na plaży”. O Berlusconim. 

Film Sorrentino, utrzymany w konwencji komedii, z doskonałym Servillo w roli głównej (ukochany aktor autora „Wielkiego Piękna” po raz kolejny wciela się dla niego w rolę słynnego włoskiego polityka, wcześniej zrobił to na potrzeby filmu „Il Divo” o Giulio Andreottim) rozgrywa się przede wszystkim w rezydencji Berlusconiego na Sardynii. To był drugi po głównej „twierdzy”, czyli Villi św. Marcina w Arcore, dom kilkukrotnego premiera Włoch, jego letnia rezydencja. Tu nigdy nie zachodzi słońce i nigdy nie schodzi uśmiech z ust Silvio-Tony’ego. Cokolwiek by się nie działo, jego twarz pozostaje nieprzenikniona – jest maską, przywdzianą już dekady temu i właściwie nigdy nie „zdejmowaną”. 

Kadr z filmu „Loro” Paolo Sorrentino, foto: Gianni FioritoKadr z filmu „Loro” Paolo Sorrentino, foto: Gianni Fiorito.

Berlusconi od samego początku był aktorem, entertainerem, sprzedawcą i showmanem, który wszystkie talenty potrafił z żelazną wolą wykorzystywać w budowaniu swojej pozycji i windowaniu się na kolejne szczeble kariery.  O tyle o ile obraz Sorrentino sprzedaje świetnie „schyłkowego” Berlusconiego, tego który już znamy z doniesień z naszych mediów, począwszy od lat dziewięćdziesiątych aż po okres słynnych „bunga bunga” i tabunów modelek i dziewcząt spragnionych telewizyjnej kariery (tzw. olgettine), o tyle mniej wiemy o wcześniejszym okresie życia il Cavaliere. Notabene sam tytuł „kawalera” zdaje się ten właśnie etap symbolicznie, w jakiejś mierze domykać – Berlusconi otrzymał go wraz z orderem za dokonania na rynku włoskich nieruchomości. W filmie „Loro” („Oni”) pada ważne pytanie – gdy Silvio kłóci się ze swoją drugą żoną, Veronicą Lario, ta w złości pyta męża o to, skąd na początkowym etapie wziął pieniądze na całą swoją dalszą karierę. Berlusconi nie chce odpowiedzieć. Oficjalną wersję można przeczytać w kapitalnej biografii Silvia napisanej przez Alana Friedmana, wieloletniego korespondenta „Financial Times” w Italii. Gdy nagrywał serię rozmów przed kamerami był rok 2015, a były już premier miał za sobą wyroki za przestępstwa fiskalne i został wyrzucony z senatu na sześć lat, z zakazem sprawowania funkcji publicznych. Był jednak ciągle potężną postacią na włoskiej scenie politycznej i bez wątpienia najbardziej znaczącym politykiem włoskim przełomu wieków XX i XXI. Berlusconi zgodził się na wywiad, a nawet obiecał, że nie będzie w żaden sposób wpływał na jego treść, po prostu postanowił zaufać autorowi i opowiedzieć swoją story… Tak powstała książka i znakomity film dokumentalny („My way”). 

Dzieciństwo przyszłego „il Cavaliere”, urodzonego w 1936 roku, upłynęło pod znakiem wojennych przeżyć – w tym nalotów dywanowych na Mediolan. Ojciec zwiał z armii włoskiej gdy ta sprzymierzyła się z Hitlerem i wrócił już po wojnie. Mały Silvio musiał uczyć się twardego życia „na ulicy”. Pewnego razu bił się z jakimś zawadiaką ze szkoły, który go notorycznie wyzywał. Berlusconi pokonał typa i zanurzał mu głowę pod powierzchnię strumienia dotąd, aż ten uznał wyższość przeciwnika. Od chwili tego zwycięstwa i stania się szkolnym leaderem Berlusconi już zawsze musiał być numerem jeden. Jak mówiła mu matka – zawsze był ten „najpiękniejszy na plaży”. Wraz z kumplem Fedele Confalonieri stworzył duet – jeden grał na pianinie, drugi śpiewał. Berlusconi śpiewem właśnie zarabiał na życie, zabawiając kawałkami Sinatry i innych modnych w latach pięćdziesiątych piosenkarzy pasażerów statków wycieczkowych. Jego zdjęcie z tamtych czasów, z mikrofonem w dłoni, zdobi ścianę jednego z wielu pokojów z pamiątkami, jakie znajdują się w willi w Arcore.

Pierwszy prawdziwy biznes na runku nieruchomości Berlusconi zrobił na początku lat sześćdziesiątych, wykupując teren pod inwestycję przy jednej z mediolańskich ulic i budując na na niej kamienice. Jak zdobył pieniądze? Miał zadziałać jego niezwykły talent zjednywania sobie ludzi, przekonywania ich do działania razem z nim. Oto uśmiechnięty, pewny siebie dwudziestopięciolatek, świeżo zatrudniony w banku, postanowił działać na własną rękę. Namówił znaną już wówczas postać w Mediolanie, przedsiębiorcę budowlanego Pietro Canali na założenie spółki. Do wszystkiego wciągnął także (przez kontakty ojca) szefa banku Rasini, Carla Rasini, który wyłożył na zakup terenu 190 milionów lirów. Sam Berlusconi miał udział w wysokości zaledwie 25 milionów (tyle samo dorzucił Canali). A potem sam zabrał się za robotę, praktycznie nie sypiając w ciągu doby, robiąc za sprzedawcę i za szefa jednocześnie. Jednocześnie już od początku wdrażał nowoczesne metody i pomysły, o których wtedy jeszcze nikomu się nie śniło we Włoszech (jak mieszkanie pokazowe dla klientów). Był faktycznie wizjonerem i potrafił walczyć o realizację tych wizji. Wykorzystywać swój urok, uśmiechać się gdy trzeba i rzucać się jak zajadły pies na „ofiarę”, jak buldog zaciskając szczęki, by nie odpuścić. 

Kadry z filmu „Loro” Paolo Sorrentino, foto: Gianni Fiorito.

Oto na pierwszej budowie młodziutki Berlusconi maluje na błękitno barak budowlany, by w środku urządzić salon sprzedaży. Jest ciepło, zdejmuje koszulę i z gołym torsem, z pędzlem w ręku siada na stopniach, opala się. Pojawiają się nowi klienci, pytają o informacje. Berlusconi wstaje i idzie „zawołać szefa”. Szybko przebiera się w garnitur, zakłada krawat i wychodzi jako „właściciel”. A gdy zostaje spytany o tego młodego chłopaka, co jest taki podobny fizycznie, a siedział przed chwilą na stopniach, odpowiada, że to „taki głupi kuzyn, ale co robić, trzeba pomagać rodzinie”. 

Następny krok po sprzedaży kilku mieszkań to było już niewielkie osiedle. Tu powstała kolejna spółka. Zebrano pieniądze, zaczęto budowę, gdy nagle zaczął się kryzys w nieruchomościach. Partnerzy chcieli uciekać z interesu – nikt przecież nie będzie kupował mieszkań. Berlusconi poprosił ich jeszcze o kilka miesięcy cierpliwości. Zamiast sprzedawać pojedynczo mieszkania, postanowił znaleźć kupca na całość. Wyszukał fundusz emerytalny z Rzymu, który mógłby być potencjalnie zainteresowany. Pojechał do Wiecznego Miasta negocjować, ale Rzymianie mieli go w nosie, odsyłając do jednego z dyrektorów. Berlusconi w końcu wymusił jedno – by dyrektor z doradcami wpadł przynajmniej na budowę zobaczyć wszystko na miejscu. Ten w końcu zgodził, po czym oznajmił, że na miejscu będzie… za trzy tygodnie. Tu musimy dodać, że budowa była dopiero w stadium początkowym. Innymi słowy Berlusconi miał trzy tygodnie by postawić wszystko „na pokaz”. I dokonał rzeczy niewyobrażalnej. Ściągnął całą rodzinę, stworzył trzyzmianowy system pracy, by robota szła non stop. Urządził trzy pokazowe mieszkania, ściągając meble z domów znajomych, ustawił nawet pożyczone kieliszki na stołach. Od swojej starej szkoły salezjańskiej odkupił boisko piłkarskie i kawałek po kawałku przeniósł murawę, by szybko zrobić trawnik. Przewiózł i zasadził drzewa, ustawił kwiaty w donicach. A przed wejściem ułożył napis – cytat z Horacego. Wreszcie, gdy z Rzymu przyjechało dwunastu speców od nieruchomości, by oceniać inwestycję, odstawił wielki show. Znajomego profesora przebrał w mundur – dostał rolę portiera. Częstował przekąskami. Na tarasie ustawił specjalne grzejniki by było cieplej. Rodzina ściągnięta ze wszystkich okolic odgrywała zainteresowanych klientów. Sprzedał rzymskim specjalistom wszystko za jednym zamachem. Potem były kolejne inwestycje budowlane m.in. całe miasteczko Milano 2. A w połowie lat siedemdziesiątych zaczął inwestycje w telewizję – w dobie sztywniackiej, publicznej telewizji państwowej Berlusconi, wykorzystując prawo pozwalające nadawać lokalnie, stworzył sieć mniejszych stacji, nadających amerykańskie seriale i telewizyjne quizy, zaś by program był „na żywo” nagrywał wszystko wcześniej, tworzył kopie z kasety matki, kazał rozwozić do stacji regionalnych i puszczać wszystko w tym samym momencie, jakby był to program ogólnowłoski. Mediaset, Fininvest – to firmy, które zapisały się nie tylko w historii włoskiego, ale i światowego showbiznesu. 

Potem jednak przyszły oskarżenia – o korupcyjny wpływ na Craxiego (który dokonał zmian w prawie, umożliwiających rozwój prywatnej telewizji), oskarżenia o współpracę z mafią i szereg procesów. Na końcu zaś historie w dziewczętami, oskarżenie o seks z nieletnią prostytutką Ruby i wreszcie wszystkie wątki czysto polityczne, które stanowią odrębny rozdział w ciekawej historii Berlusconiego – to jego przyjaźnie z takimi postaciami jak George W. Bush, Władimir Putin czy Muamar Kadafi. 

O tym wszystkim już film Paolo Sorrentino nie opowiada. Ale za uśmiechem Tony’ego Servillo kryje się cała ta, pełna niesamowitych treści historia „Il Cavaliere”. Szczególnie, gdy patrzy na zgromadzonych przy stole kilkanaście pięknych dziewcząt, uśmiecha się po hollywoodzku i mówi rozbrajająco – „ma ragazze…” („ale dziewczyny…”). Po prostu „najpiękniejszy z całej plaży”. 

Tomasz Łysiak

GP/13.02.2019

Bergamo i Brescia – miasta oświecone

Te dwa, sąsiadujące ze sobą miasta, zostały wspólnie Włoską Stolicą Kultury w 2023 roku. To uznanie dla ich historii, dziedzictwa artystycznego i kulturowego oraz mimo trudności ciągłego odradzania się w teraźniejszości i dla przyszłości. A także wyraz solidarności z ofiarami pandemii, która oba te ośrodki bardzo mocno doświadczyła. Tytuł Włoskiej Stolicy Kultury przyznawany jest na okres jednego roku, a zwycięskie miasto otrzymuje 1 milion euro. W poprzednich latach godność tę piastowały: Cagliari, Lecce, Perugia, Rawenna i Siena w 2015 roku; Mantua w 2016; Pistoia w 2017, Palermo, Parma w 2020, Procida w 2022 roku.

Brescia ma ponad 3200 lat temu, niezwykłe zabytki z okresu rzymskiego i longobardzkiego, które wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.„Lwicą Włoch” nazwał miasto włoski poeta romantyczny Aleardo Aleardi, a inny twórca Giosuè Carducci sprawił, że wszyscy tak zaczęli tak mówić o Brescii, gdy w poemacie „Oda do zwycięstwa” oddać „Lwicy” hołd za waleczny opór, jaki stawiła austriackim okupantom podczas tzw. dziesięciodniowego powstania. 

Na terenie historycznego centrum miasta jest kilkadziesiąt kościołów należących do wszystkich okresów historycznych i artystycznych – od czasów longobardzkich, przez dzieła XVIII wieku, aż po dziewiętnastowieczny eklektyzm.

Stara katedra jest jednym z najważniejszych przykładów rotundy romańskiej we Włoszech, zbudowana została w XI wieku i kryje w sobie cenne dzieła sztuki, grób Bonino da Campione i kryptę San Filastrio z VIII wieku. Ważnymi przykładami architektury gotyckiej są kościół San Francesco d’Assisi z charakterystyczną dwuspadową fasadą z surowego kamienia z dużym rozetą, kościół Santa Maria del Carmine, zbudowany w XV wieku z wieloma późniejszymi dodatkami oraz kościół Santissimo Ciała Chrystusa, określany mianem Kaplicy Sykstyńskiej Brescii ze względu na bogaty cykl renesansowych fresków zdobiących jego wnętrze.

Bergamo jest podzielone na dwie części, „Dolne Miasto” (La Città Bassa)  i „Górne Miasto” (La Città Alta). To ostatnie znajduje mieści większość najważniejszych zabytków. Obie części Bergamo są oddzielone murami weneckimi, wpisanymi od 2017 roku na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.

W Dolnym Mieście znajduje się znakomita Accademia Carrara założona przez hrabiego Giacomo Carrara w 1796 roku, w której zgromadzono wspaniałe dzieła sztuki. Najbardziej znaną i popularną częścią Bergamo Alta jest Piazza Vecchia, z fontanną Contarini, Palazzo della Ragione i wieżą miejską (Campanone), z której co wieczór, o godz.22, oddaje się sto strzałów. W przeszłości zapowiadały one zamknięcie bram weneckich murów. Plac otaczają pałace – Palazzo della Ragione i Palazzo Nuovo. 

W katedrze Sant’Alessandro podziwiać można kaplicę Colleonich autorstwa Giovanniego Antonio Amadeo, obok jest baptysterium wzniesione przez Giovanniego da Campione i bazylika Santa Maria Maggiore z pięknymi portalami i grobem kompozytora Gaetano Donizettiego, który urodził się w Bergamo w 1797 roku.

Bergamo i Brescia zapraszają w podróż przez kulturę i piękno, by pokazać wszystkim swoje materialne i niematerialne dziedzictwo kulturowe. Głównym tematem, wokół którego odbędzie się wiele wydarzeń, jest „Miasto Oświecone” – „La città illuminata”. Oficjalnie zainaugurowano nową trasę rowerową Ciclovia della Cultura, liczącą 75 kilometrów – od weneckich murów warownych Bergamo, kompleksu San Salvatore i Santa Giulia oraz obszaru archeologicznego Capitolium – pozwalającą rowerzystom podziwiać zamki, klasztory, wille, historyczne centra, wsie i gospodarstwa rolne.

Do świętowania przyłączyło się 200 muzeów, 24 atrakcje artystyczne i kulturalne w Bergamo i prowincji oraz 33 w Brescii i jej okolicach, 5 miejsc światowego dziedzictwa UNESCO, 2 główne włoskie galerie sztuki, wiele współczesnych galerii goszczących międzynarodowych artystów. Zaprezentowane zostaną tradycje regionalnych produktów i potraw, odbędą się liczne koncerty, spektakle i festiwale. 

Więcej informacji na stronie https://bergamobrescia2023.it/

Święty z Neapolu i kolęda Quanno nascette Ninno

Giuseppe Verdi powiedział, że bez tej kolędy Święta Bożego Narodzenia nie byłyby pamiątką o Bożym Narodzeniu. Ta najsłynniejsza włoska kolęda została napisana przez świętego Alfonso Maria de’Liguori, doktora Kościoła Katolickiego, w dialekcie neapolitańskim. Przetłumaczona na język włoski dostała tytuł „Tu scendi dalle stelle”, czyli „Schodzisz z gwiazd”.  

Alfonso Maria de’Liguori pochodził z bogatej, arystokratycznej rodziny Portanova. Podobno tuż po narodzinach chłopca 27 września 1696 r. w święty Franciszek de Hieronimo, który akurat głosił w Neapolu kazania, poproszony o błogosławieństwo dla dziecka powiedział: Będzie on żył ponad 90 lat, zostanie biskupem i położy wielkie zasługi dla Kościoła

Rodzice od najmłodszych lat kształcili syna, zatrudniając najlepszych nauczycieli m.in. malarstwa uczył go Francesco Solimena. W wieku zaledwie 12 lat Alfonso zapisał się na Uniwersytet w Neapolu, a cztery lata później, w 1713 roku uzyskał doktorat z prawa cywilnego i kanonicznego, zdając egzamin u wielkiego filozofa i historyka Giambattisty Vico. Od razu potem rozpoczął praktykę. W 1718 uzyskał nominację na sędziego neapolitańskiego „Regio portulano”. Był też członkiem do Bractwa Lekarzy, regularnie odwiedzając chorych w największym szpitalu w mieście. W 1723 roku podjął decyzję poświęcenia się Bogu, co spotkało się ze sprzeciwem ojca. Mimo tego przyjął święcenia kapłańskie 17 grudnia 1726 roku. Kiedy w miasteczku Capitanata głosił kazanie w kościele San Giovanni Battista, został otoczony przez promień światła i widziano go lewitującego z ziemi na oczach całego zgromadzonego tłumu. W 1732 roku, w wieku 36 lat, definitywnie opuścił Neapol i udał się do Scali (w prowincji Salerno), gdzie założył zgromadzenie Redemptorystów. Poświęcił się pisaniu dzieł ascetycznych, dogmatycznych, moralnych i apologetycznych, m.in. Theologia moralis i Praktyka spowiednika. Dużą wagę przywiązywał do używania prostego języka, zrozumiałego dla ludzi bez wykształcenia. Uważał też, że dobrym narzędziem dotarcia do ludu jest muzyka. Był kompozytorem wielu pieśni w języku włoskim i neapolitańskim, w tym słynnej kolędy Quanno nascette Ninno („Kiedy rodzi się Dzieciątko”), skomponowanej podczas pobytu w Deliceto (prowincja Foggia) w klasztorze Consolazione. Przetłumaczona na język włoski pod tytułem Tu scendi dalle stelle, szybkostała się najbardziej popularną kolędą w Italii.

Tu scendi dalle stelle

O Re del Cielo

E vieni in una grotta

Al freddo al gelo

E vieni in una grotta

Al freddo al gelo

Tu scendi dalle stelle

O Re del Cielo

E vieni in una grotta

Al freddo al gelo

E vieni in una grotta

Al freddo al gelo

O Bambino mio Divino

Io ti vedo qui a tremar

O Dio Beato

Ahi, quanto ti costò

L’avermi amato!

Ahi, quanto ti costò

L’avermi amato!

A te, che sei del mondo

Il Creatore

Mancano panni e fuoco

O mio Signore!

Mancano panni e fuoco

O mio Signore!

Caro eletto Pargoletto

Quanto questa povertà

Più mi innamora!

Giacché ti fece amor

Povero ancora!

Giacché ti fece amor

Povero ancora!

O Bambino mio Divino

Io ti vedo qui a tremar

O Dio Beato

Ahi, quanto ti costò

L’avermi amato!

Ahi, quanto ti costò

L’avermi amato!

Siedem dni tygodnia

Za nami tydzień wyjątkowy. Wielki Tydzień – Settimana Santa. Polska nazwa świąt Wielkanoc wskazuje na doniosłość najważniejszych świąt chrześcijańskich. Z kolei nazwa włoska, Pasqua, nawiązuje bezpośrednio do łacińskiego Pascha, które z kolei pochodzi z hebrajskiego pesach (przejście, ominięcie). Święta paschy trwają siedem dni, upamiętniają przejście anioła śmierci, który ominął domy Izraelitów, ich wyjście z Egiptu i przejście przez Morze Czerwone. Tydzień to siedmiodniowy przedział czasu, nie dziwi zatem, że włoskie słowo settimana wywodzi się z łacińskiego septimus – siódmy. 

Włoskie nazwy dni tygodnia stanowią coś w rodzaju językowego reliktu czasów Hammurabiego i wierzeń starożytnej Mezopotamii. Zresztą, podobnie jest w innych językach. Mieszkańcy Babilonu wierzyli, że Ziemia stanowi centrum wszechświata, a wokół niej krąży siedem ciał niebieskich, które wpływają na życie każdego człowieka z osobna i na dzieje i całej społeczności ludzkiej: Słońce, Księżyc, Merkury, Wenus, Mars, Jowisz i Saturn.  Astrologowie twierdzili, że planety panują kolejną nad pierwszą godziną każdego rozpoczynającego się dnia. Dlatego dni nazwano imionami odpowiednich planet – a jednocześnie bóstw.

Kiedy Aleksander Wielki podbił Bliski Wschód, tamtejsze wierzenia „podbiły” w odwecie Grecję i Rzym, przynosząc także podział tygodnia na siedem dni, z tym że w warstwie językowej egzotyczni babilońscy bogowie ustąpili miejsca swojskim bóstwom lokalnym.

Dni tygodnia, z nielicznymi wyjątkami, stanowią najkrótsze streszczenie mitologii:

DNI TYGODNIA
Dzień tygodniaNazwa włoskaŹródłosłów łacińskiznaczenie
niedzieladomenicaDies DomenicaDzień Pański 
poniedziałeklunedìDies LunaeDzień Księżyca
wtorekmartedìDies MartisDzień Marsa
środamercoledìDies MercuriDzień Merkurego
czwartekgiovedìDies IovisDzień Jowisza
piątekvenerdìDies VenerisDzień Wenery (Wenus)
sobotasabatoszabatDzień siódmy

A jak jest w innych językach?

Rosyjska nazwa niedzieli воскресенье oznacza Zmartwychwstanie, i władzy radzieckiej nie udało się tego zmienić, nawet przy próbie wprowadzenia sześciodniowego tygodnia, kiedy niedzielę po prostu zlikwidowano. Warto wiedzieć, że w 1940 roku tzw. szestidniewka została wprowadzona na terenach ówczesnej „Zachodniej Białorusi” (jak pamiętamy, sięgającej daleko za Łomżę). 

Włoskie domenica nawiązuje do tradycji chrześcijańskiej, a sabatopodobnie jak polska sobota do wiary mojżeszowej. Z kolei w języku angielskim przetrwała „pogańska” niedziela – sundayDzień Słońca, a także  sobota – saturday  – Dzień Saturna.

Niemieccy misjonarze, którzy dotarli do krajów słowiańskich, postanowili raz na zawsze wyplenić ten rodzaj pogaństwa. Dni tygodnia nie zostały więc nazwane od nazw planet, będących jednocześnie imionami bóstw. Pierwszym dniem tygodnia stała się niedziela, dzień następny nazwano poniedzielnym i wszystkie pozostałe dni ponumerowano według tej zasady.

Mogłoby się wydawać, że naszych pradziadów cechował brak zamiłowania do pracy, skoro  w centrum znalazła się  niedziela – dzień świąteczny, w którym się nie działa (nie pracuje). A potem mamy:

poniedziałek – dzień następny, po tym, w którym się nie pracuje.

wtorek – dzień drugi – wtóry… licząc od tego, w którym się nie pracuje

środa – jest pośrodku – pomiędzy dwoma dniami, w których się nie pracuje

czwartek – czwarty dzień…  licząc od tego, w którym się nie pracuje

piątek – piąty dzień… licząc od tego, w którym się nie pracuje

No i wreszcie sobota – dzień siódmy, w którym Bóg odpoczął po stworzeniu świata. Korzeniami, przez język hebrajski, sięgająca aż do asyryjskiego.