Noc przy grobowcu Scypionów

Tej bramy już nie ma. Bo nie ma też już tych murów, które, jak mówi legenda, opasywały Rzym jeszcze za czasów królewskich, zanim powstała Republika – murów serwiańskich. Miał je stawiać Tarkwiniusz Stary, a kończyć jego następca Serwiusz Tuliusz, lecz w istocie powstały już za Republiki, na polecenie senatu, po najeździe Galów z roku 390 przed Chrystusem.

Niewiele pozostało z dawnego muru, więcej jest fragmentów tego późniejszego, wznoszonego przez cesarza Aureliana w latach 271-275. Spacerując po współczesnym Rzymie co chwilę widać jego wspaniałe pozostałości, można też przejechać samochodem lub autobusem przez jedną z majestatycznych bram – Porta Maggiore, Flaminia, czy San Sebastiano. Te bramy są i zachwycają turystów, ale Porta Capena nie istnieje. Stała kiedyś w miejscu, w którym spotykają się trzy rzymskie wzgórza – Palatyn, Awentyn i Celius. To tam gdzie znajduje się łuk Circus Maximus i obecny plac noszący jej imię, które pochodziło od miasta Kapui. W jego stronę bowiem prowadziła jedna z najstarszych dróg rzymskich, Via Appia, biegnąc aż do portu w Brindisi. Droga ta została wybudowana na polecenie cenzora Appiusa Claudiusa Caecusa (Appiusza Klaudiusza Ślepego) w roku 312 przed Chrystusem. Wspaniały efekt prac inżynieryjnych, podziwiany już przez starożytnych, kilkuwarstwowa droga, której górna powierzchnia ułożona była ze ściśle przylegających, płaskich kamieni, przetrwała do dzisiaj. Mogły się na tej „autostradzie” mijać swobodnie dwa wozy jadące w przeciwległych kierunkach. I była tak długa, że można było przy niej, jak to zrobili Rzymianie, równie „swobodnie” ukrzyżować sześć tysięcy niewolników, powstańców bijących się w trakcie rewolty Spartakusa.

Wszystkie drogi prowadzą z Rzymu

W każdym razie droga wzięła znowuż nazwę od Appiusza, jego imieniem nazwano także jeden z najstarszych akweduktów – Aqua Appia. Obecna brama świętego Sebastiana, przez którą wyjeżdża się z miasta wprost na antyczny już odcinek duktu, nosiła kiedyś także nazwę cenzora – mówiono na nią Porta Appia. My jednak nasze kroki postawimy wcześniej, idąc od strony owej bramy już nieistniejącej. Bramy Kapueńskiej. Tu znowu, siłą wyobraźni, zobaczymy nieistniejącą już świątynię – Aedes Honoris et Virtutis – świątynię Honoru i Cnoty, Odwagi. I wkroczymy na starożytną Via Appia, by ruszyć na południe, w stronę świata, w stronę Wielkiej Grecji. Omnes viae ducunt a Roma (Wszystkie drogi prowadzą do Rzymu) – mówi antyczne przysłowie. A przecież de facto, gdy pomyślimy o rzymskich traktach, to było właśnie na odwrót. Prowadziły „z Rzymu” na zewnątrz, były śladem i spoiwem nieustającej ekspansji i wzrostu, krwioobiegiem powstającego Imperium, którego Rzym był sercem i głową. Caput Mundi – głowa świata. Tak też nazywano Romę.

Jakaż piękna ta symbolika świątyni Honoru i Cnoty, ustawionej właśnie za główną bramą miejską. Zupełnie tak, jakby jej fundator Kwintus Fabiusz Maksimus, ową świątynią, postawioną w roku 234 przed Chrystusem na pamiątkę zwycięstw nad Ligurami, chciał rzec do każdego, kto z Rzymu wychodzi lub do niego wchodzi – „pamiętaj o Honorze i Cnocie, gdyż tyko w ten sposób będziesz prawdziwie Rzymianinem”.

Idąc dalej drogą Appia miniemy Termy Karakalli, a gdy już w oddali ujrzymy bramę Sebastiana, nagle nasz wzrok przykuje przedziwnie wyglądające stanowisko archeologiczne. Oto po lewej stronie drogi, widać pozostałości dawnej rzymskiej rodzinnej nekropolii, zaś nad nią… postawiony wiele wieków później budynek.

Niezwykłe odkrycie w XVIII wieku

W roku 1780 w Rzymie dokonano niezwykłego odkrycia. Dwaj księża, bracia Sassi, mieszkający w domu na niewielkim wzniesieniu tuż koło starożytnej Via Appia, postanowili powiększyć piwniczkę. Czy raczej „winniczkę”, gdyż szukali miejsca do przechowywania wina. Wiedzieli już wówczas, że poniżej, pod podłogą domu, zapewne jest jakiś stary grobowiec. Nie spodziewali się jednak tego, co znajdą, gdy wbijali pierwszą łopatę w grunt i próbowali przebić się przez strop z tufu wulkanicznego za pomocą kilofa. Otóż dostali się oni w ten sposób do wnętrza olbrzymiego mauzoleum, do miejsca pochówku jednego z najsłynniejszych i najbardziej znaczących rodów w historii Republiki – rodu Korneliuszy, z odgałęzienia zwanego Scypionami.

Im dalej się zagłębiano w grobowiec, tym większe było zdumienie odkrywców, bowiem znajdowały się w nim sarkofagi wielkich starożytnych postaci. Zaś ów szok musiał być tym mocniejszy, że przecież przez tyle wieków, ba, grubo przez ponad millenium, nad grobowcem stał zbudowany, już w III wieku bydynek. Czy pierwsi właściciele zdawali sobie sprawę, na czym się tak naprawdę „pobudowali”, tego nigdy się nie dowiemy. Ale przez te wszystkie setki lat, nad śpiącymi snem wiecznym Scypionami, toczyło się zwykłe życie rodzinne kolejnych pokoleń – jedzono tam obiady i kolacje, wywieszano pranie na sznurkach, a w ogrodzie przydomowym hasały wesoło dzieci. Ich stópki przebiegały tuż nad sklepieniem, pod którym, w kamiennych grobach leżeli Scypioni, śpiący snem wielowiekowej nocy….

Grobowiec Lucjusza Korneliusza Scypiona Barbatusa.

Poza murami

Grobowiec został wybudowany najprawdopodobniej przez najstarszego z rodu Scypionów czyli Lucjusza Korneliusza Scypiona Brodatego – konsula z roku 298 przed Chrystusem. Lub przez jego syna. Został wkomponowany w taki sposób w niewielki pagórek, by jego frontowa ściana zwrócona była w stronę Porta Capena, w kierunku północno-zachodnim. W niewielkich niszach, nad położonymi niżej wejściami do grobu, stały posągi. Jednak fasada, sprawiająca wrażenie, że za nią, za owymi niszami i rzeźbami jest jakiś budynek, była tylko dekoracyjna. Z tyłu było tylko zbocze wzgórza i wykuty w skale grób. Kierunek zwrócenia grobowca jest tu ważny – widział go każdy, kto wyruszał w drogę z Rzymu. Podróżny zmierzający do miasta, po minięciu mauzoleum musiał się obrócić przez prawe ramię, by na niego spojrzeć. A zatem myśl o tym, że droga prowadzi „z” miasta, a nie „do” miasta wydaje się być uprawniona. Czemu zbudowano go właśnie przy drodze? Ano z tego względu, że prawo rzymskie, zapisane na słynnych dwunastu tablicach i regulujące życie republikańskiego Rzymu, mówiło, że zmarłych nie wolno chować w obrębie murów miejskich. Jeśli dzisiaj zwiedzamy mauzoleum Scypionów pomiędzy murami serwiańskimi i aureliańskimi, to tym bardziej pozwala nam to datować grób na okres przed wybudowaniem drugiego, nowszego systemu murów miejskich.

Spotkanie czasów i przestrzeni

Odnaleziony grobowiec wzbudził szerokie zainteresowanie archeologów, naukowców i ludzi kultury już od samego początku. Był akurat w owym roku w Rzymie Alessandro Verri, który tak mocno przeżył chwile, w których dane mu było ujrzeć wyłaniające się sarkofagi, że motyw grobowca umieścił w swojej książce „Noce rzymskie u grobowca Scypionów”, wydanej w 1782 roku. Pisał o krokach, które stawiał idąc w stronę wejścia do mauzoleum, o bieli marmurów i wydobywanych kości, oraz o chciwych sensacji oczach gapiów, przechodniów i pielgrzymów. Dokonywało się niezwykłe spotkanie czasów i przestrzeni, krzyżowały się spojrzenia i rzeczywistości. Milczący Scypioni byli bezbronni wobec rąk robotników, wobec uderzeń młotków i łopat. Zostali wywleczeni z mroku rzymskiego do światła współczesności. A najważniejszego z nich można „spotkać” dzisiaj w Muzeach Watykańskich. Drzemie tam ukryty pod płytą sarkofagu wyciągniętą w górę w trakcie wykopalisk i przeniesioną do muzealnych przestrzeni na polecenie papieskie. Turyści rzadko zatrzymują się przy owym elogium, ustawionym w przejściu do sal z rzeźbami antycznymi. A tymczasem sarkofag ten z napisem wyrytym na płycie, to jeden z najważniejszych śladów zostawionych przez dawnych Rzymian, jedno z najstarszych pisanych źródeł do historii Republiki! Niektórzy twierdzą, że najstarsze.

Służba dla państwa

Elogium, pisane zresztą rzymskim wierszem, zawiera tekst stanowiący opis życia i kariery fundatora mauzoleum. Brzmi on – „Korneliusz Lucjusz Scypion Brodaty, z Gneusza zrodzony, dzielny mąż i rozumny, którego postać cnotom jego dorównywała. Konsul, cenzor  i edyl wśród naszego ludu, Taurazję, Cyzaunę, Samnium zdobył. Podbił całą Lukanię, zakładników pojmał”. Tekst był ułożony i napisany przez przodków, którzy chcieli ukazać swego „pater familiae” w jak najlepszym świetle. Wedle historyków starożytności „Barbatus” Samnitów raczej nie pokonał, bo Liwiusz pisze co innego. Ale nie na tym skupia się oko i wrażliwość. Chodzi o coś zupełnie innego. Oto w tym najstarszym mini „życiorysie” Rzymianina zawartych jest kilka fundamentalnych pojęć i spraw. Po pierwsze mamy tam opis jego „cursus honorum” – czyli służby dla państwa rzymskiego na kolejnych urzędach. Słowo „honorum” odnosi się tu do „honosu, honoru” – czyli czci, sławy zdobywanej na polach bitewnych. Obok mamy „virtus” – cnotę odwagi. Ta zaś jak bliska jest słowu „vir” czyli mężczyzna. Jednym słowem „vir”, czyli „mąż, mężczyzna”, winien pielęgnować cnotę „virtus” (czyli odwagi, mężności”). Te same związki znajdziemy w polszczyźnie – bycie mężczyzną, to bycie mężnym, odważnym. A cielesność Lucjusza Scypiona (co było wspomniane w wyrytym tekście) szła w parze z jego zaletami duchowymi. Mens sana in corpore sano – w zdrowym ciele zdrowy duch.

…nie będziesz mieć moich kości

Gdy wchodzi się do mauzoleum Scypionów głównym korytarzem wyżłobionym w tufowej skale, w jego krańcu widzi się okazały grobowiec Scypiona „Barbatusa”. Ale są tam też i inne – choćby jego syna, konsula z roku 259 przed Chrystusem, na którym znajduje się równie ciekawy opis drogi życiowej. Idąc śladem ojca, był konsulem, cenzorem, edylem. W wierszu saturnijskim czytamy: „O nim samym jest zgoda wśród większości Rzymian, iż był najlepszym z optymatów: Lucjusz Scypion, syn Barbatusa. (…) Zdobył Korsykę i miasto Aleria”.

Czy w mauzoleum znajdziemy jednego z najsłynniejszych Scypionów, Publiusza Korneliusza, który zyskał przydomek „Afrykański”, po tym, gdy pokonał Hannibala pod Zamą? Nie. Wszakże po oskarżeniu o korupcję wycofał się z Rzymu, krzycząc „Ingrata patria, ne ossa quidem mea habes” – „Niewdzięczna ojczyzno, nie będziesz mieć nawet moich kości!”…

Ale pochowany był tu Scypion Azjatycki. Oraz ten ostatni ze słynnych – Scypion Emilianus. To on dokończył dzieła i zniszczył do szczętu Kartaginę w romu 146 przed Chrystusem. Ponoć płakał, gdy patrzył na jej upadek – jak zanotował Polibiusz, doradca i prawa ręka Scypiona. Miał oto ronić łzy, wiedząc, że właśnie przykłada ręki do zamknięcia jakiegoś rozdziału w dziejów, że oto kończy się coś bezpowrotnie, obraca w pył. I może z tego względu, iż przeczuwał, że kiedyś ten sam los spotka jego Rzym…

Krzyż, krzyż, krzyż

Gdy wyjdzie się z mauzoleum i minie kolumbarium (inne miejsce pochówków, z niszami na prochy i urny), można ruszyć Via Appia Antica na południe, w stronę Kapui i Brundizjum. Jeden za drugim nasz marsz będą odmierzać kamienie milowe. Odnajdziemy na tej drodze olbrzymi grobowiec Cecylii Metelli, grobowce rodzin rzymskich, a nawet popatrzymy w twarze niektórych z nich. Oto na grobie rodu Rabiri ujrzymy, jak małżonkowie – utrwaleni na wieki w kamieniu – trzymają się za ręce. Przy grobowcu Seneki myśl nasza uleci do czasów Nerona i wymuszonego samobójstwa myśliciela. Ale też przy tej samej drodze znajdziemy i kościółek zwany Quo Vadis, w miejscu którego św. Piotr miał zobaczyć Chrystusa zmierzającego do Wiecznego Miasta. „Dokąd idziesz, Panie?” – pytał w powieści Sienkiewicza apostoł. „ Do Rzymu, by tam mnie ponownie ukrzyżowano” – odpowiedział Zbawiciel. Henryk Sienkiewicz w innej swej książce świetnie spuentował to, co stało się z Rzymem w ciągu wieków – fakt, iż na pogańskim świecie, w centrum świata starożytnego, w ośrodku pogańskich bóstw, zaczęła wyrastać nowa, prawdziwa wiara. Na ruinach Rzymu wznosił się Kościół – dziedzictwo św. Piotra. Napisał: „Niech pani sobie wyobrazi tamtą potęgę, cały świat, miliony ludzi, żelazne prawa, siłę, jakiej nigdy przedtem ani potem nie widziano, organizację, jakiej nigdy nie było, wielkość, sławę, setki legionów, olbrzymie miasto, władnące światem, i ten tam oto Palatyn, władnący miastem, zdawałoby się, że żadna moc ziemska tego nie obali – tymczasem przychodzi dwóch z kraju żydowskiego, Piotr i Paweł – nie z bronią, lecz ze słowem i patrz pani – i tu ruina, na Palatynie – ruina, na Forum – ruina, a nad miastem: krzyż, krzyż, krzyż”. I Połaniecki rzekł: „Tak, w tem tkwi coś nadludzkiego. Jakaś prawda świeci tu w oczy, jak ten księżyc”.

Via Appia.

Warto więc zawrócić od Seneki i Rabiriów. Od Metelli i grobowca Kwintusa Apulejusza. By minąć kościół św. Sebastiana. I kościół Quo Vadis. I iść Appia Antica mijając Scypionów. Przejść nieistniejącą Porta Capena. Obejść Circus Maximus. Minąć Forum Boarium i Teatr Marcellusa, przejść obok resztek Teatru Pompejusza i Largo Argentina. By dojść. Dojść do Mostu Anioła. Stanąć nad brzegiem. Najlepiej o świcie. I za Tybrem, w oddali, ujrzeć wielką kopułę bazyliki Świętego Piotra, wzniesioną dokładnie w miejscu, w którym pochowano apostoła. Słońce pozłoci drogę. Najpiękniejszą drogę.

Tomasz Łysiak

Posągi z San Casciano

To największe odkrycie archeologiczne od czasów wydobycia z dnia morskiego rzeźb z Riace. 24 posągi z San Casciano dei Bagni to prawdziwy skarb, a ich odnalezienie stanowi olbrzymią sensację w świecie archeologii.

Zostały wydobyte z błota po długiej i żmudnej pracy. Przez wieki spoczywały pod wodą, a błoto znakomicie je zakonserwowało. Pierwsza statuetka ujrzała światło dzienne dwa tygodnie temu. Potem pojawiały się kolejne. Wszystkie z brązu, o wysokości około metra, czyli trzech rzymskich stóp, co stanowiło „miarę optymalną” – jak pisał Pliniusz. Poza posągami, archeolodzy ze Sieny wykopali z błota także 6 tysięcy monet.

Posągi znajdowały się niegdyś w świątyni, w części, w której woda odgrywała istotną rolę sakralną. Przedstawiają wyobrażenia bóstw m.in. Higiei i Apolla.

Kierujący pracami Jacopo Tabolli z Università per gli Stranieri di Siena nie ukrywa ekscytacji. Tłumaczy, że odkrycie ma walor nie tylko wynikający z piękna posągów, ale przede wszystkim to ogromny potencjał badawczy. Na statuach odkryto bowiem napisy zarówno w języku etruskim, jak i latyńskim – co jest kolejnym dowodem na wpływy kulturowe Etrusków w początkach kształtowania się cywilizacji łacińskiej, rzymskiej.

ŚWIAT DZIECKA W STAROŻYTNYM RZYMIE

We florenckich Le Gallerie degli Uffizi otwarto wystawę „Przyjazne dziecku. Dorastanie w starożytnym Rzymie”. Ponad 30 dzieł, w tym rzeźby bóstw przedstawionych jako dzieci, figurki, gry i zabawki sprzed tysiącleci, można zobaczyć na wystawie, która w nowatorski sposób porusza niezbadany dotąd temat. 

Eksponaty dobrano tak, by pokazać różne momenty codziennego życia dzieci w czasach Cesarstwa Rzymskiego. Narodziny, obrzędy przejścia do dorosłości, szkoła, rozrywka, relacje ze zwierzętami czy wreszcie uczucia radość, smutek, lęk – to tylko niektóre z tematów, które odwiedzający znajdą w posągach, sarkofagach, płaskorzeźbach i przedmiotach codziennego użytku, takich jak zabawki. Historię tworzą wielcy ludzie, ale przecież i oni byli dziećmi. Także bóstwa rzymskiego panteonu miały swoje dzieciństwo, czasami pełne przygód i trudne, takie jak Herkules czy Bachus. Zwiedzając wystawę można zupełnie ich nie rozpoznać w tych pucułowatych, bardzo po ludzku naturalnych dzieciach.  

Od kilku miesięcy w Uffizi realizowany jest program umożliwiający percepcję sztuki przez najmłodszych, także i tu, na ekspozycji pokazującej świat dziecka, nie mogło zabraknąć szeregu udogodnień takich jak, częściowo niżej postawione rzeźby, opisy dzieł dostosowane do wieku, czy komiksy-przewodniki zaprojektowane przez Stefano Piscitellego. W ten sposób dzieci mogą spojrzeć w twarze swoich rówieśników sprzed 2 tysięcy lat. Jak powiedział dyrektor Uffizi Eike Schmidt: 

Dla nas jest to okazja zwrócenia się do grupy wiekowej, która jest mało brana pod uwagę na polu artystycznym, zarówno jako temat, jak i publiczność. Sztuka to nie tylko rzecz dla dorosłych, a niniejszy przegląd to potwierdza, wprowadzając zaangażowanie między rówieśnikami na przestrzeni wieków. Dzieci starożytnego Rzymu przemawiają do dzisiejszych dzieci tym samym językiem.

Wśród najważniejszych dzieł zobaczyć można, odrestaurowany specjalnie na wystawę, posąg Merkurego z małym Bachusem (który po dziesięcioleciach wrócił do florenckich zbiorów), niezwykle cenną i rzadką lalkę z kości słoniowej z III wieku naszej ery (nigdy wcześniej nie wystawianą), czy wreszcie figurkę gladiatora wyposażoną w modułowe akcesoria (podobnie jak we współczesnych zabawkach). Szczególną wartość ma także zbiór figurek tanagryjskich –  to rodzaj statuetek nagrobnych z epoki helleńskiej i rzymskiej.

Wystawa trwa do 24 kwietnia 2022 roku. Szczegółowe informacje www.uffizi.it

ROBERTO BENIGNI ZE ZŁOTYM LWEM ZA CAŁOKSZTAŁT KARIERY!

Wczoraj na weneckim Biennale uhonorowano jednego z najwybitniejszych włoskich aktorów, Roberto Benigniego, wręczając statuetkę Złotego Lwa za dokonania w trakcie całej, niezwykłej kariery.

Podziękowania zamieniły się we wzruszające „show”, płynące jak zawsze z gorącego serca. Najpierw były podziękowania bardziej „oficjalne” – dla prezydenta Mattarelli (z żartobliwą prośbą, by pozostał na stanowisku „przynajmniej do mundialu w Katarze”), potem dla wielu kolegów po fachu, znakomitych reżyserów i aktorów, z którymi Benigni współpracował: Bertolucciego, Felliniego, Troisiego, Jarmusha czy wreszcie Garrone (to w jego ostatnim filmie „Pinokio” Roberto stworzył wielką kreację).

Jednak najważniejsze słowa podziękowania Benigni skierował do swojej żony Nicoletty Braschi. Mówił m.im.: „Mój sposób mierzenia czasu polega na odmierzaniu czasu z Tobą i bez Ciebie, jesteśmy ze sobą od czterdziestu lat, ta nagroda należy do Ciebie i Ty zadedykuj ją komu chcesz”. Potem zaś dodał: „Ten lew? Do mnie należy tylko ogon, by poruszać nim wesołość, ale skrzydła są Twoje. Jeśli cokolwiek potrafiło wznieść się w powietrze, to tylko… dzięki Tobie!”

Jak zawsze – Roberto to eksplozja emocji, pięknych uczuć i myśli. I za to wszyscy go kochamy!

Także i my, jako społeczność polska spod znaku Faro d’Italia składamy serdeczne gratulacje wielkiemu Roberto Benigniemu!

TU KOMISARZ MONTALABNO!

Symbol włoskiego kryminału – zarówno w wersji książkowej, jak i telewizyjnej. Komisarz Montalbano, grany przez Lukę Zingarettiego zagościł na platformie Netflix, więc polscy widzowie mogą oglądać przygody sycylijskiego detektywa-policjanta począwszy od pierwszych sezonów serialu wyprodukowanego przez telewizję RAI.

„Montalbano sono” – odzywa się głos w słuchawce – „Tu komisarz Montalbano!”. Charakterystyczna twarz i pewny siebie głos Zingarettiego to już włoski klasyk kryminału, coś na kształt naszego starego „07 zgłoś się”, kultowego serialu, z którego teksty weszły na trwałe do języka. Za powstaniem włoskiej serii kryje się jednak leżąca u podstaw scenariuszy literatura – cykl „giallo” („żółtymi” nazywają Włosi książkowe kryminały wydawane do tej pory z charakterystycznymi żółtymi grzbietami i okładkami) autorstwa Andrei Camilleriego. Camilleri pierwszą książkę z serii o „Komisarzu Montalbano” wydał w 1994 roku, nosiła tytuł „Kształt wody” i stała się początkiem serii, mającej przynieść mu światową sławę. Camilleri zmarł dwa lata temu, 17 lipca 2019 roku, był pisarzem, scenarzystą, aktorem, wykładowcą w szkołach artystycznych. Los chciał, że to właśnie jego student, aktor Luca Zingaretti (prywatnie brat polityka Nikoli Zingarettiego) został protagonistą w filmach opartych na książkach o Montalbano. Andrea Camilleri urodził się w Porto Empedocle na Sycylii, mieszkał w Rzymie, wykładał w Narodowej Akademii Sztuki Dramatycznej

Pisarz Andrea Camilleri na ulubionej kanapie swojego rzymskiego domu, pogrążony w lekturze. MARIO DE RENZIS/ANSA/DEF

Pierwszy sezon „Komisarza Montalbano” ukazał się w 1999 roku – do dzisiaj na ekranie pojawiło się ich już piętnaście. Każdy składa się z niewielkiej liczby odcinków, czasem są to dwa, czasem cztery odcinki. To, co przekonuje wiernych widzów do śledzenia losów Montalbano to nie tylko zgrabne intrygi kryminalne, ale też ciekawe postaci, charyzma głównego bohatera i jego romansowe przygody. Ale też niewątpliwym walorem serialu są przepiękne widoki Sycylii – małych miasteczek, wybrzeża morskiego i gór. Komisarz Salvo Montalbano, facet o nietuzinkowym charakterze, policjant chadzający własnymi drogami, rozwikłuje zagadki kryminalne w małej, uroczej sycylijskiej miejscowości Vigata. Próżno jednak jej szukać na mapie, Vigata to miasteczko fikcyjne, a zdjęcia kręcone są przede wszystkim w Scicli. Co ciekawe jednak, ta sycylijska fikcyjna geografia, którą w swoich książkach stworzył Camilleri to więcej miejscowości, które nazwami i topografią odpowiadają prawdziwym miejscom. I tak Vigata odzwierciedla Porto Empedocle, miejsce urodzin autora, zaś leży w fikcyjnej prowincji Montelusa (naprawdę to Agrigento). Pojawiają się w książkach z serii oraz w filmach takie miejscowości jak Merfi zamiast Menfi, Fiacca zamiast Sciacca, Realmonte to prawdziwe Monterreale, Aragona to Ragona, Lampedusa zamienia się zaś w miasto Sampedusa i tak dalej.

Scicli – Vigata z serialu „Il commisario Montalbano”

Jeśli do tej pory nie poznaliście komisarza Montalbano, to nie pozostaje nic innego niż włączyć telewizję i zanurzyć się w opowieść stworzoną piórem Andrei Camilleriego oraz aktorskim talentem Luki Zingarettiego. Polecamy także niezawodną kolejność odbioru dzieł – najpierw lekturę kryminałów, które ukazywały się także na polskim rynku księgarskim.

KROKODYLE ŁZY – PO TRZĘSIENIU ZIEMI W MARCHE!

Te dwa murale powstały jako swego rodzaju artystyczny wyrzut sumienia. Mówią o tym, jak łatwo się zapomina. Mija dzisiaj równo 5 lat od tragedii, która spotkała region Marche – trzęsienia ziemi z 24 sierpnia 2016 roku.

Dla upamiętnienia strat i ofiar, ale też dla podkreślenia tego, że wówczas, tuż po trzęsieniu wylewano morze łez, ale potem zapomniano o ludziach, zniszczonych miasteczkach i domach… Murale przedstawiające płaczącego krokodyla oraz ślimaka powstały w Colleiano, w gminie Roccafluvione, prowincja Ascoli Piceno. Dzieła o wielkości 6 x 7 m każde zostały wykonane przez artystów podpisujących się jako Andrea Tarli e URKA, pod dyrekcją grupy artystycznej Arte Pubblica & Muri a perdere.

Całość nadzorowana jest przez otwarte „Muzuem Otwarte” w Marche czyli MAdAM — museo aperto d’arte marche. Mural przedstawiający ślimaka, wykonany przez URKĘ nosi tytuł „Riders on the storm” a jego sens jest oczywisty – chodzi o powolne tempo odbudowy zniszczeń. Oto mieszkańcy terenów dotkniętych nieszczęściem muszą od pięciu lat borykać się z biurokratyczną burzą problemów i przeszkód.

Andrea Tarli to artysta samouk, czerpiący inspiracje z prac na wystawie Andrei Pazienzy. Jego dzieło to aligator płaczący nad ruinami budynków, które symbolizują niedotrzymane obietnice pomiędzy którymi stoi jedynie stabilnie… bank, symbol systemu ekonomicznego i biurokratycznego…

FERRAGOSTO — czyli ferie Augusta!

15 sierpnia to tradycyjny dzień wolny w Italii już od… dwóch tysiącleci. W samym terminie „Ferragosto” ukryta jest odpowiedź na pytanie, jak doszło do tego, iż odgórnie ustalono, że tego właśnie dnia Rzymianie powinni odpoczywać. Wszystko stało się w roku 18 przed Chrystusem, gdy cesarz Oktawian August ustalił i nakazał, by to właśnie tego dnia obywatele rzymscy odpoczywali – w trakcie Feriae Augusti (wakacji Augusta).

Święta takie jak Consualia (dotyczące boga Conso) czy Vinalia Rustica były związane ze zbiorami plonów i żniwami, Ferragosto dawało szansę świętowania i ucztowania, a później zwyczaj został adaptowany przez Kościół Katolicki i zamieniony w święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, czyli Matki Bożej Zielnej.

W trakcie Ferragosto (inaczej mówiono Augustali), nie tylko odpoczywano, czy ucztowano po tygodniach ciężkiej pracy. Urządzano bowiem także wyścigi – koni, wołów, osłów czy mułów. Pamiątką tego zwyczaju jest urządzane 16 sierpnia w Sienie „palio”czyli wyścigi konne miejskich dzielnic (contrad).

Jednak prawdziwy boom wyjazdów czysto turystycznych – na zwiedzanie innych miast czy do morskich kurortów — wystąpił dopiero w epoce faszyzmu, w latach 20. i 30. XX wieku. Do dzisiaj właśnie w ten dzień korkują się autostrady, a Włosi jeżdżą odpocząć nad morze. Także Rzymianie. Sam Rzym często pustoszeje w Ferragosto i niektórzy polecają by to właśnie w czasie Augustali przyjeżdżać do Wiecznego Miasta.

OSTUNI – BIAŁE MIASTO – PERŁA APULII!

Jedno z najbardziej zachwycających miast w Italii, apulijska Ostuni olśniewa bielą ścian domów. Ta tradycja miała jednak inne podłoże, niźli estetyczne.
W średniowieczu mieszkańcy doszli do wniosku iż promienie słońca odbijające się od tylu białych powierzchni będą oślepiać ewentualnego wroga — gdyby usiłował atakować miasto za pomocą np. ostrzału byłoby mu trudno skupić wzrok na bijących światłem słonecznym płaszczyznach.

W XIX wieku władze miejskie z innych jednak powodów zaczęły wydawać nakazy malowania domów jedynie w kolorze białym. Chodziło o kwestie związane z higieną i epidemiami, które dręczyły mieszkańców po okresach wyniszczającej suszy. Mieszkańcy byli przekonani, iż biel ułatwia zatrzymanie ataków różnych chorób.

Teraz biel jest już częścią dziedzictwa tego pięknego miasta położonego, jakże malowniczo, na trzech wzgórzach o wys. 218 m. n.pm.

Tak czy siak „białe miasto” zachwyca od wieków. W tym artystów i wiele znanych postaci. Niektórzy z nich formułowali zresztą swoje „teorie” na temat tego, dlaczego miasto jest białe. Pisarz Tonino Guerra nazwał je kiedyś kroplą mleka na piersi Apeninu. Dziennikarz Ettore Della Giovanna w 1941 roku, gdy przyglądał mu się zakrzyknął z zachwytem, iż biel Ostuni jest „doprowadzona do absurdu”.

Czy tak jest w istocie? O pięknie Ostuni być może najlepiej przekonać się samemu, w trakcie wakacyjnych wojaży…