MARCELLO MASTROIANNI – ROCZNICA URODZIN BOSKIEGO MARCELLO

28 września 1924 roku w miasteczku Fontana Liri urodził się Marcello Mastroianni (a przynajmniej taka data widnieje w jego akcie urodzenia – tak naprawdę na świat przyszedł dwa dni wcześniej), Jeden z najwybitniejszych włoskich artystów, geniusz ceniony tak we Włoszech jak i za granicą. 

Wkrótce po jego urodzeniu rodzina przeniosła się do Turynu a w roku 1933 do Rzymu. Marcello (poza dwiema niewielkimi rolami jako statysta, co pozwoliło mu dorobić) nie był związany ze światem Kina. Kontynuował swoją edukację, otrzymując w 1943 roku tytuł eksperta budowlanego w Państwowym Instytucie Techniki Przemysłowej Galileo Galilei i podejmując pracę jako projektant techniczny.

Dopiero po wojnie, w 1945 roku pobierać zaczął pierwsze lekcje aktorstwa i próbował zbudować swoją filmową karierę ( wtedy też przeżył swój pierwszy „filmowy” romans – z uczęszczającą na ten sam kurs Silvaną Mangano).

Jego prawdziwy „debiut” (opóźniony w czasie względem wcześniejszych niewielkich ról – ale podobnie jak z datą urodzin liczący się dużo bardziej) to rola w „Nędznikach” Ricardo Freddy z 1948 roku. W tym samym okresie zaczął grywać w amatorskim teatrze, gdzie wypatrzył go Luchino Visconti. Obsadził on Mastroianniego w szekspirowskim „Jak wam się podoba”, dał mu też rolę Mitcha w „Tramwaj zwany pożądaniem” (tam poznał swoją przyszłą żonę, aktorkę Florę Carabellę. Rozstali się w roku 1970 ale nigdy nie rozwiedli się). W latach 50tych zagrał w kilku neorealistycznych komediach („Dziewczęta z Placu Hiszpańskiego”, „Sierpniowa niedziela”, „Paryż jest zawsze Paryżem”) i otwierał się na role w dramatach („A tale of Five Cities”, „Białe noce”, „Ulica ubogich kochanków”).

Pierwsze wielkie sukcesy to role w „Sprawcy nieznani” Monicellego z 1958 roku a następnie w „Auda i jej towarzyszki” z 1960 roku. Rok 1960 to także rola, która przyniosła mu międzynarodową sławę i status „włoskiego kochanka” – Marcello zagrał główną rolę w filmie ‘La dolce vita’ (polski tytuł „Słodkie Życie”) Federico Felliniego.  Obraz ten ukształtował wizerunek Mastroianniego – nigdy nie udało mu się uciec od statusu symbolu seksu, a próbował obalić narosły wokół siebie mit od samego początku. Zaraz po sukcesie „La dolce vita” zagrał impotenta w filmie „Boski Antonio” – na próżno. Świat pokochał Marcello (w 1962 roku magazyn „Time” poświęca mu artykuł, nazywając Mastroianniego najbardziej podziwianą w USA zagraniczną gwiazdą).

W roku 1961 buduje rewelacyjną rolę w czarnej komedii „Rozwód po włosku”. Film zostaje doceniony w Cannes i zdobywa Oskara za najlepszy scenariusz oryginalny.  W roku 1963 gra ponownie u Felliniego („8 i ½”), na planie „Wczoraj, dziś, jutro” tworzy genialny duet z Sophią Loren, w 1968 roku na planie filmu „Kochankowie” przeżywa burzliwy romans z Faye Dunaway a w 1971 roku, jak zawsze na filmowym planie, poznaje Catherine Deneuve – ich romans trwa 4 lata a jego owocem jest córka, Chiara. Pomimo kariery trwającej prawie 50 lat to właśnie ten okres, (trochę ponad dekada od 1960 do 1971) zdefiniował Marcello. 

Mastroianni był gwiazdą totalną, jego mit obrastał go mocniej i mocniej – Marcello zmieniał gatunki, formy sztuki, kraje – ale widziany był zawsze jako „Boski Marcello”.  

Zmarł w 1996 roku, w Paryżu. Obsypany nagrodami, z dorobkiem blisko 150 filmów, grał do samego końca.

Dotknąć magii kina – relacja z Festiwalu Filmowego w Wenecji!

Festiwal Filmowy w Wenecji to wydarzenie-legenda. Co roku na przełomie sierpnia i września trafiamy na internetowe dyskusje o tegorocznych kreacjach z czerwonego dywanu. Co roku czytamy werdykty i liczniki długości po seansowych aplauzów. Co roku oglądamy zdjęcia szczęśliwego laureata ściskającego w dłoniach złotą statuetkę. A wszystko po to, by zaostrzyć sobie kinofilski apetyt i uzbroić się w tarczę cierpliwości, bo przecież do nas filmy trafią dopiero za kilka miesięcy. 

Z Wenecji dla Faro d’Italia Klara Pawlicka

Słynny „czerwony dywan” na festiwalu w Wenecji

Jednak wszystkie te informacje z Wenecji nie są jedynie odłamkami z baśniowej krainy, które przez uchylone drzwi dostały się do prawdziwego świata. To relacje z autentycznych wydarzeń, z realnego, istniejącego na włoskiej mapie miejsca, w którym przez kilka dni powietrze przesycone jest magią kina.

Jak to jest wziąć głęboki wdech tej morsko-kinowej bryzy? Zapraszam na krótką relację z kończącej się właśnie 78. edycji Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji.

Jak na półbaśniowe miejsce przystało, droga do niego wcale nie jest prosta. Wbrew temu, co sądzi wielu, festiwal nie odbywa się pośród malowniczych weneckich kanałów, ale na pobliskiej wyspie Lido. Niczym więc Gustav von Aschenbach z powieści Manna (czy może raczej z filmu Viscontiego) za pomocą jednego z kilku możliwych wodnych środków transportu przekraczamy Styks zatłoczonej turystycznej metropolii, by trafić na ląd zdecydowanie spokojniejszy, a także znacznie bardziej… luksusowy.

Jeszcze tylko krótki spacerek (lub jak kto woli – kilka przystanków festiwalowym busem) między ekskluzywnymi willami i hotelami otoczonymi palmami, następnie przypominająca nieco tę lotniskową kontrola bezpieczeństwa i już jesteśmy na najstarszej filmowej imprezie świata.

Od pierwszej chwili do nozdrzy dociera zapach prawdziwego włoskiego cappuccino, po którego filiżankę (w towarzystwie rzecz jasna nadziewanego czekoladą lub marmoladą croissanta nazywanego przez Włochów brioche) już od rana ustawiają się długie kolejki festiwalowiczów. W późniejszych zaś godzinach zewsząd dochodzi woń pizzy na cieniutkim, chrupiącym cieście, którą pomiędzy kolejnymi seansami uczestnicy festiwalu raczą się w festiwalowych barach lub po prostu bezpośrednio na trawie w niewielkim ogrodzie.

Rozglądamy się dookoła i naszym oczom ukazuje się kompleks kilku kinowych budynków, z których największe wrażenie robią niewątpliwie strzelisty Palazzo del Casino oraz majestatyczny Palazzo del Cinema. W tym pierwszym podczas specjalnych konferencji prasowych towarzyszących każdej festiwalowej premierze, szczęśliwi posiadacze akredytacji mogą wypytać reżyserów o ich inspiracje, a aktorów o metody pracy nad rolą (najbardziej śmiałym udaje się nawet namówić ich na wspólne selfie). 

Natomiast długi rząd flag powiewających nad Palazzo del Cinema przypomina, że oto znajdujemy się w absolutnym centrum filmowego wszechświata. To tu gorące włoskie słońce odbija się w połyskujących kreacjach gwiazd prezentujących swe wdzięki na czerwonym dywanie, a podmuch morskiej bryzy niesie ze sobą pisk rozszalałych fanek Timothée’ego Chalameta (podczas tegorocznej premiery „Diuny” Denisa Villeneuve’a). Z podjeżdżających rzędem luksusowych samochodów marki Lexus wysiadają Benedict Cumberbatch, Kristen Stewart czy Oscar Isaac, by wraz z innymi skierować się do Sala Grande (Wielkiej Sali), w której gasną światła, a Dziesiąta Muza rozpoczyna swój obrządek. 

Kadr z filmu „Diuna” w reż. Denise’a Villeneuve’a

Jak dołączyć do grona tych szczęśliwców? Rejestracja odbywa się przez internetowy system, w którym liczy się refleks i umiejętność szybkiego wklikiwania tych najbardziej obleganych tytułów. W tym roku tym roku niewątpliwie była nim przede wszystkim „Diuna”, na którą niestrudzeni widzowie tłumnie zjawili się już na pierwszy seans o godz. 8.15. Projekcje bowiem, odbywają się tu niemalże bez przerwy – od wczesnego poranka, aż do północy.

Dominującym tematem konkursu głównego (w którym startowało w tym roku aż 21 tytułów z całego świata) wydaje się być macierzyństwo. Jednak nie jego widziana przez różowe okulary, znana z reklam płatków śniadaniowych wersja, ale cały wachlarz perspektyw. Macierzyństwo upragnione i macierzyństwo niechciane, macierzyństwo trudne i macierzyństwo będące ratunkiem. Co to znaczy być matką, pytają nas zarówno Maggie Gyllenhaal w „The Lost Daughter”, Pedro Almodóvar „Madres Paraleles” czy Pablo Larraín w „Spencer”, a także twórcy wyprodukowanego dla HBO znakomitego remake’u bergmanowskich „Scen z życia małżeńskiego” w reżyserii Hagai Leviego.

Tegoroczny festiwal oferuje widzom także całą gamę filmowych przeżyć pośród których znajdziemy zarówno szalone zabawy z kinem gatunkowym („Last night in Soho” reż. Edgar Wright), nietuzinkowe baśnie („Mona Lisa and the Blood Moon” reż. Ana Lily Amirpour) czy kino społecznie zaangażowane podejmujące trudną tematykę wyzysku pracowników w brazylijskich fabrykach („7 Prisoneiros” reż. Alexandre Moratto) oraz subtelny dramat psychologiczny w scenerii Dzikiego Zachodu („The Power of the Dog” reż. Jane Campion).

Premierowo pokazano również oparte na historii zabójstwa Grzegorza Przemyka „Żeby nie było śladów” (reż. Jan P. Matuszyński), przejmującą opowieść o walce o prawdę i sprawiedliwość z zapadającą w pamięć rolą Tomasza Ziętka. 

Oczywiście również Włosi mają się czym na festiwalu pochwalić. Były zarówno pytania o granice swobody twórczej w opartej na faktach historii słynnego komika i aktora Eduarda Scarpetty („Qui rido io” reż. Mario Martone). Była zwariowana pochwała różnorodności („Freaks Out” reż. Gabriele Mainetti), gdzie inspiracje „Dziwologami” Toda Browninga spotkały kino z gatunku super bohaterów przemieszane z zabawami historical fiction spod znaku „Bękartów wojny”. Najdłuższe oklaski zanotowano zaś po najbardziej wyczekiwanym nowym filmie Paola Sorrentino „Ręka Boga” („È stata la mano di Dio”)– okrzykniętym już artystycznym opus magnum reżysera.

„To była ręka Boga” w reż. Paolo Sorrentino

Niestety smakowanie tej filmowej uczty przerywane było co jakiś czas okrzykami „Mascherina! Mascherina per favore!” niezwykle gorliwych strażników pandemicznego porządku, których niemalże ponadnaturalne umiejętności pozwalały dostrzec choćby najmniejsze zsuniecie maseczki z nosa widza, który w ciemnej sali podczas seansu zdecydował podjąć próbę zaczerpnięcia oddechu.

Mimo to święto ku czci X Muzy przebiegło w atmosferze wspólnej radości i pewnego rodzaju ulgi, że mimo wszystko także filmowy świat zaczyna wracać do tej wytęsknionej normalności. Bo tego niezwykłego doświadczenia uczestnictwa w ogólnoświatowej kinofilskiej wspólnocie nie zastąpią przecież żadne netflixy, zoomy czy onlajny. Kino potrzebuje festiwalowego TU i TERAZ, by ocalić swą magię. Nie uważacie?

Klara Pawlicka, z Wenecji

TU ŚMIEJĘ SIĘ JA! – FILM Z TONI SERVILLO NA FESTIWALU W WENECJI!

„Tu śmieję się ja” – znakomity film w reż. Mario Martone był wczoraj wyświetlany w trakcie Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji.

Dwie postaci zwracają tu szczególnie uwagę. Po pierwsze to bohater filmu, Eduardo Scarpetta – aktor, komik, będący jedną z najsłynniejszych postaci artystycznego świata przełomu wieków XIX i XX w Neapolu. I po drugie Toni Servillo – wielka gwiazda filmu włoskiego, bliżej znana polskim widzom między innymi dzięki twórczości Paolo Sorrentino (pisaliśmy o jego ostatnim filmie „To była ręka Boga”. Servillo znakomicie sprawdza się w charakterystycznych rolach – tak jest też w wypadku „Tu śmieję się ja”, gdzie przyszło mu odtwarzać rolę ekscentrycznego Scarpetty u szczytu kariery komediowego artysty.

Eduardo Scarpetta

Eduardo Scarpetta to była wyjątkowa postać Neapolu z czasów Belle Epoque – tworzył podwaliny teatru, w którym gra się w dialekcie, występował też w filmach. Ale poza tym stanowił nietuzinkową osobowość i część neapolitańskiego środowiska artystycznego. W wywiadzie dla „Corriere della Sera” reżyser Mario Martone przypomina o jego procesie sądowym z D’Anunzio czy też, jak bronił go Benedetto Croce. „Scarpetta to był amoralny patriarcha, pchany do czynu wielkim pragnieniem sławy i pieniędzy, postać w jakiejś mierze pierwotna dla Neapolu, prawie mitologiczna”.

Co ciekawe w filmie zgrał prawnuk Eduardo słynnego Scarpetty, który nosi to samo imię co słynny pradziadek i również jest aktorem – w obrazie Martone odtwarza postać Vincenzo. To dodatkowy smaczek kinowego fresku o neapolitańskim rodzie.

Pozostaje nam czekać na to, gdy w Polsce ukaże się na ekranach film Martone.

Toni Servillo w roli Scarpetty

TO BYŁA RĘKA BOGA – NEAPOL, MARADONA I SORRENTINO!

Po wczorajszym pokazie najnowszego filmu Paolo Sorrentino, na 78. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Wenecji, publiczność przez 9 minut owacjami nagradzała reżysera. Znakomity, poruszający, autobiograficzny obraz pt. „To była ręka Boga” jest – jak mówi w piątkowym wywiadzie dla Corriere della Sera sam reżyser – najbardziej osobistym ze wszystkich jego filmów. Opowiada o jego młodości, wypadku samochodowym, w którym młodziutki Paolo stracił oboje rodziców i o meczu futbolowym, który uratował mu życie. To zresztą znana historia, a Sorrentino, wielokrotnie o niej opowiadał: otóż nie jechał samochodem prowadzonym przez ojca dlatego, iż tak bardzo chciał zobaczyć Maradonę grającego na San Paolo.
„To prawda, że scenariusz powstał w 48 godzin?” – pyta dziennikarz Corriere della Sera, a reżyser odpowiada – „Może to nie zabrzmi, jak opowieść wirtuoza, ale… tak. Tak dużo najpierw o nim myślałem i układałem go w głowie, że pisanie było już tylko ostatnim etapem tej pracy”.

W filmie, który już za kilka miesięcy pojawi się na platformie Netflix występują – w roli ojca, oczywiście ulubiony aktor Sorrentino Toni Servillo, a w postać reżysera wciela się Filippo Scotti. Ciekawą rolę ciotki (to postać całkowicie fikcyjna) wciela się Luisa Ranieri. Gdy dodamy do tego sam Neapol, w którym rozgrywa się film to otrzymujemy dzieło, na które z pewnością będą czekali fani włoskiego kina i wielbiciele Sorrentino!

ROBERTO BENIGNI ZE ZŁOTYM LWEM ZA CAŁOKSZTAŁT KARIERY!

Wczoraj na weneckim Biennale uhonorowano jednego z najwybitniejszych włoskich aktorów, Roberto Benigniego, wręczając statuetkę Złotego Lwa za dokonania w trakcie całej, niezwykłej kariery.

Podziękowania zamieniły się we wzruszające „show”, płynące jak zawsze z gorącego serca. Najpierw były podziękowania bardziej „oficjalne” – dla prezydenta Mattarelli (z żartobliwą prośbą, by pozostał na stanowisku „przynajmniej do mundialu w Katarze”), potem dla wielu kolegów po fachu, znakomitych reżyserów i aktorów, z którymi Benigni współpracował: Bertolucciego, Felliniego, Troisiego, Jarmusha czy wreszcie Garrone (to w jego ostatnim filmie „Pinokio” Roberto stworzył wielką kreację).

Jednak najważniejsze słowa podziękowania Benigni skierował do swojej żony Nicoletty Braschi. Mówił m.im.: „Mój sposób mierzenia czasu polega na odmierzaniu czasu z Tobą i bez Ciebie, jesteśmy ze sobą od czterdziestu lat, ta nagroda należy do Ciebie i Ty zadedykuj ją komu chcesz”. Potem zaś dodał: „Ten lew? Do mnie należy tylko ogon, by poruszać nim wesołość, ale skrzydła są Twoje. Jeśli cokolwiek potrafiło wznieść się w powietrze, to tylko… dzięki Tobie!”

Jak zawsze – Roberto to eksplozja emocji, pięknych uczuć i myśli. I za to wszyscy go kochamy!

Także i my, jako społeczność polska spod znaku Faro d’Italia składamy serdeczne gratulacje wielkiemu Roberto Benigniemu!

TU KOMISARZ MONTALABNO!

Symbol włoskiego kryminału – zarówno w wersji książkowej, jak i telewizyjnej. Komisarz Montalbano, grany przez Lukę Zingarettiego zagościł na platformie Netflix, więc polscy widzowie mogą oglądać przygody sycylijskiego detektywa-policjanta począwszy od pierwszych sezonów serialu wyprodukowanego przez telewizję RAI.

„Montalbano sono” – odzywa się głos w słuchawce – „Tu komisarz Montalbano!”. Charakterystyczna twarz i pewny siebie głos Zingarettiego to już włoski klasyk kryminału, coś na kształt naszego starego „07 zgłoś się”, kultowego serialu, z którego teksty weszły na trwałe do języka. Za powstaniem włoskiej serii kryje się jednak leżąca u podstaw scenariuszy literatura – cykl „giallo” („żółtymi” nazywają Włosi książkowe kryminały wydawane do tej pory z charakterystycznymi żółtymi grzbietami i okładkami) autorstwa Andrei Camilleriego. Camilleri pierwszą książkę z serii o „Komisarzu Montalbano” wydał w 1994 roku, nosiła tytuł „Kształt wody” i stała się początkiem serii, mającej przynieść mu światową sławę. Camilleri zmarł dwa lata temu, 17 lipca 2019 roku, był pisarzem, scenarzystą, aktorem, wykładowcą w szkołach artystycznych. Los chciał, że to właśnie jego student, aktor Luca Zingaretti (prywatnie brat polityka Nikoli Zingarettiego) został protagonistą w filmach opartych na książkach o Montalbano. Andrea Camilleri urodził się w Porto Empedocle na Sycylii, mieszkał w Rzymie, wykładał w Narodowej Akademii Sztuki Dramatycznej

Pisarz Andrea Camilleri na ulubionej kanapie swojego rzymskiego domu, pogrążony w lekturze. MARIO DE RENZIS/ANSA/DEF

Pierwszy sezon „Komisarza Montalbano” ukazał się w 1999 roku – do dzisiaj na ekranie pojawiło się ich już piętnaście. Każdy składa się z niewielkiej liczby odcinków, czasem są to dwa, czasem cztery odcinki. To, co przekonuje wiernych widzów do śledzenia losów Montalbano to nie tylko zgrabne intrygi kryminalne, ale też ciekawe postaci, charyzma głównego bohatera i jego romansowe przygody. Ale też niewątpliwym walorem serialu są przepiękne widoki Sycylii – małych miasteczek, wybrzeża morskiego i gór. Komisarz Salvo Montalbano, facet o nietuzinkowym charakterze, policjant chadzający własnymi drogami, rozwikłuje zagadki kryminalne w małej, uroczej sycylijskiej miejscowości Vigata. Próżno jednak jej szukać na mapie, Vigata to miasteczko fikcyjne, a zdjęcia kręcone są przede wszystkim w Scicli. Co ciekawe jednak, ta sycylijska fikcyjna geografia, którą w swoich książkach stworzył Camilleri to więcej miejscowości, które nazwami i topografią odpowiadają prawdziwym miejscom. I tak Vigata odzwierciedla Porto Empedocle, miejsce urodzin autora, zaś leży w fikcyjnej prowincji Montelusa (naprawdę to Agrigento). Pojawiają się w książkach z serii oraz w filmach takie miejscowości jak Merfi zamiast Menfi, Fiacca zamiast Sciacca, Realmonte to prawdziwe Monterreale, Aragona to Ragona, Lampedusa zamienia się zaś w miasto Sampedusa i tak dalej.

Scicli – Vigata z serialu „Il commisario Montalbano”

Jeśli do tej pory nie poznaliście komisarza Montalbano, to nie pozostaje nic innego niż włączyć telewizję i zanurzyć się w opowieść stworzoną piórem Andrei Camilleriego oraz aktorskim talentem Luki Zingarettiego. Polecamy także niezawodną kolejność odbioru dzieł – najpierw lekturę kryminałów, które ukazywały się także na polskim rynku księgarskim.

Odeszła Raffaella Carrà – od Triestu w dół płaczą całe Włochy

Zmarła wielka gwiazda włoskiej telewizji, estrady, piosenki. Italia w żałobie – przypomina na łamach prasy jej najwybitniejsze kreacje, role, piosenki…

Właściwie nikt we Włoszech nie wiedział o jej chorobie. Tyleż to razy zdarzało się, że znikała, że gdzieś odpoczywała, że wyjeżdżała z rodziną na wakacje. By potem się pojawić. Teraz już się nie wróci. Raffaella Carrà odeszła na zawsze, pozostawiając Włochów nieutulonych w żalu, ale też pozostawiając Italii tyle pięknych wspomnień – piosenek, tańców, ról filmowych, poprowadzonych kultowych programów telewizyjnych. Odejście Raffaelli to bolesna strata dla włoskiej kultury. Tym bardziej, że tak nagła i niespodziewana – gwiazda telewizji i estrady odeszła w wieku 78 lat, po krótkiej walce z chorobą…

Carrà zmarła w Rzymie w poniedziałek 6 lipca o godz. 16.20 – nie pomogła opieka najlepszych lekarzy w jednej z klinik w Wiecznym Mieście. Agencje włoskie i zagraniczne podały tę smutną wiadomość poinformowane przez wieloletniego towarzysza życia, reżysera wielu jej spektakli – Sergio Japino. „Raffaella nas opuściła – zakomunikował – odeszła do lepszego świata, gdzie jej człowieczeństwo, jej uśmiech nie do podrobienia i jej niezwykły talent będą świecić nowym blaskiem”. Sergio wyjaśnił, iż gwiazda przeszła w ostatnich miesiącach prawdziwą kalwarię walcząc z ciężką chorobą, ale nie chciała by wieści o tym stały się podłożem zainteresowania prasy. Zupełnie tak – co jakoś da się wyczytać między wierszami w wypowiedzi Japino – jakby chciała, by publiczność zapamiętała ją z jej najpiękniejszych, najlepszych lat, z estrady, z teledysków, z piosenek i przebojów takich jak „Tuca tuca” czy „Tanti auguri”. To w tekście tej ostatniej piosenki nota bene jest jakieś motto całego jej życia, myślę sobie – 

„Com’è bello far l’amore da Trieste in giù
Com’è bello far l’amore io son pronta e tu
Tanti auguri
A chi tanti amanti ha
Tanti auguri
In campagna ed in città”

„Jak to pięknie kochać się, od Triestu w dół, jak to pięknie kochać się, jestem gotowa i ty też…” 

We wtorek rano, przed meczem ekscytującym całą Italię, półfinałem Mistrzostw Europy, Włochy-Hiszpania, największy dziennik sportowy kraju, „La Gazzetta dello Sport” na okładce dał napis „Od Triestu w dół”, a postać Raffaelli umieścił obok piłkarzy i trenera. Tak, mieli rację redaktorzy – w tym wszystkim chodzi o miłość. O miłość i piękno. Gdy to jest – jest wszystko. Odnajdziesz to i filiżance kawy, i w piosence, i w spojrzeniu na zatokę Surriento, i w piosence Raffaelli. I chyba jeszcze coś, co ukryte było w niej, w jej uśmiechu i co emanowało z jej duszy: radość. Radość życia. Może dlatego chciała, by nikt nie dowiedział się o chorobie, o szpitalnym łóżku? Nie chciała, by czarny całun śmierci, bólu, cierpienia przesłonił tę radość, która dała Włochom? Nie wiem…

Rafaella Carrà urodziła się w Bolonii jako Raffaella Maria Roberta Pelloni, 18 czerwca 1943 roku. Małżeństwo jej rodziców nie było szczęśliwie – szybko się rozpadło. Rafaella zaczęła swoją karierę w wieku ośmiu lat, grając w filmie „Tormento del passato”. Ale tak naprawdę owa kariera rozkwitła dopiero później, w latach sześćdziesiątych, za sprawą telewizji – w okresie, w którym Carrà przeniosła się do Rzymu. To tu spotkała pierwszą wielką miłość swojego życia, Gianniego Boncompagni, starszego od niej o dziewięć lat, mającego dzieci z poprzedniego małżeństwa. Matka oponowała, ale Raffaella nie miała wątpliwości – miłość nie zna wątpliwości. Jednak ich historia zakończyła się na początku lat osiemdziesiątych – wtedy Raffella była już gwiazdą, słynną piosenkarką z wielkimi przebojami w repertuarze oraz prowadzącą programy telewizyjne  – choćby „Canzonissima”, który to show prowadziła wraz z Corrado, wraz z nim śpiewając „Ma che musica Maestro!”. W 1971 roku w „Canzonissima” zaśpiewała słynne „Tuca tuca”, potem zaś pojawił się kawałek „Rumore” do którego tańczyła dosłownie cała Italia. 

W latach siedemdziesiątych Carrà wyprowadziła się do Hiszpanii. Tam, w 1981 roku, jak od uderzenia piorunem zakochała się w Sergio Japino. Miłość, jak sama zresztą opowiadała, była dla niej głównym impulsem wszystkich innych działań. „Miłość nigdy nie umiera, po prostu się zmienia, ale trwa” – mówiła. 

1995 rok to kolejny zwrot w jej życiu – Raffaella wymyśla i prowadzi show telewizyjny „Carramba! Che sorpresa!”, co wyznaczyło dalszą drogę – kolejnych sukcesów, piosenek, występów, od Teatru Ariston i festiwalu Sanremo (który notabene współprowadziła w 2001 roku), po ostatni znakomity program z 2019 roku „A raccontare cominicia tu”. 

Pozostawiła w żałobie całe Włochy. „To dla mnie cios – skomentował wiadomość o jej śmierci prezydent Sergio Mattarella – Carrà pozostawiła nam po sobie przekaz elegancji, uprzejmości, optymizmu”. Premier Włoch Mario Draghi mówił poruszony: „Jej uśmiech i jej szlachetność niosły imię Italii całemu światu”. „Byłaś, jesteś i będziesz zawsze jedyną królową – pożegnała ją piosenkarka Laura Pausini – dla mnie i dla całego świata”.

Ostatnie słowa jakie zostawiła po sobie Raffaella to był wpis, który w mediach społecznościowych pojawił się w dzień jej ostatnich urodzin, 18 czerwca tego roku: „Wasze uczucia tak mnie wzruszają, ściskam was i życzę wam lata, w którym wszystko wróci do normalności”…

Tomasz Łysiak 

Kino włoskie w Warszawie – Cinema Italia Oggi

„Martin Eden” Pietro Marcellego, „Najlepsze lata” Gabriele Muccino, czy zdobywcę największej ilości nagród David di Donatello 2021 „Chciałem się ukrywać” Giorgio Dirittiego, będzie można zobaczyć w warszawskim kinie Muranów, które od wielu lat wraz z Instytutem Kultury Włoskiej w Warszawie, organizuje przegląd najnowszych włoskich filmów. W tym roku odbędzie się on od 1 do 6 lipca. Przed każdym seansem krótkie prelekcje poprowadzi dr Anna Osmólska-Mętrak (italianistka, tłumacz, znawca włoskiej literatury i kina). 

Jedenaście filmów, najbardziej udanych i cenionych obrazów we Włoszech w sezonie 2020/2021. Po raz pierwszy, dzięki współpracy z Kinem Muranów – Gutek Film przegląd będzie prezentowany w siedmiu polskich miastach: Warszawie, Krakowie, Łodzi, Wrocławiu, Poznaniu, Katowicach i Gdyni. Wszystkie filmy wyświetlane są w języku włoskim z polskimi napisami. 

Co zobaczymy w ramach przeglądu?

„Najlepsze lata” („Gli anni più belli”), reż. Gabriele Muccino

Od niewinnej młodości po blaski i cienie dorosłego życia. Od idealizmu po rozczarowania oraz frustracje. Ceniony włoski reżyser i scenarzysta Gabriele Muccino towarzyszy swoim bohaterom przez czterdzieści lat. Pokazuje ich losy na tle pełnej politycznych zawirowań najnowszej historii Włoch.    

„Martin Eden”, reż. Pietro Marcello

Film inspirowany jest bestsellerową powieścią Jacka Londona pod tym samym tytułem. Włoski reżyser Pietro Marcello przeniósł akcję do Neapolu połowy XX wieku. Odtwórca głównej roli Luca Marinelli za tę kreację odebrał nagrodę dla najlepszego aktora podczas 76. MFF w Wenecji.

Film biograficzny o Antonio Ligabue, włosko-szwajcarskim malarzu prymitywiście. 15 nominacji do nagród David di Donatello 2021 świadczy o klasie tego obrazu. Uznany za najlepszy film roku, z najlepszą reżyserią Giorgio Dirittiego oraz najlepszą główną rolę męską – fantastycznego Elio Germano, który nie tylko genialnie zagrał, ale dla roli nauczył się też języka niemieckiego z charakterystycznym szwajcarskim akcentem. 

„Chciałem się ukrywać” („Volevo nascondermi”), reż. Giorgio Diritti

Wszystko zostaje w rodzinie („Lacci”), reż. Daniele Luchetti

Uczuciowy thriller, opowieść o lojalności i niewierności, urazie i wstydzie. Neapol, wczesne lata 80. Małżeństwo Vandy i Alda przeżywa kryzys, gdy ten zakochuje się w młodej Lidii. Ich dwoje małych dzieci jest rozdartych między rodzicami. Jednak okazuje się, że więzi, które łączą rodzinę są bardzo silne, nawet bez miłości. Trzydzieści lat później Aldo i Vanda nadal są małżeństwem. Co się w tym czasie wydarzyło?

„Dzieci” („Figli”), reż. Giuseppe Bonito

Sara (Paola Cortellesi) i Nicola (Valerio Mastandrea) są zakochanym w sobie małżeństwem. Mają sześcioletnią córkę, Annę, i szczęśliwe życie. Pojawienie się na świecie drugiego dziecka, Pietra, wywraca do góry nogami poukładany świat całej rodziny, prowadząc do tragikomicznych sytuacji.

„Życie jak film klasy B” („Life As a B-Movie”), reż. Fabrizio Laurenti, Niccolò Vivarelli

Film dokumentalny o niespokojnym życiu Piera Vivarellego, pokazujący kalejdoskopową filmografię tego prowokatora, reżysera włoskich filmów klasy B wszystkich gatunków, autora tekstów muzycznych przebojów takich jak „24 000 baci” („Dwadzieścia cztery tysiące buziaków) Adriano Celentana czy wreszcie scenarzystę spaghetti westernu „Django” (1966). Vivarelli to także ulubiony twórca Quentina Tarantino.

„Rodzice kontra influencerzy” („Genitori vs Influencer”), reż. Michela Andreozzi

Paolo (Fabio Volo), nauczyciel filozofii, wdowiec, samotnie wychowuje córkę Simone (Ginevra Francesconi) i ma z nią bardzo dobrą relację. Jednak wraz z wejściem dziewczynki w wiek nastoletni idylla dobiega końca. Simone chce zostać influencerką. Paolo rozpoczyna kampanię przeciwko mediom społecznościowym, ale niespodziewanie sam staje się sławnym influencerem.

„Złe baśnie” („Favolacce”), reż. Damiano i Fabio D’Innocenzo

Owe baśnie rozgrywają się w upalne lato, na rzymskich przedmieściach, ale daleko im do sielanki i bajkowego klimatu, o czym można przekonać się rozszyfrowując oryginalny tytuł, który jest połączeniem włoskich słów „favole” – opowieść oraz „parolacce” – przekleństwo. Film zdobył m.in. Srebrnego Niedźwiedzia za scenariusz na Festiwalu w Berlinie, był nominowany do Europejskich Nagród Filmowych.

„Pod tym samym niebem” („Non Odiare”), reż. Mauro Mancini

Simone (Alessandro Gassmann) uznany chirurg żydowskiego pochodzenia, mieszka w centrum Triestu. Jest skonfliktowany z ojcem – ocalonym z Holokaustu więźniem obozu koncentracyjnego. Pewnego wieczoru, wracając do domu, rzuca się na ratunek mężczyźnie, który jest ofiarą pirata drogowego.

„Złota reguła” („La Regola d’Oro”), reż. Alessandro Lunardelli

Co ktoś taki jak Ettore Seppis robi za kulisami programu telewizyjnego, w primetimie? Sam się nad tym zastanawia, czekając na odbiór nagrody w Teatro Antico w Taorminie, tuż przed wyjściem na scenę wśród błysków fleszy i oklasków publiczności. Ettore jest żołnierzem, a ostatnie pięć miesięcy spędził jako więzień syryjskich fundamentalistów.

„Drapieżnicy” („I predatori”), reż. Pietro Castellitto

Jest wczesny ranek w Ostii. Mężczyzna puka do drzwi kobiety, której sprzeda zegarek. Kilka dni później, również rano, młody asystent filozofii zostaje wykluczony z grupy wybranej do ekshumacji ciała Nietzschego. Dwie poniesione krzywdy. Dwie pozornie różne rodziny: Pavone i Vismara.

Program na stronach www.iicvarsavia.esteri.it lub www.kinomuranow.pl

Foto: materiały Aurora Films/Gutek Film

Życie przed sobą

Nagrodzona przez Włoską Akademię Filmową Sophia Loren w filmie „Życie przed sobą” (La vita davanti a sé”) stworzyła kreację, która wpisze się do historii włoskiego kina, a dla niej samej stanowi kolejny brylant we wspaniałej karierze.

Książka Romaina Gary’ego pod tytułem „Życie przed sobą” to opowieść o chłopcu imieniem Momó, którego wychowuje była prostytutka Rosa. Rzecz dzieje się w biednej dzielnicy paryskiej, a Madama Rosa niesie za sobą bagaż traumatycznych doświadczeń z Asuchwitz. 

Edoardo Ponti (syn Sophii Loren i Carla Pontiego) przeniósł ją na ekran i w adaptacji dokonał dwóch zasadniczych zmian. Historia rozgrywa się w Bari, zaś Momó to czarnoskóry imigrant. Siłą filmu są kreacje aktorskie. Chłopca gra Ibrahim Gueye i robi to znakomicie. Ale absolutną gwiazdą, która niesie ten film jest Loren – wspaniała, głęboka, prawdziwa i mądra rola słynnej aktorki to bez wątpienia ukoronowanie jej artystycznej drogi. Przy tym wszystkim nie sposób oglądać filmu nie myśląc o upływającym czasie, nie pamiętając tych wielkich ról Loren z przeszłości, gdy jej uroda, charakter, wewnętrzny ogień stanowiły o magnetycznie przyciągającej wyjątkowości aktorki. W jednej ze scen, wiekowa przecież Sophia, tańczy – i od razu przypomina się kanoniczna scena jej tańca z „Chleb, miłość i…” Dino Rosiego, gdy tańczyła mambo z Vittorio De Sicą. 

„Życie przed sobą”. Foto: Netflix

„Życie przed sobą”, historia relacji między byłą prostytutką a przygarniętym przez nią chłopcem, to opowieść o upływającym czasie, o potrzebie miłości i bliskości, o tym, co ważne i co należy chwytać natychmiast, bo… zaraz tego nie będzie. To także film o matkach i dzieciach, babkach i wnukach, o relacjach międzypokoleniowych… A do tego dochodzi koloryt Bari, klimat domów, uliczek, codziennego życia w stolicy Apulii.

„Życie przed sobą” zostało nagrodzone Złotym Globem dla najlepszej piosenki. Utwór „Io sì”  wykonywany przez Laurę Pausini to włoska wersja piosenki Diane Warren (tekst po włosku napisała Pausini wraz z Niccolò Agliardi). Był on nominowany w 2021 roku do Oscara w kategorii najlepsza piosenka filmowa. 

Nagroda dla Sophie Loren – David di Donatello 2021 za najlepszą pierwszoplanową rolę żeńską to dobra rekomendacja tego, by zobaczyć film, który jest dostępny na platformie Netflix. 

TC